Molestowanie nasze powszednie
- Łapanie za tyłek, biust, wsadzanie rąk między nogi? W miejscu pracy? - Jadwiga szeroko otwiera oczy ze zdziwienia. Jest po 80-tce. Ponad połowę życia przepracowała w dużym zakładzie produkcyjnym. - U nas to była normalka. Nawet nie wiedziałyśmy, że jest coś takiego, jak molestowanie seksualne. - Jakie molestowanie? - dopytuje Brygida. Dziś jest na emeryturze, przez trzydzieści lat była księgową w jednej z największych fabryk na północy Polski. - Teraz się ludzie o to sądzą? To chyba pół mojego zarządu miałoby procesy. Jak nie cały.
20.12.2016 | aktual.: 20.12.2016 13:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kobiety zboczone
20 grudnia sąd okręgowy w Elblągu orzekł, że Czesław Małkowski, były prezydent Olsztyna, oskarżony o molestowanie seksualne urzędniczek i zgwałcenie jednej z nich, ponownie odpowie na zarzuty. W sądzie pierwszej instancji Małkowski został skazany na 5 lat więzienia. Obie strony odwołały się od wyroku. Seksafera nie przeszkodziła oskarżonemu we wzięciu udziału w kolejnych wyborach prezydenckich i zdobyciu od mieszkańców Olsztyna ponad 28 tys. głosów. Dlaczego na niego głosowali?
- Został wrobiony, a cały ten skandal to zaplanowana polityczna akcja – pisze internauta. – Baby same mu do łóżka lazły. A nie zdziwię się, jeśli ktoś manipulował przy liczeniu głosów. 500 głosów co to za różnica?
- Mnie nie obchodzi jego życie prywatne - stwierdza inny. - Prezydent ma dbać o rozwój miasta, budowę i naprawę ulic, dlatego na niego głosowałem. A pod kołdrę nikomu nie zaglądam.
- Została zgwałcona i od razu tego nie zgłosiła? Dopiero sobie przypomniała tyle czasu po fakcie? – pyta internautka.
Bagatelizowanie kwestii niemoralnego zachowania byłego prezydenta, argumenty o wrabianiu go i przerzucanie odpowiedzialności na domniemane ofiary to nieodłączne elementy procesów o molestowanie seksualne. A tych i tak jest w Polsce niewiele. Nie dlatego, że kobiety nie doświadczają tego typu przemocy, ale z tego powodu, że boją się lub wstydzą o niej mówić.
Zobacz także: Molestował córki, teraz ma się zająć osieroconymi wnuczkami
Sama kwestia molestowania seksualnego w miejscu pracy w polskim prawie została doprecyzowana dopiero w 2004 roku. Najgłośniejszą sprawą związaną z molestowaniem było oskarżenie posła Samoobrony Stanisława Łyżwińskiego przez Anetę Krawczyk, która prowadziła jego biuro poselskie. Kobieta utrzymywała, że Łyżwiński w zamian za pracę żądał od niej usług seksualnych. Do zbliżeń miało również dochodzić między nią a Andrzejem Lepperem.
- Bez względu na wyniki prowadzonego (nieśpiesznie) procesu, najbardziej zadziwiające były reakcje oskarżanych działaczy, a także ich żon, lojalnie broniących swoich po męsku jurnych chłopów. Ci przybierali pozy mężów stanu, ludzi honoru, odpowiedzialnych za kraj, elektorat i własne rodziny – mówiła Kazimiera Szczuka na konferencji „Niemoralne propozycje. Mobbing i molestowanie w miejscu pracy”, która odbyła się rok po seksaferze. - Z oburzeniem lub szyderstwem apelowali do opinii publicznej, aby nie ulegała nagonce, sterowanej przez politycznych wrogów a rozpętanej przez żałosne zera: rozwódki, samotne matki, biurowe popychadła, zazdrosne brzydule, prostytutki, „kobiety zboczone”.
Problem statystycznie nie istnieje
Według ekspertów badanie zjawiska utrudnia wstyd i napiętnowanie, które towarzyszą jego ofiarom. Według jedynego obszernego raportu przeprowadzonego przez CBOS w 2007 roku, w pracy jest molestowana co 10 Polka. Jednak nawet autorzy dokumentu stwierdzają, że znacząca część przypadków prawdopodobnie nie została ujawniona. Sama świadomość problemu molestowania seksualnego jest znacznie wyższa u młodych, wykształconych kobiet. Badania wskazują natomiast, że problem najczęściej występuje w dużych zakładach przemysłowych.
Choć Joanna Roszak, współzałożycielka Hollaback! Polska, oddziału międzynarodowej organizacji przeciwdziałającej molestowaniu w miejscach publicznych, twierdzi, że z problemem zgłasza się do nich kilka kobiet w ciągu miesiąca, to w oficjalnych statystykach prawie go nie ma. Według danych z Ministerstwa Sprawiedliwości rocznie toczy się w Polsce zaledwie kilkanaście tego typu spraw.
Miłośnik kobiecych biustów
W latach dziewięćdziesiątych zjawiska ani się w naszym kraju nie badało, ani o nim nie mówiło - cóż dopiero przed rokiem 1990. Co oczywiście nie znaczy, że problem nie istniał. Wręcz przeciwnie, był czymś nagminnym, co wiele kobiet uznawało za oczywisty porządek rzeczy.
- Kiedyś weszłam do mojego dyrektora z raportem, który po każdym dniu musiałam sporządzić - opowiada Jadwiga. - Nawet na niego nie spojrzał, tylko od razu wypalił: „Jadźka! Jakie ty masz cycki!” Czy się zawstydziłam? Tak, ale myślałam, że to jest komplement. I już więcej nie założyłam takiego dekoltu.
Ale inne zakładały. Dyrektor nie był wybredny: mężatka, panna, matka dzieciom, byle, jak mówił, „miała, czym oddychać”. Najbardziej jednak lubił, jak do zakładu przychodził z przydziału pracy „nowy narybek”.
- Te młode, niedoświadczone, to jeszcze nie wiedziały, co z niego za ziółko i łatwo wpadały w sidła. I wszystkie wierzyły, że on tak tylko do nich.
Jadwiga opowiada, jak jedna z pracownic produkcji jeszcze karmiła piersią. Któregoś dnia stała pochylona nad słoikami, a dyrektor zaszedł ją od tyłu, złapał za biust i ścisnął z całej siły.
- Przyleciała do nas cała zapłakana, w panice, że ją zadrapał, że krew leci, że wda się zakażenie i jak ona będzie dziecko karmić – mówi Jadwiga. - On się śmiał, a ona, co miała zrobić? Nawet mężowi bała się powiedzieć. Zresztą jej chłop też pracował na produkcji, a pracę łatwo było stracić.
Tylko jedna pracownica, ta najmłodsza, była zdziwiona, że przełożony tak potraktował jej koleżankę.
- Myślała, że tylko ją uwodzi i podszczypuje - mówi Jadwiga. - Na to odezwała się Hela, która była majstrem, że i ją łapał za cyki. Potem Halinka i tak ze dwadzieścia kobiet po kolei.
Czy z którąś z pracownic doszło do czegoś więcej? Tylko ona sama przyłapała przełożonego z trzema różnymi kobietami w jego biurze - gdy chciała zanieść mu raport. Dziwi się, że nigdy nie zamykał drzwi do gabinetu, chociaż zawsze tkwił w nich klucz. Czy to odbywało się za ich zgodą?
- Była taka Kryśka z produkcji. Miała czwórkę dzieci, mąż pijak, przepijał wszystko - wspomina Jadwiga. - Chodziła do dyrektora po godzinach. To była dobrze zbudowana kobieta, rozmiar miseczki D. Wychodziła od niego w pomiętym fartuchu, z wystającą halką. Raz widziałam, jak płacze.
Dyrektor powiedział Kryśce wprost: albo będzie dla niego miła, albo może pożegnać się z zakładem pracy. Jadwiga mówi, że sposobów na pozbycie się takiej kobiety było sporo. Wystarczyło szepnąć, że bruździ partii albo uchyla się od czynów społecznych. Krystyna wolała nie sprawdzać, czy przełożony dotrzyma słowa. W domu czekały głodne dzieci.
- My się tylko zastanawiałyśmy, czemu on za tymi babami tak lata - mówi Jadwiga. - W domu miał taką ładną żonę. Niczego jej nie brakowało.
Nierząd na zarządzie
Brygida, była księgowa, wspomina, że „zostawanie na zarządzie”, jak nazywano cotygodniowe zebrania w jej fabryce, to była naczelna wymówka wszystkich dyrektorów.
- Te zebrania się odbywały, ale nie tak często i nie trwały tak długo, jak oni mówili swoim żonom przez telefon - opowiada kobieta. - A co potem? Siedzieli, pili, byle nie wracać do domu. Nas też namawiali. A jak któraś zgodziła się zostać, to przepadła.
Brygida wie, bo raz została po zebraniu. Razem z innymi księgowymi i pracownikami administracji mieli się integrować.
- Jak sobie popili, to od razu się wzięli do macania: „A pani Brydzia to tyle ciałka ma, jest za co złapać” i haps mnie za pupę - mówi była księgowa. - Nie tylko mnie, ale inne kobiety też. A która dyrektorowi odmówi? Jednej przy stole wsadził rękę pod spódnicę. Śmiałyśmy się i udawałyśmy, że nam miło. Ale może niektórym naprawdę było miło.
Brygidzie najbardziej utkwiła w pamięci młoda protokolantka, którą upodobali sobie dyrektorzy.
- Biedna dziewczyna. Ładna, niegłupia, ale nieśmiała – wspomina. – Jak jej kazali siedzieć do nocy i protokołować, to nie umiała odmówić. Trochę się z niej podśmiewali, nalewali wódki i patrzyli, jak daleko mogą posunąć. To za biust złapali, to klepnęli w pupę.
Zabierali też w delegacje. Raz jeden dyrektor, raz drugi. Po którejś z takich podroży protokolantka wróciła z brzuchem.
- To była afera na całą fabrykę. Wszyscy wiedzieli, że dziewczyna nie ma nikogo, bo tylko w pracy siedzi. Jej rodzice to byli skromni, biedni ludzie, pomagała im - mówi Brygida. - Dziecko zrobił jej dyrektor produkcji, ale on miał już i żonę, i dzieci, nie chciał kłopotów.
- Protokolantka już długo tam nie popracowała. Nie wiem, co się z nią później stało, czy urodziła to dziecko… Na pewno wyjechała z miasta – twierdzi Brygida.
Ty sobie nie daj
Ani Jadwiga, ani Brygida o molestowaniu seksualnym nigdy nie słyszały. Dopiero teraz, gdy oglądają telewizję albo czytają w prasie o takich przypadkach, jak byłego prezydenta Olsztyna, dociera do nich, że ich dawni szefowie poważnie przekraczali granice. Dlaczego na to pozwalały?
- Ja wtedy nie miałam żadnego pojęcia o „tych sprawach” - tłumaczy Jadwiga. - Jak pierwszy raz dostałam okres, pierwszy raz zobaczyłam w internacie gołe koleżanki pod prysznicem, to wszystko było dla mnie szokujące. A w tamtych czasach tak się po prostu traktowało kobiety. Nikogo to nie dziwiło, że szef obmacuje podwładne czy robi sprośne aluzje. Wiele bab się nawet cieszyło, że zostały wyróżnione.
Brygida uważa, że takie myślenie, to pozostałości patriarchatu, który w Polsce jeszcze jakiś czas będzie dogorywał.
- My się nie nauczyłyśmy, że nasze ciała są nasze - mówi siedemdziesięcioletnia Brygida. - Nam się mówiło, że mamy spełniać obowiązek małżeński, że mąż może przyjść i wziąć, kiedy chce, nawet jak jesteśmy chore i coś nas boli.
Tłumaczy, że to samo podejście funkcjonowało w pracy.
- Mężczyźni byli dyrektorami, my najwyżej głównymi księgowymi. Jak któraś została kierownikiem produkcji, to był historyczny moment. Ale żeby zasiąść w zarządzie? Nie do pomyślenia. My miałyśmy mężczyzn słuchać i robić, co nam każą. Ja mojej wnuczce mówię: Ty cicho nie siedź, ty sobie nie daj.