Blisko ludziFacet daje mi tygodniówkę, czyli mój finansowy coming out

Facet daje mi tygodniówkę, czyli mój finansowy coming out

Facet daje mi tygodniówkę, czyli mój finansowy coming out
Źródło zdjęć: © WP.PL
Aleksandra Nagel
05.05.2017 12:24, aktualizacja: 05.05.2017 15:30

On zarabia i ja zarabiam, a więc powinniśmy mieć oddzielne konta i działać tak, jakbyśmy żyli osobno? Wielu z was powie, że tak, ale ja mam z moim mężem trochę inaczej. Zagorzałym feministkom zalecam usiąść. Ja dostaję tygodniówkę i to są wszystkie pieniądze, które posiadam.

- Zwariowałaś? Przecież ty pracujesz, masz swoje pieniądze. Dlaczego godzisz się na coś takiego? – pytają zdziwieni znajomi, gdy słyszą o tygodniówce. Koleżanki feministki łapią się za głowę, a faceci zaczynają podejrzliwie patrzeć na mojego męża.
- To była nasza wspólna decyzja, a Sebastian to taki mój doradca finansowy – żartuję, tłumacząc im zasady działania naszego systemu. Są proste – 100 zł tygodniowo.
- A co, jeśli brakuje ci pieniędzy, nie masz za co zjeść obiadu!? – pyta ktoś inny.
- Spokojnie, mam dostęp do naszego wspólnego konta i zawsze mogę sobie przelać dodatkowe pieniądze, choć nie robię tego zbyt często – odpowiadam.
Być może trudno wam w to uwierzyć, ale 100 zł mi wystarcza. Zasada jest taka, że są to pieniądze tylko i wyłącznie na moje potrzeby w ciągu dnia – kawę, ciastko, obiad. Za zakupy spożywcze czy kosmetyczne zwykle płacimy pieniędzmi ze wspólnego konta. Rachunki opłaca Sebastian. Gdy idziemy razem na zakupy, zawsze płacimy wspólną kartą. Te pieniądze to po prostu tygodniowy limit na moje codzienne, małe potrzeby.
- Po co to robisz? – pytają.
- Bo pieniądze się mnie nie trzymają – odpowiadam. Zupełnie inaczej ma Sebastian. On to człowiek-rachunek!
- Liczę, analizuję, sprawdzam ceny, kontroluję wydatki, wyznaczam, ile powinniśmy zaoszczędzić. Mam swojego excela, w którego wpisuję wszystkie większe wydatki: kredyt, czynsz, rachunki za prąd czy telefony, opłaty za przedszkole, paliwo itp. Do zestawienia wpisuję też większe wydatki związane z autem, wyjazdem na weekend czy większymi zakupami – opisuje Sebastian, który panuje nad rodzinnym budżetem.
- Mam spisane dokładnie, który rachunek na jaką kwotę został opłacony i z którego konta. Ponieważ do niedawna banki oferowały bardzo dużo promocji i tzw. cashbacków potrafiłem zarobić nawet 1500 zł rocznie. Osobne tabelki pokazują, ile mamy pieniędzy na kontach bankowych, rachunku oszczędnościowym oraz ile trzymamy w gotówce lub walutach – tłumaczy.
Sebastian wziął na siebie odpowiedzialność za nasze finanse, bo - jak wywnioskować możecie z jego wypowiedzi - po prostu lubi liczyć pieniądze. Ja tego nie cierpię.

Obraz
© WP.PL

*JAK BYŁO PRZEDTEM? *
Od zawsze miałam problem z kontrolowaniem wydatków. Zbyt wiele rzeczy mi się podobało, zbyt wiele chciałam mieć na własność. Stąd zdarzały się miesiące, gdy – moim zdaniem całkiem niezłą pensję – potrafiłam „przebimbać” na ubrania i kosmetyki.
- Moja żona często zapominała zapłacić rachunek za telefon przez co jej go wyłączano – komentuje Sebastian i rzeczywiście były takie sytuacje.
Finansowy kac pojawiał się dopiero pod koniec miesiąca, gdy okazywało się, że do rodzinnych oszczędności niewiele mogę dołożyć. Po kilku kłótniach, w których próbowałam wytłumaczyć mężowi, ile kosztuje nowy tusz do rzęs i kawa w centrum, postanowiliśmy zacząć wszystko od nowa.
Sebastian wpadł na pomysł stworzenia wspólnego konta, na które wpływać miały nasze pensje. Do tego konta mieliśmy mieć dostęp oboje. Oprócz tego zarówno ja, jak i Sebastian, mieliśmy mieć swoje konta. Na moje w każdy poniedziałek miało wpływać 100 zł. Biorąc pod uwagę wszystkie moje dotychczasowe potrzeby, uznałam, że to jakiś żart i na pewno za taką kwotę nie uda się przeżyć tygodnia, ale podjęłam wyzwanie. „W końcu wcale nie jestem rozrzutna” – myślałam sobie. To był początek wielkiego systemu tygodniówkowego, który z powodzeniem funkcjonuje do dziś i o dziwo, przynosi efekty, choć każdy, który o nim słyszy łapie się za głowę.

Obraz
© WP.PL

*LEKCJA EKONOMII *
System tygodniówki nauczył mnie nie tylko oszczędzania (tak, potrafię z tych pieniędzy coś zaoszczędzić!), ale też sprawił, że zaczęłam myśleć o tym, ile pieniędzy mam na koncie. Szybko okazało się, że połowa rzeczy, które do tej pory wydawały mi się niezbędne, w sumie nie jest mi potrzebna. Oczywiście nie oznacza to, że nigdy nie chodzę na zakupy. Wciąż uwielbiam ten dreszczyk emocji, gdy w mojej szafie pojawia się coś nowego. Jednak zanim kupię sobie jakąś bluzkę czy kolejną parę butów, analizuję, czy naprawdę jest warta swojej ceny. Przed erą tygodniówki tego typu pytania bardzo rzadko pojawiały się w mojej głowie.
Coraz chętniej chodzę też do ciucholandów, gdzie można znaleźć prawdziwe perełki za naprawdę niewielkie pieniądze. Uwielbiam takie łowy, bo dają mi o wiele więcej satysfakcji niż zakupy w wielkiej sieciówce. Zaczęłam też wyprzedawać ubrania, w których już nie chodzę. Ostatnio wybraliśmy się nawet na pchli targ. Wszystkie pieniądze z takich wyprzedaży idą na moje konto.
Czasami chcę sobie kupić coś naprawdę ekstra (nowy obiektyw do aparatu, rower albo nową parę genialnych jeansów) i co wtedy? Zwykle – po konsultacji z Sebastianem – kupujemy tę rzecz za pieniądze ze wspólnego konta.
- Czy męczę moją żonę tygodniówką? Zdecydowanie nie – mówi Sebastian pytany po raz enty o to dlaczego tak traktuje żonę. - To dla związku dobre rozwiązanie, bo minimalizuje kłótnie o pieniądze. Dlaczego to ja trzymam kasę? To proste - jestem bardziej oszczędny. Jeśli w waszych związkach to facet jest rozrzutny, biega po promocjach elektro i musi wymieć telefon na najnowszy, to moim zdaniem kobieta powinna przejąć rolę księgowej - dodaje.
W sytuacjach kryzysowych zawsze mogę przelać odpowiednią kwotę na moje konto. Przelew jest natychmiastowy!

Obraz
© WP.PL

*SYSTEM NIE MA WAD? *
Oprócz tego, że – wiadomo – nie mogę sobie pozwolić na wszystkie zbytki, w sumie żadnych. Dzięki tygodniówce nauczyłam się oszczędzać, analizować, po prostu myśleć o tym, ile mam na koncie.
- W polskich domach zresztą to norma – podsumowuje Sebastian. - Szacuje się że w 2 na 3 rodzinach kobiety pilnują domowego budżetu. Wbrew mitom o rozrzutności i miłości do zakupów, to one lepiej zarządzają pieniędzmi. Widać to wyraźnie w badaniach dotyczących zadłużenia. Statystyczny dłużnik to mężczyzna, który ma do oddania aż 25 tys. zł. Wśród 2,3 mln zadłużonych tylko 880 tys. stanowią kobiety. Dane nie kłamią. Jeśli więc drogie panie w waszym związku kasa trzyma się bardziej was, to wy powinnyście wyznaczać tygodniówkę jemu – stwierdza.
Być może takie ograniczenie czasami mnie uwiera, ale z drugiej strony mamy z Sebastianem duży wspólny cel. Chcemy wybudować dom. Jeśli więc moje „finansowe ograniczenie” ma sprawić, że zaoszczędzimy na wymarzone miejsce na ziemi, chyba warto się poświęcić?