Kobietobójstwo – zbrodnia doskonała
Na posterunkach meksykańskiej policji prowadzi się rejestry zaginionych kobiet. Nie na wszystkich, bo w większość zbrodni zamieszani są sami funkcjonariusze. Dziś kraj ten uważany jest za stolicę kobietobójstw. Pierwsze zbiorowe groby zaczęto znajdywać tam w latach 90. Niewiele się zmieniło.
11.01.2016 | aktual.: 11.01.2016 19:08
Na posterunkach meksykańskiej policji prowadzi się rejestry zaginionych kobiet. Nie na wszystkich, bo w większość zbrodni zamieszani są sami funkcjonariusze. Dziś kraj ten uważany jest za stolicę kobietobójstw. Pierwsze zbiorowe groby zaczęto znajdywać tam w latach 90. Niewiele się zmieniło.
2 stycznia 2015 roku świat obiegła informacja o śmierci Giseli Moty, która 24 godziny wcześniej objęła stanowisko burmistrza Temixco. Pod dom nowej burmistrz podjechali uzbrojeni mężczyźni, którzy zastrzelili ją i jej dwóch ochroniarzy. Jak przyznają miejscowi urzędnicy, kobieta padła ofiarą gangu Rojos. Jej śmierć miała być ostrzeżeniem dla władz, by nie godziły się na kontrolowanie lokalnej policji przez policję federalną. ONZ potępiło zbrodnię przyznając, że narusza to prawo kobiet do udziału w polityce.
Mota była jedną z niewielu kobiet, którą dopuszczono do tak wysokiego urzędu. W Meksyku wciąż istnieje przekonanie, że kobieta jest nic nie warta. Mówi się, że państwo napędzane przez kartele narkotykowe jest mordercą kobiet. Przypadków brutalnego traktowania Meksykanek można przytoczyć wiele. Tylko w latach 2012-2013 w całym kraju ofiarami zabójstw padło ponad 3892 kobiety. Liczba ta może być jednak znacznie większa, bo wiele zbrodni zostaje zatajonych.
W listopadzie ubiegłego roku pisaliśmy o 23-letniej Karli Jacinto, która jako jedna z nielicznych przeżyła kilka lat w rękach gangu narkotykowego. Ci, którzy zalewają kraj amfetaminą, kokainą, działają też jako sutenerzy, handlarze żywym towarem. Jacinto miała zaledwie 12 lat, gdy została porwana. Przez cztery lata była zmuszana do prostytucji. Wysyłali ją do kolejnych miast i domów publicznych. Nastolatka pracowała od rana do nocy, obsługując nawet 30 klientów dziennie. Jak wyliczyła, zgwałcono ją 43 200 razy. Miała 15 lat, kiedy zaszła w ciążę z jednym z alfonsów. Po porodzie odebrano jej dziecko. Jeśli nie chciała czegoś zrobić, straszyli, że skrzywdzą malucha. Nie widziała go przez rok. Uratowano ją podczas jednej z operacji wymierzonej w handlarzy.
Desparecida
Tak nazywa się kobiety, które zniknęły bez śladu. Nie wiadomo, czy żyją. Schemat wydaje się być wciąż ten sam. W rejestrach zaginionych powtarzają się dane: wzrost, wiek, kolor oczu, pochodzenie. Większość z nich to dziewczyny z biednych domów, rozsianych na przedmieściach, slumsach. Tak było w przypadku jednej z najgłośniejszych spraw.
Lupita Perez miała 17 lat, była uczennicą liceum. Pewnego dnia ktoś do niej zadzwonił. Wyszła z domu, nie mówiąc nikomu gdzie idzie. Nie wróciła. To był styczeń 2009 roku. W poszukiwania dziewczyny włączyli się nie tylko lokalni mieszkańcy i policja, ale też media. Sugerowano, że uprowadzono ją do domu publicznego. Rodzice zaczęli więc przeszukiwać okoliczne kluby nocne, ale dziewczyny nigdzie nie było. Podobno zauważył ją przez przypadek jeden z kolegów w centrum miasta. Był przy niej starszy mężczyzna, który szarpnął ją, gdy tylko chłopak zawołał ją po imieniu. Kolejna wzmianka o Lupicie była już tą ostatnią. Jesienią 2011 roku odnaleziono mogiłę ze szczątkami 26 kobiet. Zbadano ich DNA. Jedno pasowało do Lupity.
Najnowsze dane o zaginięciach traktują o przypadkach z 2011-2012 roku. Według nich przepadło w tych latach 1238 kobiet, 53 proc. z nich ma mniej niż 17 lat. Coraz więcej nastolatek wpada w ręce handlarzy przez media społecznościowe.
BBC opisuje przypadek 14-letniej Karen, która zaginęła w kwietniu 2013 roku. Rodzice poszli na policję, ale by zgłoszenie mogło być przyjęte musiały upłynąć 72 godziny. Nie czekali, zaczęli przeszukiwać komputer dziewczyny. Tam znaleźli zdjęcia mężczyzny, który śmiało pozował z bronią i innymi kobietami. To ich zaalarmowało. – Wyglądał jak diler albo handlarz żywym towarem – wspominają. Rodzice zorganizowali akcję poszukiwawczą na własną rękę. Stolicę obwiesili plakatami zaginionej córki, udało im się także opowiedzieć o sprawie w mediach. Po kilkunastu dniach ich córkę znaleziono na jednym z przystanków autobusowych. Porywacz zostawił ją tam razem z inną dziewczyną, bo wokół sprawy zaczęło robić się zbyt głośno. Jak przyznała Karen, chciał wywieźć ją do Nowego Jorku. Ona miała szczęście, w przeciwieństwie do tysięcy kobiet, które już nigdy nie zobaczyły swoich rodzin.
Różowe krzyże z Ciudad Juarez
Sprawa kobietobójstw wydaje się być najsilniej związana z jednym meksykańskim miastem, Ciudad Juarez. To właśnie fala morderstw z doliny przyczyniła się do powstania tego terminu, który określa „każdy akt lub każde zachowanie związane z sytuacją kobiet, które powoduje śmierć, skrzywdzenie lub cierpienie fizyczne, seksualne lub psychiczne kobiety, zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym”. Mówi się już nawet, że kobietobójstwo jest tam „zbrodnią doskonałą”. Za zamordowanie kobiety w Ciudad Juarez jeszcze nikogo nie skazano, choć odkryto już kilkanaście zbiorowych mogił.
– Ten, kto nie czuje strachu w Ciudad Juárez, nie ma wyobraźni – mówił w jednym z wywiadów Emilio Ginés, hiszpański adwokat, członek Europejskiego Komitetu Zapobiegania Torturom.
Najgorsze zbrodnie datuje się tu już od lat 90. Pierwszą odkryto w styczniu 1993 roku. Wtedy to dzieci z Las Flores znalazły zwłoki 13-letniej dziewczynki, Esperanzy Gomez. Na całym ciele miała siniaki, przed śmiercią wielokrotnie ją zgwałcono, potem uduszono. W Lote Bravo i Casas Grandes w 1995 roku odkryto ciała 12 zmasakrowanych kobiet. Lomas de Poleo, 1996 rok – osiem kobiet. Cristo Negro, 2003 rok – siedem, czy jedno z najnowszych odkryć, Arroyo Navajo – dwadzieścia sześć zwłok. Ta ostatnia zbrodnia, mimo swojej skali, została praktycznie zamieciona pod dywan. W toku śledztwa wyszło na jaw, że za porwaniem kobiet stał gang Los Aztecas. Organizowali pracę wybranym, pięknym dziewczynom, które później znikały. „Proces stulecia” zakończył się skazaniem kilku mało znaczących gangsterów, a Jesus Aleman, który prowadził sprawę, został zastrzelony, po tym jak wpadł na trop wiążący ze zbrodnią kilku członków meksykańskiej elity partyjnej.
Jednak najgłośniejsza sprawa to ta o zamordowanie ośmiu kobiet z Pola Bawełnianego. W miejscu, gdzie odkryto nielegalny cmentarz, stoją dziś różowe krzyże, z wypisanymi na czarno imionami zamordowanych. Gdy zbrodnia wyszła na jaw, przed sądem postawiono dwóch przypadkowych kierowców autobusów. Przyznali się po wielogodzinnych torturach. Jeden z nich zmarł w więzieniu, drugi wyszedł jakiś czas później, ale ani myślał, by dochodzić sprawiedliwości. Wiedział, że gangsterzy zamordowali jego prawnika.
Zemsta „dzieci montowni”
Dlaczego tak wiele kobiet pada ofiarą brutalnych morderstw w tym jednym meksykańskim mieście? Jedni wskazują, że to kultura macho wykształciła w mężczyznach przekonanie, że kobieta to śmieć, który nic nie znaczy. Ma usługiwać mężczyźnie, a jeśli tego nie robi, można zawsze zastąpić ją inną. Jak pisze Artur Domosławski na łamach „Polityki”, korzeni tych zbrodni można upatrywać się już w latach 70, kiedy to zagraniczne koncerny otwierały tam swoje fabryki.
Do zakładów ciągnęły samotne kobiety albo takie z małymi dziećmi na utrzymaniu. Ich niewielkie, sprawne ręce były wyjątkowo przydatne w fabrykach. Mężczyźni zaczęli tracić na ich rzecz pracę. Kobiety stawały się samowystarczalne, dominacja macho była ograniczona. Panowie zwolnieni z fabryk poszli pracować dla karteli. Przemoc stała się ich codziennością. Wreszcie po latach społeczeństwo zmieniło się do tego stopnia, że mężczyźni zaczęli się odgrywać na kobietach. Domosławski wskazuje także, że matki, które porzucały swoje rodziny na rzecz niewolniczej pracy, teraz padają ofiarą swoich dzieci, „dzieci montowni”. Właściciele fabryk nie upominają się o zaginione kobiety, wiedzą, że zaraz na ich miejsce przyjdą kolejne. I tak sprawa się zapętla.
Choć za kobietobójstwo grozi w kraju od 40 do 60 lat pozbawienia wolności, liczba zbrodni nie maleje. Degeneraci, którzy słyszą o zbrodniach, których nikt nie rozwiązał, są ośmieleni do popełniania kolejnych. Mnóstwo jest historii o mężczyznach, którzy zabójstwo żony upozorowali tak, by wyglądało na robotę gangów. Niektórzy eksperci wskazują też na patologiczne rytuały inicjacyjne w kartelach.
- Głośne są sprawy zaginionych kobiet – znikają bez śladu w zaludnionych miejscach, po czym ich ciała, ze znakami diabolicznych rytuałów, z powycinanymi pentagramami, są znajdowane po miesiącach na pustyni w okolicy Doliny Juarez, będącej pod kontrolą karteli. Na początku podejrzewano o to jakiegoś zboczeńca, ale biorąc pod uwagę liczbę zaginionych, która osiągnęła już 700 osób, podejrzenie pada właśnie na narkotykowe grupy przestępcze. Ten proceder wciąż ma miejsce, a władze wydaje się, że nie chcą dowiedzieć się prawdy – mówił w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Łukasz Czeszumski, autor książki „Biały szlak. Reportaże ze świata wojny kokainowej”.
Organizacje międzynarodowe apelują o zmiany, ale o te w państwie, a szczególnie samym Juarez, trudno. Kartele trzymają w garści zarówno polityków, jak i policjantów.
- Od 2007 r. odnotowano ponad 100 tys. zabitych w związku z wojnami narkotykowymi. Tylko w 2012 r. - 10 tys. zabitych i 5 tys. zaginionych w związku z działalnością karteli – mówi Czeszumski. - „Zwyczajne” zabójstwo kosztuje 50 dolarów. W Juarez słynna była sprawa kartelu La Línea, znanego z bardzo brutalnych morderstw. Okazało się, że wykonawcami byli skorumpowani policjanci. Po weryfikacji wyrzucono ze służby kilkuset funkcjonariuszy – dodaje.
md/ WP Kobieta