Blisko ludziJesteś nowoczesną, wyzwoloną kobietą? Pozwól córce nosić róż. I brokat

Jesteś nowoczesną, wyzwoloną kobietą? Pozwól córce nosić róż. I brokat

Jesteś nowoczesną, wyzwoloną kobietą? Pozwól córce nosić róż. I brokat
Źródło zdjęć: © 123RF
26.05.2018 11:43, aktualizacja: 29.05.2018 08:38

Fajne dziewczynki noszą moro, ewentualnie dresy. Strzelają z łuku, rąbią drwa i żują pszczoły. A te w tiulach, co lubią kucyki, koktajle mleczne i wierzą we wróżki? Rzecz prosta. Te dziewczynki są niefajne.

Gdzieś po drodze coś poszło cholernie nie tak. Walcząc o prawo do dowolnego wyrażania siebie, niosąc na sztandarach hasła, że kobietą jestem wtedy, gdy chcę, a nie gdy noszę stanik – zgubiłyśmy clue własnej ideologii. I coraz częściej mam wrażenie, że szukamy go w złym miejscu.

Sama walczyłam. W moim mieście było liceum słynne na całą Polskę. Placówka szacowna, z tradycjami znana ze swoich imponujących osiągnięć edukacyjnych. Niestety, nie tylko.

Słynęła również z tego, że jej progów nie mogła przekroczyć uczennica w spodniach.

Tak, dobrze czytacie. Niezależnie od figury, stanu zdrowia, pogody, nastroju, humoru, osobowości i czego jeszcze chcecie – dziewczynka miała obowiązek nosić spódnicę. Pod nią mogła mieć nawet dziewiętnastowieczne barchany i onuce. Lecz nie spodnie.

Och, jakże się wtedy oburzałyśmy. Jak głośno wytykałyśmy bezsens tej zasady. Jak tłumaczyłyśmy wszystkim, że tak nie wolno. Że to naruszenie naszych podstawowych praw i że niech ktoś wreszcie, do pioruna, wyzwoli nasze nieszczęsne koleżanki z liceum XY. Jakże byłyśmy zadowolone, gdy idiotyczny zakaz zniesiono. I jakże miałyśmy rację.

Może dlatego, gdy po …dziestu latach słyszę:

Moja córka chodzi tylko w spodniach. I nawet, jak była mała, to nie miała nic różowego!

- mam wzdryg i czuję smrodek tamtych zatęchłych nakazów i zakazów. Równie – wybaczcie – głupich.

Rozumiem, niemowlak. Leży, gaworzy, je, wydala, osiąga kolejne skoki rozwojowe, dopiero uczy się buntu i niepodległości. Jest mu doskonale obojętne, w jakim outficie to czyni. Ciuchy są dla estetycznej przyjemności matki. Żeby mogła się maluszkiem popisać. Obojętność dziecka dla szat trwa jednak krótko.

Szybko bowiem okazuje się, że dziecko lubi sobie poeksperymentować. Przywdziać kieckę Elsy lub kostium Supermana, nie zważając na płeć. Albo odziać się w cekiny i posypać brokatem. Nie zważając na płeć. I na fakt, że mamusia jest bardzo nowoczesną osobą i umyśliła sobie, że jej córka też taka będzie. W związku z tym córka nie zdecyduje, czy woli baleriny, czy trapery, czy też – przebóg – będzie nosić szpilki lub glany, zależnie od nastroju.

Szlachetna idea posiadania wyboru paradoksalnie jej ten wybór odbierze. A to już jest, moi mili, czyste świństwo.

Moja córka nie bawi się lalkami. Woli klocki.

Nie bawi się lalkami, boi ich nie ma. Bo udając, że nie przestrzegasz schematów i założeń – założyłaś, że mała będzie jeździć czołgiem. Nie zapytałaś jej o zdanie. Bo te schematy nosisz od dzieciństwa, tylko kolory z wiekiem się pozmieniały, a tobie wydaje się, że zmieniło się wszystko. Bo nie potrafisz przestać myśleć, że mądra kobieta, z pasją, poglądami, niezależna i wolna – biega w worku i łapciach, gdyż za wiele ma na głowie i w głowie, aby jeszcze się stroić. Bo jesteś jak ja i moje koleżanki w liceum – gładko i bez wahania dzieliłyśmy dziewczyny na mądre i tipsiary. Pierwsze nosiły męskie flanelowe koszule, wyciągnięte, wielkie swetry, okulary i buty „myszki”. Drugie bezczelnie malowały się do szkoły i pokazywały, co mogły. Na imprezy przybywały na szpilkach i w obcisłych sukienkach. Po latach natknęłam się na jedną z niegdysiejszych tipsiar. Najgoręcej życzyłabym sobie, aby moja córka osiągnęła, choć część jej wykształcenia, poukładania i życiowej mądrości.

Nie wychowasz mądrej, niezależnej kobiety każąc nosić jej to, czego zabraniano nosić twojej matce.

Nie zrobisz z dziewczynki naukowca, odmawiając jej spokojnego przejścia z fazy różu w fazę czaszek i czerni, w etap pańciowatych kostiumików i zaraz potem – pancurowskich szaleństw wizerunkowych. Ale też nie zepsujesz, gdy pozwolisz na kapcie z jednorożcem i tornister w kucyki, choć oko ci pęka na czworo od tych jaskrawych śliczności.

Przeżyłam miesiące, wlokące się jak lata, gdy moja trzylatka odmawiała noszenia czegokolwiek, co nie miało odcienia różu. Mdliło mnie, bo, różu nie znoszę.
Przyznaję, ciuchy dla małych dziewczynek są kiczowate, nieznośne, czasem chcesz zawinąć dziecko w niebielone płótno, żeby odpocząć od tych cholernych pasteli. Jak bardzo chciałam ją w tym czasie widzieć odzianą w subtelne granaty, delikatne zielenie, eleganckie popiele! Wszak można.

Przeżyłam też swój szok, gdy po tygodniu pierwszej klasy cała różowa szafa okazała się koszmarem i obrzydlistwem. Z kamienną twarzą pozwoliłam przez parę miesięcy nosić wyłącznie szarość, czerń i mroczny fiolet. Akceptuję fakt, że spod ukochanych obecnie spódniczek wystają łydki skopane na licznych treningach karate i piłki nożnej. Pokornie przyjęłam fazę tutu i ohydnych błyszczących baletek. Ścierpiałam księżniczkowe cudności, których zażyczyła sobie na bal karnawałowy i owszem, było mi smutno, że nie wyróżnia się spośród trzystu siedemdziesięciu ośmiu innych księżniczek. Ona była przeszczęśliwa. Następnego roku chciała być nietoperzem. I była. Czarnym, mrocznym, nieco bezzębnym, blondwłosym i przerażającym.

Pozwólcie księżniczkom księżniczkować, nietoperzom latać po cichu, wojowniczkom strzelać z czego tam zapragną, a smoczyca niech dumnie wlecze swój naprędce w nocy sklecony ogon. Niech próbują nosić to, co ukochana koleżanka, albo to, czego nie zakłada nikt na podwórku.

Wiem, to czasem boli w gust. Minie, zmieni się, przekształci. Przeżyjecie.