Nie ma tematów tabu
Uważam, że trzeba codziennie utwierdzać dziecko w przekonaniu, że jest kochane ponad życie. Ja ciągle powtarzam, że kocham, na co syn reaguje z lekkim pobłażaniem: „Wiem, mamo, wiem”. Ale on też nauczył się mówić,
że nas kocha. I to widać, słychać i czuć – mówi Dorota Wellman, dziennikarka, mama 16-letniego Kuby.
Uważam, że trzeba codziennie utwierdzać dziecko w przekonaniu, że jest kochane ponad życie. Ja ciągle powtarzam, że kocham, na co syn reaguje z lekkim pobłażaniem: „Wiem, mamo, wiem”. Ale on też nauczył się mówić, że nas kocha. I to widać, słychać i czuć – mówi Dorota Wellman, dziennikarka, mama 16-letniego Kuby. Rozmawia Alina Gutek.
Dorota Wellman dziennikarka, polonistka. Pracowała w Radiu Solidarność, Radiu Zet, TOK FM. W TVP1 m.in. w programach: „Szpila”, „Konsument”, „Pytanie na śniadanie”. Od 2007 roku w TVN, gdzie wraz z Marcinem Prokopem prowadzi „Dzień dobry TVN”. Jest gospodynią programu w TVN Style „Ten jeden dzień”. W 2008 roku ukazała się książka „Arytmia uczuć”, jej wywiad rzeka z Januszem Leonem Wiśniewskim.
– Mam jedną szkołę wychowania, która nazywa się: moja mama. Ponieważ ta szkoła sprawdziła się w wychowywaniu mnie, to jestem pewna, że sprawdzi się i w przypadku mojego dziecka. Moja mama całe życie była moim wspornikiem, to znaczy kimś, kto zawsze był i jest po mojej stronie, kto mnie wspiera, kiedy mam problem, kiedy upadam. I ja też staram się być takim wspornikiem dla mojego syna, czyli absolutnym, bezwarunkowym oparciem. To moja pierwsza i podstawowa zasada wychowania.
Nigdy niczego synowi nie narzucać – to moja druga zasada. Podobnie zresztą jak nie narzucać niczego moim współpracownikom, przyjaciołom, których uważnie słucham, podziwiam i uwielbiam. I tak samo robię z dzieckiem. Nigdy nie narzuciłabym mu gry na fortepianie, co było moim marzeniem w dzieciństwie, szkoły, jeżeli sam jej nie wybierze. Nigdy nie narzucę mu wakacji w Chorwacji, bo akurat Chorwacją z nieznanych mi powodów się nie zachwycił, przyjaciół, nawet jeśli niektórzy wcale mi się nie podobają.
To nie znaczy, że jest jak rozbrykany źrebak, który spędza cały dzień na łące, beztrosko się bawiąc. Na szczęście nie trzeba dyscyplinować go w sposób kategoryczny, on się dyscyplinuje sam. Myślę, że wypracowaliśmy to za pomocą rozmów. On poznał swoje prawa i obowiązki i wie, że jest czas na naukę i na zabawę, że jeśli nie posprząta w swoim pokoju, to kiedy przychodzą goście, będzie wstyd. Nie powiem, że czasem się nie uginam i czegoś mu nie sprzątnę, ale nigdy nie zrobiłabym mu generalnego porządku bez jego wiedzy, bo zburzyłabym jego koncepcję, do której ma prawo. Nigdy też, co często robią niektóre mamusie, nie wytykam mu: „A nie mówiłam…”.
Sposobem na to, by uczyć dziecko bronić się przed złem tego świata – bo przecież nie żyjemy w sterylnych warunkach – i budować jego kręgosłup moralny, jest nieustanna rozmowa. Rozmawiamy o Henrym Millerze, mistrzu komiksu amerykańskiego, o fenomenie zespołu AC/DC, prawach homoseksualistów w Polsce, naszym stosunku do Unii Europejskiej, kłamstwie w polityce. O pośle Palikocie, polskiej służbie zdrowia, świetnej autobiografii Woody’ego Allena i o tym, że nie najlepiej gra on na klarnecie.
Ale nie jest tak, że mówię: „Muszę z tobą porozmawiać”. Proszę zauważyć, jak to brzmi: „Muszę z tobą porozmawiać”. Jest w tym rodzaj niemalże groźby, że czymś strasznym to się skończy, co z kolei powoduje napięcie, bo wszyscy oczekują jakichś wniosków, pouczeń, rozwiązania problemu.
Żeby ze sobą rozmawiać, trzeba mieć czas. Ja, mimo że jestem bardzo zapracowana, staram się nie być obok mojego syna, tylko z nim. Ale nie rozmawiamy godzinami. Robimy to przy śniadaniu, kiedy oglądamy TVN 24 czy film w telewizji. Ostatnio pokazywano „Lejdis”, w którym roi się od wulgaryzmów. Ja też, kiedy się wkurzę, przeklinam. A mój syn w ogóle nie używa przekleństw, może dlatego, że słyszał je u mnie i mu się to nie spodobało. Więc na ten temat pogadaliśmy. Rozmawiamy o tym, co przeczytamy w gazecie, o którą rano się bijemy, i kto pierwszy, ten lepszy. Gadamy o ludziach ubogich, którzy w dobie kryzysu będą na pewno mieli gorzej niż my. Rozmawialiśmy też o ciężkiej chorobie nowotworowej babci, z którą musieliśmy się pogodzić. Gdybyśmy ten temat omijali, Kuba nie umiałby potem współczuć innym.
Kuba nie usłyszy od nas: „To nie twoja sprawa”. Nie ma tematów tabu. Nigdy nie było. Kiedy Kuba miał cztery lata, zrobił w przedszkolu rozróbę, mówiąc, że dzieci nie biorą się z kapusty, jak mówi pani, tylko z brzucha mamy. Rozmawialiśmy o poczęciu, cudzie narodzin. O tym, co dotyczy seksu czy AIDS. Żadne pytanie mnie nie powali. Ale nie dziwi mnie też brak pytań. Nasze dzieci wiedzą dużo więcej, niż nam się wydaje. Wszystko jest w gazetach, Internecie. Jeśli nie chce mówić, nie trzeba zmuszać. Dzieci mają prawo do tajemnic. Kuba na pewno nie mówi nam, przynajmniej od razu, wszystkiego, co go trapi, czym się rozczarował. Mówi, kiedy chce, nie wyciskam z niego jak z tubki z pastą do zębów. To jest też dobry sposób na budowanie zaufania dziecka. Kiedy ma problem, ja to wiem i nie pytam co chwilę: „A co w szkole?”. Czekam, aż sam powie. Kiedy zamyka się w pokoju, nie wchodzę. Ja też czasami chcę pobyć sama, też mówię do męża: „Nie chce mi się z tobą rozmawiać”. I nie dlatego, że się na niego gniewam, tylko że
się nagadałam w pracy i muszę pomilczeć.
Szanuję prywatność syna, pukam do jego pokoju czy łazienki, choć u nas cielesność nigdy nie była czymś wstydliwym. Chodzimy nago. W związku z tym on nie przejawia niezdrowego zainteresowania ciałem, bo zawsze je widział – moje grubsze, męża chudsze. Kuba ma prawo przedstawiać swoje zdanie i korzysta z tego, ile wlezie, mądrzy się jak gęś w stadzie. Ale dobrze, tak ma być. To jest też świetne ujście dla młodzieńczego buntu, który rodzi się w każdym nastolatku. Musimy przez to przejść jak przez odrę czy różyczkę.
Moja metoda wychowawcza, rozmowa, jest więc prosta i banalna. Myślę, że to dzięki niej Kuba stał się otwarty, słucha, zastanawia się nad światem. Nie jest konsumpcjonistą kolekcjonującym gry i markowe ciuchy. Fajny odtwarzacz muzyki, który ma wiele możliwości – to owszem, chciałby mieć. Ale posiadanie nie jest jego podstawowym marzeniem.
Ważne jest też dawanie dziecku przykładu. Kuba na pewno nas obserwuje i wyciąga wnioski. Jesteśmy z mężem razem 20 lat. Żyjemy w bardzo prosty sposób. Nigdy nie mieliśmy supersamochodów, wypasionych mieszkań, nie przechwalaliśmy się rzeczami. Mieszkamy w bloku na Ursynowie, a podkreślamy jedynie to, że mamy parę tysięcy książek. Rano ojciec idzie po bułki i gazetę. Trzymamy się z rodziną, choć nie mamy jej wiele. I z przyjaciółmi. W domu się nie kłamie. Praca jest dla nas wartością i pasją. Myślę, że on będzie żył w podobny sposób. Widzi, bo jest mądrym chłopcem, że rodzice pozostawiają sobie nawzajem sferę wolności, że czasem wychodzą oddzielnie i nie ma w tym nic złego, że zdarza się im wyjeżdżać osobno, nie oznacza to rozpadu małżeństwa, tylko to, że tata woli góry i zimę, a mama morze i lato.
W naszym domu ważna jest tolerancja. Nigdy nie wyrażaliśmy opinii, które obrażałyby ludzi o innych przekonaniach, preferencjach, statusie. Kuba nie powie źle o niepełnosprawnych, chorych, biednych. Z tego powodu na pewno bym się wściekła. Mieliśmy ostrą dyskusję na temat konfliktu w Gazie. My z mężem stoimy na stanowisku, że wina leży po obu stronach, jak w małżeństwie, on zdecydowanie popiera wolność Palestyńczyków, uważając, że ktoś wszedł na ich ziemię.
Kiedy się wkurzę, potrafię powiedzieć coś przykrego. Słowo poleciało, a żal zostaje. Zdarzyło mi się powiedzieć: „Jesteś głupi”, ale zaraz przeprosiłam. Kto nie umie przeprosić dziecka, ten nigdy nie będzie miał z nim dobrych relacji. Wielu rodziców uważa, że skoro są starsi, to nic nie muszą. Nie mówią też dzieciom, że je kochają, bo to oczywiste. Nie rozumiem. Trzeba codziennie utwierdzać dziecko w przekonaniu, że się je kocha ponad życie. Ja ciągle powtarzam, że kocham. Kuba na to z lekkim pobłażaniem: „Wiem, mamo, wiem”. Ale też nauczył się mówić, że nas kocha. I to widać, słychać i czuć. To ważne, bo będzie potem umiał mówić „kocham” swojej żonie.
Nie naciskam, żeby miał same szóstki. Na początku chciałam, żeby mój syn był najlepszy. Potem – jak w piosence Młynarskiego „Mija mi” – minęło mi. Niestety, nie mam dobrego zdania o polskiej szkole. Uczy liczby odnóży u owadów, a nie przygotowuje do życia, nie uczy rozumienia świata, analizowania, myślenia, umiejętności współpracy. Szkoła mojego syna na szczęście uczy języków obcych. Jestem przeciwniczką zbyt wielu zajęć pozalekcyjnych. Dziecko musi mieć czas na przygotowanie się do szkoły, pohasanie, poleniuchowanie, wyjście z psem, obserwowanie, jak słońce wstaje.
Wiem, co potrafi moje dziecko, czym się interesuje. Kocha ponad wszystko film, na temat kina ma rozległą wiedzę. Pamiętam jego oburzenie, kiedy sprzedawca, dając mu książkę z Marleną Dietrich na okładce, powiedział: „Pewnie nie wiesz, kto to jest”. Myślałam, że go zabije. Chodzi namiętnie do kina, dużo czyta, pasjonuje się komiksem, Japonią, trenuje japońską sztukę walki. Interesują go sprawy społeczne, polityczne. Nie wiem, kim będzie, może dziennikarzem, filmoznawcą. Nie musi być dyrektorem banku. Chciałabym, żeby wyrósł na fajnego, szczęśliwego człowieka i żeby robił to, co lubi.