Eksperci: niepłodność jest chorobą, równie stresującą jak rak
Niepłodność to choroba, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, która jest równie stresująca jak choroba nowotworowa - twierdzi prekursor zapłodnienia metodą in vitro w Polsce prof. Marian Szamatowicz.
02.07.2013 | aktual.: 03.07.2013 13:57
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niepłodność to choroba, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, która jest równie stresująca jak choroba nowotworowa - twierdzi prekursor zapłodnienia metodą in vitro w Polsce prof. Marian Szamatowicz. Specjalista mówił o tym podczas konferencji „Innowacje w leczeniu niepłodności”, która odbyła się w Warszawie, tuż przed wprowadzeniem 1 lipca rządowego programu refundacji in vitro. Przewiduje się, że w ciągu trzech lat będzie mogło z niego skorzystać ok. 15 tys. par.
„Są wprawdzie szacunki, że zapłodnienia in vitro może potrzebować w Polsce ponad 25 tys. par rocznie, ale rządowy program jest ważnym krokiem zmierzającym do zwiększenia w naszym kraju dostępności do tej metody wspomaganego rozrodu” – podkreślił prof. Szamatowicz.
Dodał, że rozmnażanie się jest pierwszym nakazem boskim, ale nie wszyscy mogą go spełnić z przyczyn przez siebie niezawinionych. Kłopoty z płodnością ludzie mieli już od dawna, nie omijały one nawet patriarchów, którzy mogli liczyć jedynie na pomoc aniołów. I zawsze powodowały one silne skutki psychologiczne.
„Trudności z doczekaniem się potomstwa są dla wielu osób poważnym problemem, którego inni na ogół nie rozumieją. Niepłodność nie boli w rozumieniu fizycznych dolegliwości, poza tym na nią się nie umiera” – powiedział prof. Szamatowicz, który w 1987 r. przeprowadził pierwszy w Polsce udany zabieg zapłodnienia in vitro.
Specjalista powołał się na dane, z których wynika, że w naszym kraju kłopoty z płodnością ma około 1 mln par. Są to te osoby, które co najmniej od roku mimo starań nie mogą uzyskać ciąży i doczekać się potomstwa.
Według WHO na świecie około 60-80 mln par chciałyby mieć dzieci, ale nie mogą. Przyjmuje się, iż w krajach wysoko rozwiniętych boryka się z tym problemem aż co dziesiąta para.
Nie wszystkie osoby, które mają kłopoty z płodnością wymagają leczenia metodą wspomaganego rozrodu. Możliwe jest również leczenie zabiegowe i farmakologiczne. „Gdy jednak inne metody zawiodą, dla co najmniej 50 proc. par jedyną szansą doczekanie się potomstwa jest zapłodnienie in vitro” – podkreślił prof. Szamatowicz.
Kierownik Kliniki Leczenia Niepłodności i Endokrynologii Rozrodu Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu prof. Leszek Pawelczyk zwrócił uwagę, że wielu parom proponuje się mało skuteczne metody leczenie niepłodności, które są jedynie kradzieżą czasu reprodukcyjnego. Jedną z nich jest inseminacja, od której całkowicie się odchodzi w USA i Wielkiej Brytanii.
Podkreślił, że dla wielu par bardzo krótki jest okres reprodukcyjny, kiedy jest jeszcze szansa na uzyskanie ciąży. Dlatego trzeba jak najszybciej sięgać po skuteczne metody wspomaganego rozrodu.
„Jeśli są wskazania do in vitro, to najlepsze efekty daje ono u kobiet do 30. roku życia. Później szanse na uzyskanie ciąży są coraz mniejsze. Sytuacja robi się dramatyczna po przekroczeniu 35. roku życia, po skończeniu 40 lat kobieta ma już niewielkie szanse na doczekanie się potomstwa” – przekonywał prof. Pawelczyk.
Prof. Sławomir Wołczyński, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu zwraca uwagę, żeby korzystać z klinik leczenia niepłodności uzyskujące najlepsze efekty, wyspecjalizowane w zabiegach in vitro. W USA prawie co drugi zabieg kończy się uzyskaniem ciąży, w innych krajach, w tym również w Polsce, skuteczność zabiegów in vitro waha się od 40 do 60 proc.
„Niepłodność jest chorobą i jak każda inna choroba powinna być skutecznie leczona” – pokreślił prof. Szamatowicz. Z tej możliwości w naszym kraju korzystało dotąd od 10 do 12 tys. par, które było stać na opłacenie in vitro z własnej kieszeni.
Wraz z wprowadzeniem rządowego programu ta liczba się zwiększy. Nadal jednak pary, które zostaną do niego zakwalifikowane, będą musiałby ponieść częściowe koszty leczenia. W rama tego zabiegu nie są bowiem refundowane leki wykorzystywane do stymulacji hormonalnej.
„Koszty leków są zróżnicowane dla poszczególnych kobiet, bowiem ich zużycie zależy od osobniczej właściwości jajników. Na farmakoterapię para musi wydać od 3 do 4,5 tysiąca złotych, a czasem i więcej. Dla niektórych par stanowi to poważną barierę. Tym niemniej uruchomienie programu to dobra wiadomość” - dodał prof. Szamatowicz.
(PAP/ma)