Co pamiętam? Najbardziej, jak gryzły mnie wszy
70 lat temu skończyło się cierpienie więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof, cierpienie trudne do opisania, a jeszcze trudniejsze do przeżycia. - Wtedy w obozie Niemcom coś się udało: zabić w nas człowieczeństwo...i to było straszne. Mówili do nas: Polacy i Żydzi muszą zginąć z tej planety - wspomina Adelajda Krajnik, była więźniarka nr 11890.
70 lat temu skończyło się cierpienie więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof, cierpienie trudne do opisania, a jeszcze trudniejsze do przeżycia. - Wtedy w obozie Niemcom coś się udało: zabić w nas człowieczeństwo...i to było straszne. Mówili do nas: Polacy i Żydzi muszą zginąć z tej planety - wspomina Adelajda Krajnik, była więźniarka nr 11890.
W Polsce zostało ich przy życiu zaledwie stu. Byli więźniowie obozu koncentracyjnego Stutthof spotkali się w sobotę (9 maja), by w 70 rocznicę wyzwolenia uczcić pamięć 65 tysięcy ofiar, które tu zginęły.
Elżbieta Kostrzewa z Warszawy trafiła do Stutthofu tuż po upadku Powstania Warszawskiego. - Co ja czułam, co pamiętam? Najbardziej, jak gryzły mnie wszy. Co rano stawaliśmy do apelu. Na mrozie. Ten morski wiatr wbijał się w ciało jak szpilki. Jedna drugiej przez 4 godziny stania masowała plecy, żeby nie zamarznąć - wspomina. Z obozu Stutthof trafiła do fabryki zbrojeniowej w Hamburgu. Na terenie Niemiec zastał ją koniec wojny.
Spaliśmy na podłodze, jeden obok drugiego
- Jako 9-letnie dziecko trafiłam z mamą i tatą do obozu w marcu 1945 roku. Śmierci uniknęłam tylko dlatego, że w obozie przebywałam krótko przez 6 tygodni, do 9 maja 1945 roku. Pamiętam ciągły strach. Pamiętam też jedną esesmankę, która przejeżdżała dziedzińcem w otwartym wozie. Tuliła na rękach szczeniaczka, to był owczarek. Pomyślałam sobie, jak może ona mieć tyle miłości do zwierząt, a nas traktować jak najgorsze zło – wspomina 79-letnia dziś Petronela Brywczyńska, która po wyzwoleniu obozu była tak słaba, ze nie była w stanie samodzielnie chodzić. - Z powodu głodowego wyczerpania miałam też wytrzeszcz oczu. Rodzice wieźli mnie na drewnianym wózku do Elbląga (około 40 kilometrów). Tu rodzina musiała się bronić przed czerwonoarmistami, którzy przetrząsali domy w poszukiwaniu wódki, jedzenia i kobiet. 9-letnią Petronelę radzieccy żołnierze uznali za zbyt chudą i młodą. Tak uniknęła jeszcze większego upokorzenia.
- Pobyt w obozie zostawił trwałe ślady w moich wspomnieniach, psychice i zdrowiu, zaważyły na całym moim życiu - mówi Brywczyńska. - Spisałam swoje przeżycia. Pragnę uchylić rąbka prawdziwej historii, jaką przeżyłam jako dziecko więziona w obozie Stutthof. To była prawdziwa fabryka śmierci. Spaliśmy na podłodze, jeden obok drugiego. Pamiętam barak, w którym mieszkaliśmy. Był położony obok ogromnej sterty dziecięcego obuwia. Pamiętam chorobę matki, którą zaatakował tyfus i spalenie obozu żydowskiego przez SS-manów. Do dziś wiem, które czaszki z krematorium należą do moich zabitych koleżanek.
Barak więźniarek zbudowany był z cienkich, drewnianych ścian. Posiadał podłogę, która dosłownie była ułożona na ziemi. Zimą wewnątrz panowała taka sama temperatura, co na zewnątrz, a latem w środku było gorąco i duszno. Obóz kobiecy w Stutthofie podzielony był na sztuby. W początkowym okresie w jednej mieściło się 20 więźniarek, a w 1943 r. od 60 do 80 kobiet. Część kobiet, które przybyły do obozu w 1944 r., zostało umiejscowionych w blokach na terenie Nowego Obozu, gdzie panowały jeszcze gorsze warunki, niż w obozie kobiecym w Starym Obozie. Bloki również były podzielone na sztuby. W nich znajdowały się trzypiętrowe prycze. Kobiety spały na cienkich materacach, starych kocach lub poduszkach wypchanych szmatami.
Poniżające badania ginekologiczne
Pierwsze chwile w obozie były dla ludzi horrorem. Więźniarki i więźniowie stali przed Bramą Śmierci i oczekiwali na władze obozowe. Jedna z więźniarek wspominała, iż po pewnym czasie pojawili się SS-mani. Zadali jej pytanie, z jakiego powodu się znalazła w obozie. Więźniarka nie odpowiedziała, więc SS-man bił ją tak długo po głowie, aż straciła przytomność. Inna z osadzonych opisała kobiety z transportów. Według jej relacji kobiety miały powybijane zęby, sine plecy i podpuchnięte oczy.
Oddzielano kobiety od mężczyzn, po czym więźniarki prowadzono do łaźni. Jednak przed tym wydarzeniem aresztowane miały obowiązek oddać swoje dokumenty, pieniądze i biżuterię. W łaźni kobiety musiały rozebrać się przed SS-manami i przystąpić do kąpieli. Nie ścinano im włosów, jedynie zanurzano je w płynie dezynfekującym. Następnie kobiety były poddawane poniżającym badaniom ginekologicznym. Lekarz stwierdzał, czy więźniarki nie schowały biżuterii oraz czy nie były w ciąży. Kolejnym krokiem było wydanie ubrania obozowego. Często kobiety zamieniały za duże lub za małe suknie, za co były bite. Blokowa, która wydawała ubrania, również karała więźniarki.
Podczas apeli w obozie Stutthof, szykanowano je za posiadanie rzeczy niezgodnych z zasadami. Za przewinienie jednej osoby, była karana cała sztuba. Blokowa stosowała wymyślne polecenia: więźniarki musiały skakać „żabką” lub przykucnięte siedziały z rękoma wyciągniętymi do przodu.
Inną formą terroru były chłosty i zamykanie kobiet w bunkrach, czyli małych pomieszczeniach, które posiadały okienka lub były zupełnie ciemne. Przewinieniami przez które więźniarki znajdowały się w bunkrach były: chęć zorganizowania jedzenia, zbyt powolna praca, palenie papierosów. Pobyt w bunkrze trwał od 2 do 10 dni, przez które kobiety dostawały jedynie chleb i wodę. Następnie więźniarki były kierowane do najcięższej pracy.
Wyścigi między Żydówkami
Losy kobiet w obozie koncentracyjnym Stutthof opisane są w wielu wydanych po wojnie publikacjach. Pisze o nich m.in. Balis Sruoga w książce „Las Bogów” oraz Krzysztof Dunin-Wąsowicz w wydanych w 1946 roku wspomnieniach: „Obóz Koncentracyjny Stutthof”. Kobiety stanowiły znaczną część spośród 110 tysięcy więźniów KL Stutthof.
- Późne lato i jesień 1944 stały w Stutthofie pod znakiem Sonderbehandlung, tzn. masowych morderstw Żydów. Akcja ta była równoległa w wielu obozach. W Stutthofie objęła ona głównie kobiety żydowskie, których było tam znacznie więcej niż mężczyzn. Wybór skazanych zależał od widzimisię Oberscharfuehrera Fotha, pana i władcy żydowskiego obozu. Człowiek ten czuł się chory, jeżeli w ciągu dnia kogoś nie skatował. Ten krwawy sadysta zabijał własnoręcznie wybrane na śmierć kobiety w okresie, kiedy popsuła się komora gazowa. Od jego decyzji nie było żadnej apelacji - pisze Krzysztof Dunin-Wąsowicz. - Codziennie ustawiał on cały obóz żydowski na kilkogodzinny apel i wybierał chore i słabowite kobiety. Najbardziej zewnętrzną oceną zdrowia był stan nóg i w tym celu Foth urządzał wyścigi między Żydówkami. Słabsze, które nie mogły biec, szły na śmierć. Dochodziło do tragicznych scen rozdzielania rodzin. Foth specjalnie wybierał kobiety w ciąży, jako niezdolne do pracy. Był wypadek, że jedna z młodych Żydówek, będąca w
ciąży, zdołała uciec ze stojącej już osobno grupy skazanych i schowała się na strychu. Foth zauważył jej brak i rozpoczął szukanie. Wreszcie wykrył miejsce jej ukrycia i w triumfie sprowadził ją z powrotem do grupy skazanych. Początkowo Żydówki nie wiedziały, po co są te segregacje. Szybko jednak zorientowały się, co oznacza to znikanie wybranych towarzyszek niedoli. Rozpoczęły więc bierny opór. Nie chciały iść na miejsce kaźni, odległe około 800 metrów od obozu. A i tam, na miejscu, nie chciały wchodzić posłusznie do komory gazowej.
W odpowiedzi na to Niemcy zorganizowali ponurą komedię. Urządzili w powiększonej komorze gazowej pokój do przyjęć lekarskich i wprowadzali tam kobiety pod pretekstem badań. Gdy zdezorientowane kobiety wchodziły tam spokojnie, zatrzaskiwano drzwi i wpuszczano do wewnątrz gaz. Jednak Polacy wykryli szybko ten nowy sposób mordowania i donieśli Żydówkom o tej metodzie, skutkiem czego Żydówki zaczęły się znów opierać. Wówczas Niemcy wymyślili inną komedię: transport. Autentyczny wagon kolejowy, tzw. bydlęcy, podstawiano na bocznicę stutthofską i prowadzono do niego wybrane na śmierć kobiety. Wagon był uszczelniony i miał hermetycznie zamykane drzwi, które zatrzaskiwano za wchodzącymi. Następnie przez otwór w dachu wpuszczano do wagonu gaz. Dla większego efektu i dla własnej zabawy SS-mani przebierali się w mundury kolejarzy niemieckich.
O podróży wagonem do pracy marzyła między innymi mama Petroneli Brywczyńskiej. - Mama ciągle mówiła, że może uda się jej dostać do tego wagonu, że pojedzie do pracy i będzie zarabiała na jedzenie dla nas. Ojciec już wtedy podejrzewał, że z tym wagonem jest coś nie tak. Szczęście w nieszczęściu, że mama zachorowała na tyfus. Udało jej się przeżyć - dodaje była więźniarka.
Dziewczyny z Armii Krajowej
Jedną z najbardziej znanych i opisywanych w wielu publikacjach grupą więźniarek KL Stutthof było czterdzieści dziewcząt - żołnierzy Armii Krajowej, które brały udział w Powstaniu Warszawskim.
29 września 1944r. do Stutthofu przybyły dwa transporty. Pierwszy z nich, liczący 1200 mężczyzn, stanowili głównie mieszkańcy dolnego Mokotowa. Drugi transport liczył 40 osób. Były to dziewczęta w wieku od 16 do 26 lat, które w Powstaniu Warszawskim pełniły funkcje łączniczek. Wśród nich znajdowała się również jedna kobieta - żołnierz z I Armii Wojska Polskiego oraz jedna łączniczka z Polskiej Armii Ludowej.
Dziewczęta wyszły z Warszawy jako wojsko i nie wiadomo dlaczego skierowano je do obozu koncentracyjnego, a nie do obozu jeńców wojennych, co gwarantowała im umowa kapitulacyjna. Ubrane były w kombinezony i kurtki wojskowe z białoczerwonymi proporczykami. Na furażerkach miały naszyte biało-czerwone naszywki i orzełki. Wszystkie przeżyły pobyt w Stutthofie (dwie z nich zginęły później, najprawdopodobniej w czasie ewakuacji).
KL Stutthof był najdłużej działającym na ziemiach polskich niemieckim obozem koncentracyjnym. Pierwsi więźniowie z Gdańska i Gdyni trafili tu już 2 września 1939 roku. Zaś wyzwolenia doczekała garstka więźniów 9 maja 45 roku. W obozie więzionych było ponad 110 tysięcy osób z 28 narodowości.
9 maja 1945 r. pomiędzy godziną 7 a 8 rano wojska armii radzieckiej wkroczyły na teren obozu Stutthof. W obozie znajdowało się już jedynie około 140 więźniów, którzy nie wzięli udziału w ewakuacji.
Z ogólnej liczby około 110 tys. więźniów około 24 600 przeniesiono do innych obozów koncentracyjnych. W wyniku zastosowania bezpośrednich metod uśmiercania więźniów, jak również w wyniku wytworzonych ekstremalnych warunków bytowych, chorób, braku opieki lekarskiej oraz ciężkiej pracy, zwłaszcza w podobozach, a także w wyniku ewakuacji obozu liczbę ofiar obozu koncentracyjnego Stutthof szacuje się na około 65 tys. osób.
IHN/(gabi)/WP Kobieta