Nie chcę rodzić z tobą!
Porody rodzinne stały się niezwykle modne. Coraz więcej par decyduje się na wspólne przeżywanie tych wyjątkowych chwil. Młodzi ojcowie chcą przecinać pępowinę, uczestniczyć w ważeniu i mierzeniu dziecka i być z ukochaną kobietą w trudnych chwilach by móc ją wspierać. Są jednak i tacy mężczyźni, którzy porodom rodzinnym mówią zdecydowane „NIE”. Czy warto ich przekonywać? Jak to zrobić?
22.11.2007 | aktual.: 30.05.2010 20:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Porody rodzinne stały się niezwykle modne. Coraz więcej par decyduje się na wspólne przeżywanie tych wyjątkowych chwil. Młodzi ojcowie chcą przecinać pępowinę, uczestniczyć w ważeniu i mierzeniu dziecka i być z ukochaną kobietą w trudnych chwilach by móc ją wspierać. Są jednak i tacy mężczyźni, którzy porodom rodzinnym mówią zdecydowane „NIE”. Czy warto ich przekonywać? Jak to zrobić?
Pięknie i wspólnie
Poród rodzinny to piękne przeżycie. To wspólne przeżywanie jednych z najbardziej mistycznych, niesamowitych chwil narodzin dziecka. Ojciec, który chce być przy narodzinach może uczestniczyć w wielkim święcie. Jednak to święto jest w tym wszystkim ogromnie ludzkie. Narodziny, chociaż piękne, łączą się również z bólem, krwią, krzykiem i strachem. Nie każdy mężczyzna chce na to patrzeć. Dlaczego nie wszyscy przyszli ojcowie chcą decydować się na poród rodzinny? Powodów może być wiele...
Strach
Najbardziej banalną przyczyną, dla której mężczyźni nie decydują się na poród rodzinny jest strach przed widokiem krwi, łożyska i cierpienia kobiety. Wielu wydaje się, że poród związany jest z ogromną utratą krwi i będą musieli stać i patrzeć na to, jak wychodzi dziecko. Uważają, że poród jest zwyczajnie nieestetyczny. Wbrew pozorom, mężczyźni bardzo często są bardziej wrażliwi na widok krwi niż kobiety, dlatego wolą unikać sytuacji, gdzie mogą być narażeni na przyglądanie się jej.
Obrzydliwy widok?
Wielu panów ma także inne obawy związane z widokiem ich ukochanej, pociągającej kobiety na fotelu ginekologicznym. Boją się, że jak zobaczą swoją żonę krzyczącą, płaczącą, zupełnie bezbronną, przestanie im się ona podobać. Wydaje się im, że taki widok może być zbyt wstrząsający i mieć wieloletnie efekty w postaci braku pożądania. Są pewni, że uczestnictwo w porodzie będzie miało rezultat w postaci zaprzestania jakichkolwiek seksualnych kontaktów z żoną. Niestety, zdarza się i tak. Nie bo nie
Są i tacy, którzy po prostu nie chcą, a dlaczego, trudno im to sprecyzować. Nie mają ochoty uczestniczyć w porodzie, uważają, że to niemęskie. Wystarczy im, że odwiedzą młodą mamę po porodzie, a gdy ona będzie rodziła, oni będą pod telefonem. Ich obowiązkiem jest huczne świętowanie, a nie patrzenie jak żona stęka na fotelu ginekologicznym. Takiego przyszłego tatę przekonać do zmiany stanowiska trudno. Stereotypowe myślenie o roli mężczyzny i kobiety jest niezwykle ciężko zmienić, co nie znaczy, że jest to niemożliwe.
Czy warto przekonywać?
Na pewno tak, ale nic na siłę. Warto tłumaczyć, dlaczego tak dobrze byłoby, gdyby jednak się zdecydował. Jakie to ważne i jak bardzo jest potrzebny, ile to dla młodej mamy znaczy. Ale nie grozić, straszyć, a na pewno nie wolno szantażować i twierdzić, że tylko zły ojciec nie chce uczestniczyć w narodzinach swojego dziecka. Mężczyzna, który nie jest przekonany, na pewno nie może być stawiany pod ścianą. Nie powinno się też go zmuszać, bo uczestnictwo w porodzie pod przymusem może być naprawdę traumatycznym przeżyciem. Nie zaszkodzi jednak tłumaczyć, prosić i mówić, jak wielkie ma to znaczenie. Warto wyolbrzymić rolę mężczyzny przy porodzie by uświadomić, jak wiele znaczy jego obecność w tych trudnych chwilach. Sprytem i dobrym słowem, ale nigdy szantażem trzeba przekonywać przyszłego tatę.
Jeśli mimo to on nie chce uczestniczyć, trudno. Poród tylko z położną to równie piękne przeżycie i nie wolno dać sobie wmówić, że jest inaczej. To mężczyzna nie uczestnicząc w tym wielkim przeżyciu traci szanse na przeżycie czegoś niesamowitego. Kobieta na pewno da sobie radę sama. A on, no cóż... Nie każdy mężczyzna ma tyle siły, by "rodzić".