Diwa architektury

TWÓRCZE KOBIETY
Zaha Hadid jest jedyną kobietą w ekskluzywnym klubie dla mężczyzn, jakim jest światowa architektura. Jej ćwierćkilometrowy wieżowiec w Warszawie będzie się ścigać z Pałacem Kultury.

Diwa architektury
Źródło zdjęć: © Sukces

22.02.2008 | aktual.: 25.06.2010 18:26

Kiedy ogłoszono, że jej wieża o obłych kształtach ma stać się nowym symbolem stolicy, zdziwienie walczyło z aprobatą. Jedni cieszyli się, że o kilkanaście metrów przewyższy Pałac Kultury i Nauki.
Protestowało kilku niechętnych jej architektów, a najgłośniej architekt Marriotta, obok którego stanie nowy drapacz chmur. Słynny hotel przy nowej budowli będzie wyglądać jak karzeł. Tak czy inaczej – Warszawa, spragniona sław światowej architektury, wydaje się łatwa do zdobycia w porównaniu z innymi metropoliami, które zatrzasnęły drzwi przed Hadid. Jej projekt pojawił się u nas w czasie, kiedy świat zaczął się przekonywać do słynnej architektki.

Zaha Hadid buduje domy i drapacze chmur o wymyślnych kształtach, o których napisano kiedyś, że przypominają krajobraz. Wyznawcy nazywają ją diwą architektury, a jej domy mieszkalnymi rzeźbami. Wrogowie uważają jej dzieła za dziwolągi, a ją samą za szkodliwą i kosztowną ekstrawagantkę. Architekci z jej biura mówią, że praca z nią to walka z trzęsieniem ziemi. Każdy z jej 136 pracowników od Londynu po Pekin musi być przygotowany na to, że szefowa weźmie rzeczy z jego biurka i wyrzuci za okno, albo komputer rozwali z hukiem o ziemię, co się już raz zdarzyło.

Zaha Hadid jest pierwszą kobietą, która zdobyła nagrodę Pritzkera – coś w rodzaju Nagrody Nobla w dziedzinie architektury. Świadoma swojej wartości mówi: „Jestem jedyną kobietą w tym ekskluzywnym klubie dla mężczyzn, jakim jest światowa architektura. Zdarzają się czasem słynne pary w tym fachu, ale samodzielne kobiety już nie. Zapłaciłam za to swoim życiem osobistym”.

Prywatnie jest przemiła i uwielbia rozmawiać o swojej pracy (życie prywatne to tabu – wiadomo tylko tyle, że jest singielką). Wielka i niezgrabna, ma duże wyłupiaste oczy, typowo arabską urodę, porusza się emocjonalnie – jest taką „żywą rzeźbą”, podobnie jak jej architektura. Fotoreporterzy ją uwielbiają, a ona, pozbawiona kompleksów, chętnie pozuje do zdjęć. Karl Lagerfeld, jeden z największych kreatorów mody, powiedział o niej, że jest jedną z najbardziej szykownych kobiet, jakie zna. Potrafi pracować na okrągło i nie zrazi jej żadna porażka.

Zaha już w wieku 11 lat wiedziała, że chce być architektem. Rodzice prowadzili ją do galerii, by nabrała obycia ze sztuką. Wraz z rodzeństwem ojciec zabierał ją na południe Iraku, gdzie do dziś obejrzeć można zabytki sumeryjskie. Wychowała się na zamożnych przedmieściach Bagdadu w latach 50. i 60. w czasach monarchii. Ojciec Zahy, Mohammed Hadis, z przekonań był socjaldemokratą i wierzył w postęp i edukację. Własne córki (muzułmanki!) wysłał do szkoły prowadzonej przez katolickie zakonnice, a synów do szkółki jezuickiej. Zaha najpierw skończyła matematykę w Bejrucie, a później architekturę w Londynie. Cała rodzina wyemigrowała do Anglii, po tym jak Saddam Husajn doszedł do władzy. Dziś Zaha uważa się w takim samym stopniu związana z Londynem, jak i Irakiem.

W latach 70. jej projekty wydawały się po prostu niewykonalne z powodów technicznych. Lądowały w szufladach i trafiały do książek o architekturze, ale nie do realizacji. Dla dekonstruktywistów, którzy wyginają swoje modele i wtłaczają je w uporządkowane organizmy miast, koniunktura miała nadejść dopiero dwie dekady później.

Na duchu podtrzymywał ją Rem Koolhaus, jej promotor, dziś także wielka gwiazda neomodernizmu. Podczas jednego z „papierowych” projektów poznała Franka Gehry’ego, najsłynniejszego chyba przedstawiciela dekonstruktywistów (Muzeum Guggenheima w Bilbao, Tańczący Dom w Pradze), który także stał się jej przyjacielem i sojusznikiem.

Zaha także maluje – trójwymiarowe formy przestrzenne wydają się rozsadzać przestrzeń płótna. Sama przyznaje się do duchowego pokrewieństwa z rosyjskimi konstruktywistami z lat 20. – w szczególności z Kazimierzem Malewiczem. „Zróbmy rewolucję” – mówiła do Koolhausa i projektowała nowe „pokręcone” formy architektoniczne.

Swój pierwszy sukces Zaha Hadid, wówczas 32-letnia architekt, zaliczyła ponad ćwierć wieku temu. Papierowy. Miała zbudować budynek w Hongkongu, ale odtworzenie kulistych, wręcz organicznych kształtów widniejących na projekcie wydawało się nie do wykonania, choć inżynierowie składali oświadczenia, że było to możliwe (a dziś w Hongkongu stanie inny falisty biurowiec jej autorstwa). Inwestor wycofał się, ale Zaha zyskała rozgłos.

W 1993 roku wygrała konkurs na budowę Opery w Cardiff, stolicy Walii. Projekt tak rozsierdził Walijczyków, że powstał specjalny komitet do walki z Zahą Hadid. Zaha powiedziała później, że przeszła wtedy próbę ognia. W tym samym roku realizuje swój pierwszy projekt – stację przeciwpożarową fabryki Vitra w Weil am Rhein. Przestaje być „wirtualnym twórcą” dopiero w wieku 43 lat! W Niemczech zyskała popularność. To tu wcielono w beton jej kilka dobrych projektów.

Przebiła się na dobre dopiero w latach 90. Zaprojektowała stację narciarską w Innsbrucku, przedziwnie wygięte, a właściwie „wykręcone” wieżowce w Mediolanie. To ona „wymyśliła” operę w Guangzhou w Chinach, która będzie wyglądać jak statek kosmiczny, futurystyczną galerię sztuki w Cincinnati w USA, przystanek tramwajowy w Strasbourgu wyróżniony prestiżową nagrodą Miesa van der Rohe i Muzeum Nauki w Wolfsburgu. Zaprojektowała meble, które na aukcji sprzedano za 300 tys. dolarów! I projekt małego samochodu o niezwykle wybujałych kształtach, którego nikt nie odważy się wyprodukować.

O oryginalności swojej architektury powiedziała kiedyś: „To wszystko bierze się stąd, że nie jestem Europejką. Moje rzeczy nie są tak racjonalne, jak ludzi Zachodu. Są bardziej emocjonalne, intuicyjne”.

Niedawno dostała szansę w swojej przybranej ojczyźnie. Choć nie obyło się bez walki. Dwa lata temu znalazła się w podobnej sytuacji z projektem centrum sportów wodnych w Londynie. Minister sportu (kobieta!) próbowała ją pozbawić tego zaszczytu, twierdząc, że koszty będą dwukrotnie wyższe, ale Zaha dobrze odrobiła lekcję z Cardiff. Uderzyła ze sztabem prawników i własnym komitetem obywatelskim. Wygrała. Do olimpiady w 2012 roku ma być gotowa hala na 20 tysięcy widzów kształtem przypominająca wzburzone fale.

Marzenia Zahy Hadid mogły zostać wcielone w życie dzięki wynalezieniu żelbetu. „Beton jest sexy” – powiedziała kiedyś. Hadid dodaje jednak, że w ogóle klimat wokół architektury radykalnie się zmienił.

Inwestorzy i zwykli ludzie przestali się bać śmiałych eksperymentów. Ale potrafi w jednej chwili skoczyć do oczu, kiedy usłyszy, że jej sukcesy to efekt mody. „Wszystko zawdzięczam ciężkiej pracy” – podkreśla w wywiadach. Chodzi po swoich pracowniach, zagląda ludziom w komputery, rozsierdza się, podnosi głos pełen pasji. Po latach, kiedy kosmiczne, falujące formy będą czymś zwyczajnym, łatwo będzie wspomnieć, że to w dużej mierze dzięki niej architektura dostała skrzydeł.

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)