Blisko ludziGdzie najlepiej być kobietą?

Gdzie najlepiej być kobietą?

Co ma zrobić Europejka, aby móc odchować dzieci i jeszcze się spełnić? Według stereotypów - zamieszkać w Szwecji. Według badań - byle nie tam.

Gdzie najlepiej być kobietą?
Źródło zdjęć: © wp.pl

13.11.2008 | aktual.: 27.06.2010 21:41

Co ma zrobić Europejka, aby móc odchować dzieci i jeszcze się spełnić? Według stereotypów - zamieszkać w Szwecji. Według badań - byle nie tam.

Jestem kobietą i mieszkam w Polsce. Jeśli urodzę dziecko, mogę się nim opiekować cztery miesiące. Potem pozostaje urlop wychowawczy, na którym nie będę dostawać ani grosza. Teoretycznie mam gwarancję, że w tym czasie mnie nie zwolnią, ale ostatnio przytrafiło się to kilku moim koleżankom. Państwo za poród wypłaci mi tysiąc złotych, za który mogę sobie kupić waciki i laktator. Resztę odłożę na podatek, bo suma dolicza się do dochodu. W pracy niby nie ma dyskryminacji, ale tak się składa, że szefowie większości moich znajomych są facetami. Jeśli mam stąd uciekać, to dokąd?

Cóż, że ze Szwecji

Odpowiedź najbardziej popularna brzmi: do Szwecji. Socjalnego raju, gdzie zawodowo realizuje się najwięcej kobiet. Świeżo upieczone matki przez ponad rok (13 miesięcy) dostają tu 80% pensji, a kolejne trzy miesiące są na zasiłku macierzyńskim o wysokości niezależnej od pensji. Potem mogą spokojnie wrócić do pracy, bo ich dzieci bierze pod opiekę państwo.

W żłobkach wychowuje się połowa jednorocznych Szwedów, 87% dwulatków i aż 92% trzylatków. Gdy dzieci rosną pod okiem państwa socjalnego, ich mamy ochoczo pracują. Szwecja chwali się w rządowych statystykach, że aktywnych zawodowo jest tu aż 80% kobiet. Tylko o sześć procent mniej niż pracujących mężczyzn! Statystyki Unii Europejskiej podają odpowiednio 70% i 75%, ale to i tak czołówka kontynentu. A symbolem równego traktowania obu płci w pracy jest parlament, w którym po ostatnich wyborach jest największy odsetek kobiet ze wszystkich parlamentów Europy – 45,3%. W skali całego globu więcej ma tylko Rwanda.

Wszystko brzmi cudownie, ale to mydlenie oczu. Porównaniem sytuacji kobiet w różnych krajach zajmuje się naukowo profesor Catherine Hakim z London School of Economics. Przebrnęła przez tony danych i przeprowadziła dziesiątki badań. Szwecja jako najbardziej rozpropagowany raj poszła w nich na pierwszy ogień. I jej mit spłonął doszczętnie.

Z badań Hakim wynika, że kobiety są tam na z góry przegranej pozycji. Rozbuchane osłony socjalne czynią je skrajnie ryzykownym nabytkiem dla każdego prywatnego pracodawcy. Dlatego 75 procent Szwedek pracuje w sektorze publicznym. Analogicznie, 75 procent mężczyzn zatrudniają przedsiębiorstwa prywatne. A podział staje się istotny, jeśli przełoży się go na płace. Średnie zarobki w sektorze publicznym są niższe niż te w prywatnym. Według Hakim w płacach krajów skandynawskich istnieje magiczny próg, powyżej którego 80% to mężczyźni i poniżej którego 80% to kobiety. Średnia różnica między płacami pań i panów to 18%.

To górna granica normy na tle innych krajów Unii, co burzy wizję Szwecji jako wyróżniającej się zawodowym równouprawnieniem – mówi profesor Hakim. – Często, kiedy prezentuję te wnioski na konferencjach naukowych, Szwedzi wstają i protestują. W ich oficjalnych statystykach są dane korzystniejsze. To nie tylko powoduje zamęt. To wręcz wprowadza w błąd! – wykrzykuje Hakim. A jej irytacja sprawia, że ja oddycham z ulgą. Bo ten zamęt nie tylko wprowadził mnie w błąd, ale o mało nie doprowadził do obłędu.

Pan pracuje, pani pracuje

Statystyki. Szukając kraju idealnego dla kobiet, znajduję ich dziesiątki. Poważne instytucje, wiarygodni naukowcy, oficjalne komisje i porządne urzędy dostarczają danych gotowych potwierdzić niemal każdą tezę. Gdzie najmniej różnią się płace kobiet i facetów na tych samych stanowiskach? Raz wygrywają Włochy i Malta, raz Portugalia i Belgia. Szwecja jest raz w czołówce, a raz bliżej szarego końca. Może łatwiej więc ustalić, gdzie kobiety najchętniej rodzą dzieci? Nic z tego. Raz wypada na Francję i Islandię, innym razem – Irlandię i Norwegię. Słupki migają przed oczami, cyfry skaczą w tabelkach i po pewnym czasie traci się wiarę, że można na ich podstawie wysunąć sensowny wniosek.

– Ja też mało nie oszalałam – śmieje się profesor Hakim. – Zawsze uprzedzam studentów, żeby podchodzili do statystyk jak najostrożniej. Tworzone są na podstawie danych, których jakość jest bardzo różna, bo dostarczają je zazwyczaj zainteresowane kraje. Tu kryje się mnóstwo min. W Niemczech dobrze zbadany jest sektor prywatny, a publiczny prawie wcale. We Włoszech odwrotnie. Z kolei Hiszpania prawie wcale nie ma danych, na których można polegać. Dlatego sama robiłam tyle badań – wyjaśnia.

Sekret szwedzkich statystyk Hakim wyjaśnia prosto – opierają się na wynikach tylko z sektora produkcji. Informację o tym czasem można znaleźć umieszczoną małym druczkiem pod tabelkami. Tymczasem kobiety pracują głównie w sektorze usług i pomijając go, nie sposób zaobserwować dotyczących ich zjawisk.

Dlaczego te nieścisłości tak denerwują naszą profesor? Bo na podstawie statystyk tworzy się polityczne strategie. Dotyczy to głównie wytycznych Komisji Europejskiej. Na szczycie w Barcelonie w 2002 roku przyjęła rekomendację, zgodnie z którą do 2010 roku kraje członkowskie powinny zapewnić opiekę przynajmniej jednej trzeciej dzieci w wieku do lat trzech. Cel doprecyzowano trzy lata później: jest nim zwiększenie udziału kobiet w rynku pracy do wymarzonej szwedzkiej średniej – wspomnianych 70 procent.

– Nikt tego nie powie wprost, ale od lat szwedzki model lansuje się jako najlepsze i rekomendowane rozwiązanie – komentuje Hakim. – Tymczasem on z założenia nie daje kobietom wyboru. Zakłada się w nim, że każdy musi pracować.

To socjalistyczny pomysł, który może ma rację bytu w kraju zagrożonym biedą, gdzie trzeba pracować, żeby przetrwać. W Europie Zachodniej jedna osoba spokojnie może zarobić na utrzymanie rodziny. Nie mówię, żeby forsować taką opcję. Mówię, żeby dać wybór.

Porozmawiaj z nią

„Wysłuchaj kobiet”. Pod takim hasłem brytyjski rząd przeprowadził 10 lat temu wielkie badania fokusowe. Pokazały one, że tylko znikoma część „kobiet pracujących” postrzega swoje zaangażowanie zawodowe jako „karierę”. Reszta pracowała, bo po prostu musiała. Gdyby nie było finansowej konieczności, chęć pracy w pełnym wymiarze godzin zadeklarowało tylko pięć procent kobiet. Trzy czwarte wolałoby ułamek etatu, a co piąta kobieta nie pracowałaby w ogóle! Catherine Hakim później robiła badania, które potwierdzały oczywistość: kobiety są różne. Można wyłonić wśród nich „zorientowane na pracę”, „zorientowane na dom” i takie, które chcą brać co najlepsze z obu tych sfer. Banalne, ale nie dla Komisji Europejskiej. – Forsuje ona rozwiązania skrojone pod potrzeby kobiet nastawionych na karierę i planujących dużo dzieci. Tymczasem według badań to mniejszość – mówi Hakim.

Polityka Komisji Europejskiej opiera się na wierze, że praca w niepełnym wymiarze godzin to wybór z konieczności. Mają go rzekomo dokonywać kobiety, którym trudno połączyć pracę z obowiązkami matki – stąd wspomniane już parcie na zwiększanie liczby żłobków. Po wysłuchaniu Brytyjek okazało się jednak, że pracę w niepełnym wymiarze godzin wybiera połowa tych bezdzietnych! Nic też nie wskazuje na to, że kobiety okrawają swój etat, bo nie mogą poradzić sobie z potomstwem. Nawet sama Komisja przyznaje, że praca na ułamek etatu jest najpopularniejsza wśród pań po pięćdziesiątce. Wcale nie w grupie 25–49 lat, gdzie najpewniej można szukać świeżo upieczonych matek. W dodatku, gdyby rozumowanie Komisji przekładało się na rzeczywistość, odciążenie kobiet od obowiązków domowych musiałoby sprawić, że rzuciłyby się one w wir pracy. Tymczasem nie ma tu reguły. W Szwecji (gdzie połową rocznych bobasów opiekują się żłobki) na pełen etat pracuje 61 procent mam. Jednak tuż za Szwecją, z równie imponującym wynikiem 59,1,
plasuje się mało prorodzinna Portugalia. – To, czy kobieta nastawi się na karierę, czy na rodzinę, zależy od jej osobistego wyboru stylu życia. Państwo nie ma na to wpływu – mówi Hakim.

No jasne. Gdy planuję, ile chcę mieć dzieci, trendy polityki prorodzinnej mam w dużym poważaniu. Ale choć samą decyzję podejmuję niezależnie od nich, interesuje mnie jednak, w którym kraju na waciki dostanę potem najwięcej. Przykład Szwecji mówi też, że nie jest dobrze, gdy dla firm potencjalne matki są potencjalnym zagrożeniem. Gdzie pracodawca nie będzie patrzył na mnie jak na tykającą bombę?

Rozbroić kobiecą bombę

W Belgii i Holandii. Tak przynajmniej twierdzi moja przewodniczka po temacie. – Te kraje dają kobiecie wybór – przekonuje Hakim. A dzieje się tak dlatego, że przyjęte w nich prokobiece rozwiązania nie są z definicji prokobiece. Ich beneficjentami mogą być równie dobrze mężczyźni.

Holandia pięć lat temu przyjęła prawo pozwalające każdemu bez uzasadnienia prosić o możliwość pracy w niepełnym wymiarze godzin. – To pozwala usunąć „stygmat”, który wiązał się z macierzyństwem. Kobieta nie jest postrzegana jako zły pracownik i nie czuje się nim, gdy rodzi i staje się mniej dyspozycyjna – wyjaśnia Hakim. Dzieje się tak, bo na ułamek etatu może równie dobrze przejść facet. Dla pracodawcy zatrudnienie kobiety nie wiąże się więc z większym ryzykiem, a to od razu odbija się na różnicy między średnią płacą kobiet i mężczyzn. Jak zbadała Hakim, wynosi ona 7–8 procent. Jest jedną z najniższych w Europie.

Na podobnej zasadzie prokobieca jest Belgia. Każdy w każdym wieku może tam przejść na płatny (opłacany przez pracodawcę) urlop, trwający nawet trzy lata. I znów: powód każdy lub żaden. Studia MBA? Podróż dookoła świata? Odchowanie potomka? Belgia nie pyta, po co. Wybór należy do ciebie.

To w kwestii rozbrojenia bomby. A waciki? Catherine Hakim nie ma wątpliwości: Finlandia, Norwegia i Francja. Rozbieżności w statystykach sprawiają, że trudno wyłonić jednoznacznego lidera, ale współczynnik płodności we wszystkich trzech krajach należy do ścisłej europejskiej czołówki. Waha się w granicach 1,73% do 1,98% (katolickie Polska, Hiszpania i Włochy mają od 1,27% do 1,30%).

Ideą, która stoi za tym dobrym wynikiem, jest płacenie za wykonywanie obowiązków domowych. – Kobiety i mężczyźni pracują dokładnie tyle samo godzin, jeżeli wliczy się czas przepracowany przez kobiety w domu i czas opieki nad dziećmi – twierdzi Hakim. W Finlandii oprócz dotowania żłobków i przedszkoli daje się jednemu z rodziców możliwość opiekowania się dzieckiem, do momentu gdy skończy ono trzy lata. W tym czasie ubezpieczyciel, państwo i pracodawca zrzucają się na symboliczną pensję. – 300–400 euro miesięcznie – precyzuje Päidi Ylipietilä z fińskiego ministerstwa opieki społecznej. – Nazywamy to świadczenie „domową opieką” i to jedna z opcji do wyboru. Drugą jest bezpłatny żłobek – wyjaśnia. Możliwość „domowej opieki” przysługuje po odbyciu urlopu macierzyńskiego (7 tygodni przed porodem i 3 miesiące po) oraz urlopu rodzicielskiego (10 miesięcy dla mamy lub taty, płatne 60 procent pensji). – Ja wykorzystałam „domową opiekę” przy obu moich dzieciach – mówi Päidi Ylipietilä. – Stawka mogłaby być wyższa, ale
lepsza taka niż żadna – dodaje refleksyjnie na wieść, że w Polsce wychowawczy jest bezpłatny.

Po Finlandii system skopiowała Norwegia, a niezależnie bardzo podobny wprowadziła Francja. Tu z kolei zachęca się rodziców, by produkowali więcej dzieci. Jeśli któreś z nich przestanie – lub prawie przestanie – pracować po urodzeniu trzeciego potomka, co miesiąc będzie otrzymywać „świadczenie na wychowanie w rodzinie” (allocation parentale d’education-). Od 268 do 536 euro. To ponad połowa mniej niż płaca minimalna w kraju – ale idea uznania pracy domowej za pracę i tak sprawiła, że małych Francuzów jest proporcjonalnie więcej niż małych Polaków.

Jeśli więc mam podążać za wskazówkami profesor Hakim, karierę powinnam robić w Belgii, a trójkę dzieci wychowywać we Francji. Prawda, bilokacja może być pewnym problemem. Ale zgłębienie trudnej sztuki przebywania w dwóch miejscach naraz może okazać się bardziej realne niż to, że któryś pracodawca zapłaci mi kiedykolwiek za trzyletni urlop w Polsce.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)