Blisko ludziGdy Sara się urodziła, ważyła tyle co bochenek chleba. Była tak mała, że musiała nosić ubranka dla lalek

Gdy Sara się urodziła, ważyła tyle co bochenek chleba. Była tak mała, że musiała nosić ubranka dla lalek

Sara urodziła się w piątym miesiącu ciąży. Ważyła 690 gram, a w drugiej dobie 500 gram. - Sara mogła nie przeżyć. Drugiego dnia po porodzie lekarze pytali nas, czy zgadzamy się na podanie morfiny. Na jej małym ciałku wszędzie były igły i rurki - opowiada Marzenna Kotarska-Puerto, mama dziewczynki. Od początku leżała w inkubatorze z czerwonym serduszkiem. - Przeżyła dzięki lekarzom i Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, która zakupiła inkubatory – przyznają jej rodzice. Mama Sary i dziewięcioletnia dziś dziewczynka zachęcają do wspierania WOŚP.

Gdy Sara się urodziła, ważyła tyle co bochenek chleba. Była tak mała, że musiała nosić ubranka dla lalek
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Katarzyna Gruszczyńska

05.01.2017 12:42

Nic nie zapowiadało tak dramatycznych wydarzeń. Ciąża zaczęła się komplikować w piątym miesiącu. Pękły błony płodowe i pani Marzenna trafiła do szpitala. Tam praktycznie miała zakaz ruszania się. Nie mogła wstawać, nie wspominając o wizytach w toalecie czy spacerach po oddziale. Lekarze odwlekali moment rozwiązania, ale wiedzieli, że Sara pojawi się na świecie dużo wcześniej. – Okoliczności porodu były tragiczne. Akcja porodowa rozpoczęła się z powodu zakażenia w piątym miesiącu ciąży. Sara mierzyła 31 centymetrów, ważyła 690 gram, a w drugiej dobie zaledwie 500 gram – opowiada Marzenna Kotarska-Puerto, mama dziewczynki.

Jako wcześniak otrzymała zaledwie 3 stopnie w skali Apgar (skala używana w medycynie w celu określenia stanu noworodka zaraz po porodzie – przyp. red.), miała dysplazję oskrzelowo-płucną.
- Miny lekarzy kilka godzin po porodzie wskazywały na to, że stan jest poważny. Zdawałam sobie sprawę, że to jest jeszcze płód. Mój mąż jest chirurgiem-onkologiem, który nawet w najtrudniejszych przypadkach zachowuje spokój, ale wtedy płakał. Wiedziałam, że jest bardzo źle – opowiada, nie kryjąc wzruszenia.

Nie było łatwo: łzy pojawiały się na przemian z radością w oczekiwaniu na wagę 1 kg. Sara przez trzy miesiące leżała w inkubatorze zakupionym przez WOŚP (w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie). - Córka była wtedy tak malutka, że nie mogliśmy nigdzie kupić dla niej ubrań. Musiała nosić ubranka dla lalek jej starszej siostry – opowiada pani Marzenna.

Dziś wraz z córką zachęcają do wspierania WOŚP. - Sara jest zdrową i radosną dziewięciolatką. Mówi trzema językami. Dzięki Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka i mądrości lekarzy można ratować dzieci. Słyszę, że to państwo powinno zapewnić ten sprzęt, ale nie zawsze się to udaje – mówi.
- Jesteśmy wdzięczni lekarzom i Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Sara co roku w styczniu nosi serduszko, a jak podrośnie, zamierza być wolontariuszką – dodaje jej mama.

Obraz
© PAP | Bartłomiej Zborowski

Takich historii jest więcej. Magda pierwszy raz kwestowała w 1998 roku. Sama przyznaje, że nie pamięta, na co konkretnie zbierano. Wtedy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy nie cieszyła się tak dużą popularnością jak dziś. - Zbieraliśmy w Warszawie na Kole, niedziela, bazar, pełno ludzi. Wstyd się przyznać, ale nie wiedzieliśmy, jaki jest cel, dla nas liczyło się, że pomagamy dzieciakom i tyle. Kiedy jeden z przechodniów spytał nas, na co zbieramy, nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. I tak trochę na odczepnego, niewiele myśląc, powiedziałam, że dla dzieci z wadami serca – wspomina.

16 lat później urodziła Szymona. Chłopczyk miał poważną wadę serca i niezbędna była operacja. - Szpital Litewska. Najlepsze grono tamtejszych lekarzy naprawiło jego serducho. Kiedy po operacji dziękowałam całej załodze, ktoś powiedział: „dziewczyno, nam nie dziękuj. Dziękuj Owsiakowi, bo gdyby nie sprzęt od niego, nic byśmy tu nie zrobili”. Szok. Obejrzałam się - cały sprzęt na sali pooperacyjnej w serduchach, potem na zwykłej sali te wszystkie urządzenia też. Po czasie przypomniała mi się ta sytuacja sprzed kilkunastu lat. I mimo że symbolicznie, to w jakimś sensie te ileś lat wcześniej zbierałam do puszki po to, by dziś Szymon mógł żyć (i wiele innych dzieciaków też). Jak dla mnie nie ma lepszego dowodu na to, że to, co robicie, ma sens. Szymon za chwilę skończy 13 lat i serce jak dzwon – opisuje Magda. - Mam nadzieję, że jak moje młodsze dziecko dorośnie, bo ma dopiero dziewięć lat, dołączy do grona wolontariuszy.

Przypomnijmy, pierwszy finał odbył się w styczniu 1993 roku. Na pacjentów z chorobami serca uzbierano wtedy ponad 2,4 mln złotych. Rok później pieniędzy w puszkach było dwa razy więcej. Z każdym kolejnym finałem sumy rosły. 1998 rok – 12,4 mln złotych, 2000 rok – 25 mln złotych. Po 9 latach kwoty przekraczały już 40 mln złotych. Rok temu udało się zebrać rekordowe 72, 6 mln złotych. W sumie na Wielką Orkiestrę wpłacono ponad 720 mln złotych.

- WOŚP kupuje całą masę sprzętu. W ciągu 25 lat to ponad 40 tys. urządzeń. Złotówki z finału zamieniamy na urządzenia medyczne. Dzięki temu, że działamy już wiele lat, systemowo i w ogólnopolskiej skali, udaje się nam kupować nowoczesny sprzęt taniej, niż wynosi jego rynkowa wartość. Trzeba mieć świadomość tego, że kiedy zaczynaliśmy, większość oddziałów praktycznie nie miała nowoczesnego wyposażenia. Ten sprzęt wciąż w wielu miejscach jest w bardzo złym stanie. Można pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie WOŚP, poziom opieki w polskich szpitalach byłby znacząco niższy. Taka jest nasza rzeczywistość. Opublikowaliśmy raport i każdy może sprawdzić, na co wydajemy pieniądze. Można wziąć go pod pachę, iść z nim do danego szpitala i sprawdzić, zobaczyć, co trafiło na oddział – przyznaje w rozmowie z WP Krzysztof Dobies, rzecznik WOŚP.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (232)