Męska szkoła uwodzenia
Męska szkoła uwodzenia. Wystrojeni, z szelmowskim
uśmiechem na ustach i kieliszkiem
w dłoni, ruszają na łów. Borys Szyc,
Kuba Wesołowski, Jan Wieczorkowski,
Dariusz Michalczewski, Rafał Maserak.
Mężczyźni, którzy mają wzięcie.
12.08.2007 | aktual.: 23.08.2007 16:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Łowcy
Wystrojeni, z szelmowskim uśmiechem na ustach i kieliszkiem w dłoni, ruszają na łów. Borys Szyc, Kuba Wesołowski, Jan Wieczorkowski, Dariusz Michalczewski, Rafał Maserak. Mężczyźni, którzy mają wzięcie.
Zasada numer jeden: Kocham kobiety, lubię się nimi otaczać
Dariusz Michalczewski realizuje tę zasadę w całej rozciągłości. Nie ma dla niego znaczenia, jaki mają kolor włosów. Brunetki, blondynki… podobają mu się wszystkie… – A zwłaszcza te zgrabne, o sympatycznych buźkach. Nie zależy mi na dużych piersiach, ale wiadomo, że lepiej, jak są… – śmieje się „Tiger”. Kiedy rozstawał się ze swoją drugą żoną, plotkowano, że to z powodu innej kobiety. Dariusz wzruszał ramionami i stanowczo zaprzeczał. – Nigdy nie ukrywałem, że mam mnóstwo koleżanek. Także takich, z którymi flirtuję, chodzę na kawę czy kolację. Jedną znam nawet dłużej niż Patrycję, bo 11 lat. Nie mogę zmieniać swoich przyzwyczajeń tylko dlatego, że się ożeniłem – mówi.
Zasada numer dwa: Wystarczy mi jeden rzut oka, by ocenić sytuację
"Pewniaki", czyli kobiety gotowe na wszystko, które niczego nie odmówią, są zawsze i łatwo je rozpoznać z daleka – mówi bywalec bankietów, znajomy Michalczewskiego. – Czasem taka kobieta jest tylko jedna, a czasem cztery czy pięć. Dariusz interesuje się tylko takimi z najwyższej półki, ale choć lubi flirtować, nie posuwa się dalej.
– Lubię się do moich fanek uśmiechnąć, zagaić, rzucić niezobowiązujący komplement – przyznaje Michalczewski. – Lubię, gdy kobieta mnie umiejętnie kokietuje. Bo w sprawach damsko-męskich liczy się nie tylko zakładanie nóżki na nóżkę, oblizywanie ust, seksowne spojrzenia, ale też rozmowa! Nawet najseksowniejsze ciałko po trzech tygodniach się znudzi, gdy nie ma o czym pogadać.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
– Zwykle to babki go bajerują – opowiada wspomniany już bywalec bankietów i przyjęć. – „Tiger” ma wysokie mniemanie o własnej atrakcyjności. Nawet do głowy mu nie przyjdzie, że dostanie kosza. Ale to przecież kobiety go rozpieściły, one zawsze go uwielbiały. W końcu od 20 lat walczy, a popularny jest od 14. Sława sprawia, że niewiele kobiet jest w stanie mu się oprzeć. Jest męski, silny, uosabia taką naturalną moc.
Dariusz Michalczewski problem ma więc raczej z nadmiarem niż niedostatkiem damskiej adoracji. Choć byłe żony wciąż mu powtarzają, że ma okropny gust.
– Myślę, że lubią czuć się w moich ramionach jak małe księżniczki – komentuje „Tiger”, który w wizerunku „łagodnego brutala” upatruje przyczynę swojego powodzenia. Kiedyś, jako 20–30-latek podobał się głównie starszym od siebie kobietom. Aż piszczały na jego widok. – Nieraz szczypały mnie w tyłek – wyznaje. Teraz role się odwróciły i w jego ramiona pchają się 20-latki, a nawet nastolatki. Bokser może przebierać w coraz młodszych dziewczynach.
– Nigdy w życiu nie byłem sam. Taki już ze mnie skurczybyk, wciąż skaczę z kwiatka na kwiatek – wzdycha Michalczewski.
Gdy któregoś dnia Rafał Maserak, zwany Maseratim, gwiazdor „Tańca z gwiazdami”, spacerował warszawskim Nowym Światem, usłyszał za plecami: – Och, panie Rafale, czyż to możliwe? Czy to naprawdę pan! Cóż za zbieg okoliczności, cóż za szczęście, że pana spotkałam… Nie przepuściłam ani jednego odcinka „Tańca z gwiazdami” – szczebiotała atrakcyjna czterdziestka.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Blond fryzura, drogie ciuchy, intensywna woń ekskluzywnych perfum. I uśmiech mówiący wszystko. – Nie mogłem się jej pozbyć – przyznaje Rafał. Początkowo słuchał nawet wynurzeń kobiety z uwagą i było to, przyznaje szczerze, niezwykle miłe. Wygłaszała peany: jak go ceni jako zawodowca, jak podziwia jego maniery (takich mężczyzn już nie ma!), jaki świetny ma gust, jak elegancko się ubiera… Kiedy jednak doszła do seksownego ciała, niezwykłych oczu i wreszcie złożyła zaproszenie, by obejrzał jej dom, poczuł się osaczony i… po prostu uciekł.
– W żaden sposób nie byłem w stanie przekonać tej pani, że się śpieszę i nie mam czasu – skarży się „Maserati”.
Nie pierwszy raz Rafała atakuje kobieta, która gotowa jest pójść z nim do łóżka, choćby zaraz. Wszystko dzięki etykietce playboya, którą przyczepiono mu po udziale w trzeciej edycji „Tańca z gwiazdami”, a właściwie ujawnieniu gorącego romansu z Małgorzatą Foremniak. Teraz Rafał nie może spokojnie przejść ulicą.
Coraz więcej kobiet, w każdym wieku – nastolatki, rozwódki, a nawet mężatki – robi sobie z nim zdjęcia jak z egzotyczną małpą, oczywiście proszą o autograf. Do tego, gdy tylko pojawi się w knajpie, żeby zjeść obiad czy spotkać ze znajomymi, natychmiast wyrasta długi obiektyw, a zdjęcie trafia do brukowca, często z tytułem: „Czy to nowy romans Maseraka?”.
Czytając liczne wpisy na forach internetowych, można odnieść wrażenie, że przynajmniej co druga Polka chciałaby chociaż raz zatańczyć z przystojnym tancerzem. Nie mówiąc o fantazjach seksualnych, z których bynajmniej nie wstydzą się zwierzać w wirtualnym świecie… A są i takie, które próbują je wprowadzić w życie. Przychodzą do szkoły Show Dance, którą założył z kolegami po fachu, i płacą po 200 złotych za godzinę pracy z seksownym tancerzem. Jeszcze inne po prostu go śledzą, licząc, że zwabią go w jakieś odludne miejsce…
Tymczasem Rafał przyznaje, że choć kocha kobiety i nie wyobraża sobie bez nich życia, to „łatwe zdobycze” nie przynoszą mu satysfakcji. – Nie jestem typowym podrywaczem. Nie cierpię lekkich kobiet, które składają propozycje nie do odrzucenia. Pani, która chce zawładnąć moim umysłem, musi być tajemnicza i mieć w sobie dynamizm, szaleństwo, magnetyzm, który wciąga.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Zasada numer trzy: Zmieniam kobiety jak rękawiczki
W kreowaniu takiego wizerunku pomagają gwiazdorom kolorowe gazety, które niezwykle skrupulatnie opisują kolejne romanse największych polskich podrywaczy.
I z nich dowiadujemy się na przykład, że Dariusz Michalczewski nie cierpiał długo po rozpadzie swojego drugiego małżeństwa z Patrycją Ossowską. „Ich miłość zwiędła tak szybko, jak płatki róży, którymi było usłane ich małżeńskie łoże na niemieckiej wyspie Sylt. Po pięciu miesiącach ich związek jest już skończony” – podsumowuje tabloid „Fakt”.
„Życie toczy się dalej. Patrycja jest moją koleżanką i tyle” – miał powiedzieć o rozstaniu Michalczewski i oczywiście rzucił się w wir przyjęć i bankietów.
Kubę Wesołowskiego, przystojnego blondyna z serialu „Na Wspólnej”, łączono już z Edytą Herbuś, Joanną Jabłczyńską, Karoliną Malinowską (żoną Oliviera Janiaka), a nawet z Aleksandrą Kwaśniewską (z którą podobno się całował na oczach fotoreporterów). Ale on śmieje się z tych doniesień i uparcie twierdzi, że trzy czwarte z nich to wierutne bzdury. Nie chce komentować, dlaczego wszystkie jego związki trwały tak krótko.
– Naprawdę w życiu zakochałem się tylko jeden raz – podkreśla. – Jestem bardzo nieśmiały i tylko udaję pewnego siebie – zapewnia jednak z szelmowskim uśmiechem. – Poza tym jestem zdecydowanym monogamistą, seryjnym oczywiście.
Ale nie zaprzecza, że lubi się bawić. Chętnie pozuje do obiektywów, zwłaszcza jeśli obok stoi piękna kobieta. – Nie boję się fotografów. Uważam, że to jest wpisane w mój zawód. A ponieważ na bankietach zazwyczaj jest wiele pięknych kobiet, Kuba Wesołowski czuje się tam jak ryba w wodzie.
– Lubię kontrasty, cechy na pozór niepasujące do siebie, kobiety otwarte, znające swoją wartość, a z drugiej strony skrywające jakąś tajemnicę. I jeśli mnie coś zaciekawi, zachwyci, chcę tę tajemnicę poznać – mówi. – Ale tylko, gdy jestem wolny – dodaje szybko. Kuba przekonuje, że nie traktuje kobiet jak zdobyczy. Po prostu lubi otaczać się pięknymi przedmiotami, samochodami, więc także… być w towarzystwie pięknych kobiet. To kwestia estetyki. – Ale nie robię niczego na pokaz. Nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem. Nawet ubrać się modnie nie umiem – zapewnia.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Zasada numer cztery: Wciąż się stroję i jeżdżę czerwonym kabrioletem
Tak, jak bohater kultowego filmu „Hydrozagadka”, smagły Jurek, który namawia panią Jolę, by zdjęła kapelusz.
Filmowy playboy Jurek czyta tylko „Time’a” i „Epokę”, pije tylko ballantine’sa, pali tylko winstony (dla swojej dziewczyny ma wintermansy – cygaretki mentolowe). Wozi ją eleganckim wozem, zabiera do luksusowych hoteli, licząc, że wypije koktajl „głuszek” i zaczną uprawiać miłość francuską. Kiedy jednak piękna Jola mimo to nie chce zdjąć kapelusza, kwituje niezadowolony: „Weekend uważam za stracony”.
Na co Jola odpowiada rezolutnie: „Jurku, uspokój się, jesteś playboyem. Masz konsumpcyjny stosunek do świata”.
Bo przecież nie byłoby prawdziwego playboya bez właściwej otoczki – eleganckich aut, gadżetów, ekskluzywnych strojów. Prawdziwy playboy jest snobem i tyle.
Rafał Maserak obsesyjnie dba o wygląd. Regularnie odwiedza fryzjera i solarium. Śledzi obowiązujące trendy w modzie, jego garderoba to oddzielny pokój. Butów do tańca ma zaledwie kilka par, ale do noszenia na co dzień chyba ze 40. Przy wyborze ciuchów kieruje się zasadą: „zrobić wrażenie”. Trzeba przyznać, że udaje mu się to świetnie.
Podobne podejście mają inni. Michalczewski ma własnego fryzjera w Gdańsku, którego odwiedza bardzo regularnie. Potrafi przyjeżdżać do niego nawet z Hamburga. – To tak, jak osobisty dentysta – mówi „Tiger”.
Borys Szyc, jeden z najbardziej rozchwytywanych aktorów młodego pokolenia, wcale nie ukrywa, że uwielbia się stroić. Oprócz butów (także ma około 30 par) wszelkiej maści – od sportowych po eleganckie lakierki – zbiera czapki. Kupowanie kolejnych nakryć głowy jest jego pasją. – Być może dlatego, że tak często je gubię – dodaje rozbrajająco.
Borys na prawym ręku nosi również wielki srebrny sygnet, który przywiózł z Ibizy, z wizerunkiem gołębicy. – To jest mój amulet miłości – puszcza do mnie oko. Na prawym przegubie ma bransoletkę ze srebra, kauczuku i skóry, wykonaną na wzór tej, którą kiedyś dostał od swojej mamy.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Aby zadbać o figurę i wizerunek, chodzi do prestiżowego klubu członkowskiego Sinnet. Nie można do niego wejść ot tak, z ulicy. Borys rano i wieczorem wpada tam podbudować energię. Siłownia, sauna, basen, tenis, squash – w zależności od humoru. Kilka razy do roku organizuje kameralne (na 50 osób) przyjęcia dla przyjaciół z artystycznego środowiska w ogrodzie swego domu.
Kuba Wesołowski zmienia auta i kocha drogie zegarki. Obecnie jeździ audi A3. Co rusz wypominają mu to brukowce.
– Uwielbiam szybkie samochody o jak największej mocy, jak chyba każdy facet w moim wieku – mówi 21-letni gwiazdor. – Akurat na tym się znam, czego nie można powiedzieć o moim stroju. Zwykle zakładam dżinsy i T-shirt oraz sportowe buty. Ale i tak nigdy nic do siebie nie pasuje.
Michalczewski nie pojmuje tej miłości do aut, ale za to podziela pogląd, że mężczyzna musi być zadbany. Na szyi nosi wisior z kauczuku, zegarki dobiera do paska i butów. – Mam tyle ciuchów i dodatków, że spokojnie mogę robić różne kombinacje. Nigdy nie założyłbym brązowych butów do czarnego paska – oburza się na ewidentny brak gustu. Jego garderoba jest wielkości przeciętnej kawalerki.
Swoje kobiety obdarowuje drogimi prezentami. Zwierza się, że kiedy stara się o względy, potrafi co drugi dzień wysyłać róże, zabierać na egzotyczne wakacje, fundować stroje, a nawet kupować brylanty. – To oczywiste, kobiety mają swoje wymagania i muszą kosztować. Sprawia mi to frajdę, że z prezentów tak się cieszą… A ja jestem zdobywcą, lubię imponować – dodaje.
Dla Jana Wieczorkowskiego, aktora znanego z seriali i związku z młodszą od siebie o ponad 10 lat piosenkarką Moniką Brodką ważniejsze od stroju są gadżety. Uwielbia ekscentryczne i drogie zegarki i gdy tylko może, wymienia telefon komórkowy na coraz nowszy i nowocześniejszy. – Mam też hopla na punkcie sprzętu elektronicznego. Gadżeciarstwo jest jak narkotyk – wyznaje. Swojej kobiecie nie kupuje jednak drogich prezentów. A zdarza się, że to właśnie kobiety obdarowują jego. Czasem tylko obrzuci kwiatami (białe róże robią wrażenie), zabierze do ekskluzywnej restauracji. – Jednak wiem, że jeden polny kwiatek zerwany na spacerze, który nie kosztuje nic, potrafi zdziałać więcej niż bukiet z Flory, za który zapłaciłem kartą Visa.
Zasada numer pięć: Bawię się, bywam, piję i wszyscy mnie znają
Borys Szyc ma opinię jednego z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia, ale przy okazji niezwykle towarzyskiego. Jeszcze do niedawna żaden bankiet nie mógł się bez niego obyć. Choć nie wygląda na Jamesa Deana ani żigolaka, kobiety patrzą na niego z pożądliwością. Kiedy pytam, skąd ta sława, gromko się śmieje. – Taki już mam zawód – wzrusza skromnie ramionami.
Przyznaje, że jest w nim trochę z loverboya. Pierwszy pocałunek udało mu się skraść już w piątej klasie podstawówki. – Nawet ci z ósmej nie mogli mi podskoczyć. Zawsze się popisywałem: udawałem Michaela Jacksona, tańczyłem breakdance. Brylowałem, żeby zainteresować dziewczyny. Niestety, w szkole one zwykle wychodziły z innymi – wyznaje. Ale odkąd jest sławny, ma więcej fartu w sprawach damsko-męskich.
– Jestem heteroseksualny i jak każdy facet uwielbiam kobiety – przyznaje z przekąsem.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Szyc słynie z tego, że jest pełen sprzeczności. Z jednej strony brukowce przypięły mu łatkę awanturnika, z drugiej, gdy widzi piękność, natychmiast się zawstydza. Ale choć wstydliwy, to nie na tyle, by nie podejść i nie poflirtować z atrakcyjną kobietą. – Lubię przytulać kobiety. One tak pięknie pachną… – przymyka oczy i nie wiadomo, czy to żart, czy naprawdę tak sądzi. – Ostatnio przytulałem się do Penélope Cruz – mówi.
– Podczas Europejskich Nagród Filmowych. Byłem tam z Maćkiem Stuhrem. On odepchnął Almodóvara, a ja Maćka i w ten sposób stałem najbliżej niej. Nie odważyłem się jednak z nią poflirtować. Cenię Penélope jako piękną kobietę, ale przede wszystkim jako aktorkę. Była ze swoją świtą, w innych okolicznościach może… Ale nie, to za wysokie progi.
Jan Wieczorkowski, po rozstaniu z Moniką Brodką, także wykorzystuje swoją sławę na licznych bankietach warszawki. W prasie i Internecie pojawiają się zdjęcia kolejnych kobiet, z którymi go widziano. „Ręce Janka wędrują po zmysłowych ciałach dziewcząt, które przytula bez skrupułów” – pisze „Super Express”. Są to zazwyczaj anonimowe piękności. Bo teraz Janek nie musi się już starać. Wystarczy jego uśmiech, spojrzenie, nazwisko i… kobieta zdobyta.
– Zdarza mi się zagadywać kobiety – przyznaje niechętnie gwiazdor seriali. – Nie tylko na przyjęciach czy dyskotekach, ale nawet w aptece, a wczoraj na wyciągu krzesełkowym na Goryczkową. Czasami ani się obejrzę, a zawarłem kolejną znajomość. Po prostu mam powodzenie u kobiet i tyle. Dlaczego tak jest? To je trzeba o to spytać!
Zasada numer sześć: Jestem wybredny, niełatwo mnie usidlić
Kolorowa prasa do dziś wypomina Szycowi deklarację: kobiety „tak”, małżeństwo „nie”. Dariuszowi Michalczewskiemu także nieprędko do żeniaczki. – Zamierzam trochę nacieszyć się swoją wolnością – mówi „Tiger”. A bywalcy bankietów coraz częściej widują go z kolegami na „polowaniu”, choć to nie on łowi. – Chcą się pogrzać w blasku jego sławy. On ma powodzenie, więc przy okazji i im coś skapnie – komentują. Tak szczodry na pewno nie jest Borys Szyc. On, który zdecydowanie odmawia tego typu koleżeńskiej pomocy: – Co to ja jestem, jakaś organizacja charytatywna? Rafał Maserak wprawdzie obrzuca swoje kobiety kwiatami, namiętnie przytula je w tańcu, ale deklaracje składa niechętnie. – Miałem tylko dwie kobiety „na poważnie” i z każdą tańczyłem zawodowo. Niełatwo byłoby mi znaleźć kobietę spoza branży, bo jeś-li się nawet pojawiała, to była potwornie zazdrosna. Przecież moja praca polega na ćwiczeniu sześć, nawet osiem godzin dziennie tanga, rumby, cza-czy. A to zbliża, aż idą iskry. Wyzwala magnetyzm, namiętność.
Jeśli nie ma tego „czegoś”, para nie zachwyci widowni. Gdybym więc miał dziewczynę nietancerkę, awantura gotowa – przekonuje. – Jestem kochliwy – przyznaje w wywiadach do kolorowej prasy Kuba Wesołowski. – Ale nie lubię, gdy ktoś mnie do czegoś zmusza. Lubię sam decydować o swoim życiu.
A kobiety, które dają się omotać playboyom? Na co liczą, czego oczekują? – Wszystkie tego samego – zdradza znawczyni warszawskiej elity. – Miłości, małżeństwa ze znanym, sławy… Tego, że to właśnie dla niej się ustatkuje, przestanie pić i hulać na bankietach. I, trzeba przyznać, są takie, którym udało się upolować znaną twarz. Dobrze na tym wyszły. A reszta? Nawet jeśli znajomość kończy się na romansie, a choćby jednej nocy, to i tak mogą pochwalić się koleżankom, że była z gwiazdorem. Nawet, jeśli nie jest żadnym playboyem, tylko tanim bajermistrzem, którego chwyty są przewidywalne, jak tabliczka mnożenia: przeciągłe spojrzenia, przetrzymywanie dłoni przy powitaniu, ostentacyjne wdychanie zapachu perfum…
Zasada numer siedem: Nie chcę, by nazywali mnie playboyem
– Nie jestem podrywaczem – biją się w piersi wszyscy nasi bohaterowie. Są oburzeni niechlubną etykietką. I dodają, że przecież wszystko, co robią, robią dla nich – kobiet. Kobiet, które oczywiście szanują i podziwiają. – One są subtelniejszym uzupełnieniem męskiej duszy – puentuje Borys Szyc. – Jesteśmy takimi wiecznymi marudzącymi dzieciakami, rozplotkowanymi jeszcze bardziej niż kobie-ty. A męski świat to takie udawanie przed sobą. Nie ma co się obrażać, że kobiety są nam do życia niezbędne.
Wydanie Internetowe