Blisko ludziMówią, że "zaatakowała pierwszą damę". Dziennikarka twierdzi inaczej

Mówią, że "zaatakowała pierwszą damę". Dziennikarka twierdzi inaczej

Mówią, że "zaatakowała pierwszą damę". Dziennikarka twierdzi inaczej
Źródło zdjęć: © ons
Marta Dragan
08.02.2018 18:42, aktualizacja: 09.02.2018 08:04

- Głos pani Agaty Dudy - właśnie ze względu na jej pochodzenie - zabrzmiałby nawet o wiele donośniej, niż gdyby przemówił sam prezydent - wyjaśnia Weronika Książek. Autorka listu do pierwszej damy dopiero się rozkręca.

- Kiedy usłyszałam antysemickie hasła, które 5 lutego wykrzykiwali narodowcy pod oknami Pałacu Prezydenckiego, zaczęłam się zastanawiać, czy wynika to tylko z ignorancji, czy może realizowali jakiś perfidny, napisany wcześniej scenariusz - mówi dziennikarka w rozmowie z WP Kobieta. - Musieli przecież wiedzieć, do kogo krzyczą. Musieli wiedzieć, z jakiej rodziny pochodzi pierwsza dama. Pomyślałam sobie, że ktoś powinien do nich wyjść, zareagować, przerwać ten festiwal antysemityzmu - dodaje. Zdaniem Weroniki Książek osobą, która powinna zabrać głos powinna być pierwsza dama. Właśnie z uwagi na to, że ma żydowskich przodków. Ojciec Agaty Dudy jest synem krakowskiego Żyda Jakuba Kornhausera - więźnia obozów w Płaszowie, Neckarelz. Natzweiler-Struthof oraz Dachau. Żona prezydenta przemilczała jednak tę sprawę.

Postawa pierwszej damy nie spodobała się dziennikarce. - Zwróciłam się do kobiety, która "coś może" - wyjaśnia powód napisania listu. Książek przyznaje, że wiele osób zarzucało jej, że "zaatakowała pierwszą damę". - To nieprawda. Nie ma osoby, która byłaby w tym momencie bardziej kompetentna, by zabrać głos i postawić tamę nienawiści. To nie mój tekst znieważa panią Agatę Dudę czy pana prezydenta – znieważają ich okropne okrzyki chłopaków z falangą na sztandarach: "Duda-Juda" czy "zdejmij jarmułkę". To jest znieważanie, szantażowanie, terroryzowanie głowy państwa. Dziwię się, że nikt nie reaguje, przecież są na to paragrafy - tłumaczy dziennikarka.

Książek w swoim liście odniosła się do manifestacji poparcia narodowców dla nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która miała miejsce przed Pałacem Prezydenckim. Narodowcy trzymali wielki transparent z napisem: "Zdejmij jarmułkę, podpisz ustawę". W ten sposób wzywali prezydenta Andrzeja Dudę do podpisania nowej ustawy o IPN. Obok powiewał transparent z hasłem: "Stop żydowskiej agresji na Polskę". Prezydent ustawę podpisał dzień później, 6 lutego. Nowelizacja ustawy o IPN wprowadza kary grzywny lub więzienia do lat trzech za przypisywanie polskiemu narodowi lub państwu odpowiedzialności między innymi za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką.

W liście dziennikarki skierowanym do pierwszej damy mogliśmy przeczytać: "Nie reaguje pani, kiedy partia rządząca obraża pani męża, traktując go jak prywatnego notariusza. Nie odezwała się pani nawet, kiedy pod waszymi oknami stała grupa osiłków z transparentami (tych samych, którzy jeszcze kilka tygodni temu przybijali piątki z admiratorami Adolfa Hitlera od wafelków, którzy różnią się od reszty tylko tym, że mieli pecha, bo zostali przyłapani), krzycząc "Duda-Juda, zdejmij jarmułkę" i "Dość wesela, wypie...lać do Izraela!". Czy rozumie pani, że właśnie kazano pani spakować manatki? Że oni krzyczeli do pani rodziny, do pani bliskich, do ludzi, którzy panią wychowali?".

Weronika Książek zapytała również, czy Agata Duda wiedziała, co czuły żydowskie kobiety podczas pogromu na Podlasiu, kiedy wybijano w ich domach szyby, w szabas na wsi podrzucano węże do izb, w nocy zatruwano w ich studniach wodę. - Kiedy najpierw zaczepiano je na ulicy albo na drodze, później bito albo gwałcono, a potem już zupełnie bezkarnie zabijano? - wyliczała przykłady bestialskich zachowań, dodając: "oni wszyscy krzyczeli mniej więcej o tym, że to samo chętnie zrobiliby z panią albo z pani córką, kiedy tylko dostaną lepszy glejt na przemoc. A wy daliście im do ręki jeszcze więcej broni, by mogli zacząć was nią okładać". Autorka nawiązała również do mordu w Bzurach z sierpnia 1941 roku.

Dziennikarka przyznała, że sprawą pogromów żydowskich interesuje się od dawna. - To nie są tematy, o których chcielibyśmy mówić. To są trupy z naszej szafy, demony spod łóżka. Nie zgadzam się na to, żeby nowa ustawa kneblowała usta badaczom, którzy naświetlają najczarniejsze karty naszej historii - punktuje Książek. - Przecież co do samego Jana Tomasza Grossa trwają do dziś spory, czy jego publikacjom można nadać status naukowych. Nie można ryzykować, że zostaną ocenzurowane według nowego prawa. Prezydent Duda ustawę podpisał, co oznacza, że niedługo wejdzie w życie i zacznie obowiązywać. Trybunał Konstytucyjny zacznie badać ją wtedy, kiedy sam wyznaczy sobie na to czas - wyjaśnia.

- Pogromy zaczynały się właśnie od przyzwolenia na takie okrzyki, jakie wznoszono pod adresem prezydenta i jego żony. Od nienawistnych szeptów przy ognisku. Ktoś powinien na to zareagować, świat powinien zadrżeć w posadach. Kto ma o tym głośno mówić, jeśli nie dziennikarze? - tłumaczy skąd pomysł, by napisać list do pierwszej damy.
Dziennikarka informuje, że nic jej nie wiadomo, by Kancelaria Prezydenta kontaktowała się z redakcją. Jej cel był jednak inny. - Chciałabym, żeby ktoś przeczytał ten list i na serio zaczął się bać, że faszyzm może powrócić - tłumaczy. Książek na pytanie, z jaką reakcją ze strony obywateli spotkała się, odpowiada: "Niektórzy dziękują za tekst, niektórzy grożą. Życie".