Jak test płci zniszczył karierę polskiej mistrzyni
„Nieokreślony status płciowy” – taki upokarzający zarzut działaczy z NRD i ZSRR spowodował złamanie wspaniale rozwijającej się kariery polskiej mistrzyni olimpijskiej i jednej z najlepszych sprinterek w dziejach naszego sportu. Dopiero ćwierć wieku później przyznano, że przeprowadzona wówczas analiza układu chromosomów to bardzo wadliwa metoda. Jednak Ewa Kłobukowska do dziś nie została zrehabilitowana.
07.04.2015 | aktual.: 07.04.2015 10:18
„Nieokreślony status płciowy” – taki upokarzający zarzut działaczy z NRD i ZSRR spowodował złamanie wspaniale rozwijającej się kariery polskiej mistrzyni olimpijskiej i jednej z najlepszych sprinterek w dziejach naszego sportu. Dopiero ćwierć wieku później przyznano, że przeprowadzona wówczas analiza układu chromosomów to bardzo wadliwa metoda. Jednak Ewa Kłobukowska do dziś nie została zrehabilitowana.
Był 21 października 1964 roku. Publiczność na wypełnionym po brzegi stadionie w Tokio z napięciem czekała na olimpijski finał biegu kobiecych sztafet na 100 metrów. W gronie faworytek wymieniano przede wszystkim Amerykanki i Polki w składzie: Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein, Halina Górecka i Ewa Kłobukowska, dla której występ na igrzyskach był ogromnym przeżyciem. Zaledwie kilka dni wcześniej na pokładzie samolotu lecącego do Japonii świętowała 18 urodziny. W Tokio zdobyła już brązowy medal w indywidualnym sprincie na 100 m.
Polki fenomenalnie rozegrały finałowy bieg. Gdy Kłobukowska przejmowała pałeczkę od Góreckiej, nasza sztafeta zajmowała pierwsze miejsce. Ewa nie zamierzała go oddać Amerykankom. Ruszyła charakterystycznym, trochę niezgrabnym krokiem. Gdy mijała linię mety obejrzała się za siebie, uśmiechnęła, wyrzuciła do góry ręce i po chwili utonęła w objęciach koleżanek. Nigdy wcześniej, ani nigdy później polska sztafeta 4x100 nie zdobyła olimpijskiego złota.
Nikt nie przypuszczał wówczas, że wspaniale rozwijająca się kariera Ewy Kłobukowskiej już za trzy lata zostanie brutalnie przerwana, a jej rekordy wymazane z lekkoatletycznych tablic.
Błyskawiczny start
Urodziła się 1 października 1946 roku w Warszawie. Lubiła matematykę, dlatego wybrała naukę w Technikum Ekonomicznym. Na szkolnym boisku wyróżniała się również niezwykłym talentem sportowym, co nie umknęło uwadze nauczycielce WF-u, Reginy Morawskiej, która postanowiła zabrać Ewę na zajęcia do klubu Skra Warszawa. Był początek 1962 r.
Już kilka miesięcy później Kłobukowska trafiła do utworzonej przez Polski Komitet Olimpijski elitarnej grupy sprinterek, trenowanej przez Andrzeja Piotrowskiego. W tym gronie znalazła się także jej rówieśniczka Irena Kirszenstein (później Szewińska). „Ewa w treningu była bardzo solidna, a na zawodach ambitna. Miała wyjątkowo błyskawiczny start, a na dystansie biegała bardzo dynamicznie. Ja miałam lepszą końcówkę, a więc wytrzymałość, toteż ona przeważnie wygrywała na 100 m, a ja na 200. Ewa występowała na ostatniej zmianie sztafety i te jej pościgi za konkurentkami wryły się w pamięć” – wspomina w „Tempie” wybitna sportsmenka.
W „olimpijskim” 1964 roku, sztafeta polskich sprinterek była na ustach wszystkich, najpierw zdobywając złoty medal podczas Mistrzostw Europy w Budapeszcie, a później triumfując w finale igrzysk. „Bez biegu Kłobukowskiej nie byłoby złotego medalu” – donosili dziennikarze.
Złoty duet
Kłobukowska wyjechała na igrzyska, będąc jeszcze uczennicą technikum. „W szkole ją bardzo lubiano, bo nie była zarozumiała. Woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. Gdy startowała na olimpiadzie w Tokio, to koleżanki z klasy prowadziły jej zeszyty” – wspomina Regina Morawska.
Za złoty medal państwo nagrodziło sprinterkę kawalerką w Warszawie. Otrzymała także Złoty Krzyż Zasługi z rąk premiera Józefa Cyrankiewicza. Dwa lata później, podczas mistrzostw Europy w Budapeszcie w równie rewelacyjnej formie i stylu Kłobukowska wygrała bieg na 100 metrów oraz sztafetę (dostała pałeczkę o dobre kilka metrów za trzema prowadzącymi zespołami), a także wywalczyła srebrny medal w rywalizacji na 200 m, w której triumfowała Irena Kirszenstein. Tego duetu zazdrościł nam cały świat, ale ta zazdrość miała wkrótce doprowadzić do skandalu.
W połowie lat 60. Komisja Medyczna MKOl przyjęła kryterium rozróżnienia płci sportowców na podstawie konfiguracji chromosomów i badania tzw. ciałek Barra, które nie występują w męskich komórkach. Świat naukowy ostrzegał jednak, że tego typu testy są nieprecyzyjne i obarczone dużym marginesem błędu, ale władze światowego sportu pozostały głuche na te argumenty.
Kwestie płciowe stały się wówczas narzędziem zakulisowych rozgrywek, których ofiarą padła Ewa Kłobukowska. Jeszcze w lipcu 1967 r. świeżo upieczona studentka Szkoły Głównej Planowania i Statystyki pobiła rekord Polski w biegu na 200 metrów, ale już dwa miesiące później nie dopuszczono jej do udziału w Pucharze Europy w Kijowie na wniosek działaczy federacji NRD i ZSRR. Powód? Nieokreślony status płci.
Przeprosiny po latach
„Sześcioosobowa komisja stwierdziła mozaikowatość chromosomów, czyli pewne grupy komórek miały o jeden chromosom za dużo (XXY), a inne były prawidłowe (układ XX)” – napisał duński badacz sprawy Kłobukowskiej Georg Facius, który wydanie wyroku na Polkę uważa za jedną z największych pomyłek medycyny sportowej XX wieku.
Zarzuty wobec naszej mistrzyni olimpijskiej nie spotkały się z żadnym sprzeciwem polskich władz . Nie szukano pomocy u specjalistów, którzy krytykowali wówczas metodę sprawdzania płci przez MKOl. Rację przyznano im dopiero po... 25 latach. W 1992 r prof. Arne Ljungqvist w imieniu komisji medycznej MKOl oficjalnie przeprosił za stosowanie błędnego kryterium.
Ćwierć wieku wcześniej to kryterium zakończyło jednak karierę Ewy Kłobukowskiej. W zagranicznych, zwłaszcza NRD-owskich gazetach zaczęły się pojawiać artykuły ośmieszające polską mistrzynię. Jeden z nich zatytułowano: „Ewa czy Ewald?”. Niedługo później jej rekordy zostały wykasowane.
Poniżona kobieta postanowiła ukryć się przed światem. Na kilka lat wyjechała do Czechosłowacji. Do dziś stroni od mediów. Niedawno zwierzyła się „Przeglądowi Sportowemu”, że z powodu żółtaczki musiała poddać się przeszczepowi wątroby. „Na razie czuję się dobrze, ale muszę bardzo na siebie uważać. Jestem już od dłuższego czasu emerytką, choć mogłabym jeszcze teraz pracować jako księgowa. Nie mam jednak co narzekać, żyję sobie bowiem spokojnie. Po przeprowadzce z mieszkania w osiedlu Za Żelazną Bramą w centrum Warszawy osiedliłam się na Bemowie, gdzie mam parę kroków do lasu” – opowiadała Ewa Kłobukowska.
Rafał Natorski/(mtr), WP Kobieta
Na podst. artykułu Oskara Berezowskiego „Ewa Kłobukowska – nieznana historia”, który ukazał się magazynie „Bieganie”