Blisko ludzi"Skończyłam 25 lat. Od tego czasu lekarzy interesuje tylko moja płodność". List czytelniczki

"Skończyłam 25 lat. Od tego czasu lekarzy interesuje tylko moja płodność". List czytelniczki

"Skończyłam 25 lat. Od tego czasu lekarzy interesuje tylko moja płodność". List czytelniczki
Źródło zdjęć: © Forum
Ewa Podleśna-Ślusarczyk
06.07.2020 12:40, aktualizacja: 16.09.2020 17:23

Przychodzi baba do lekarza... Takich opowieści z brodą jest wiele, ale coraz częściej pojawia się w nich nowy wątek dotyczący kobiet przed 30-stką. Potwierdza to nasza czytelniczka, która podzieliła się opowieścią o wizycie u internisty.

Kobieta przed trzydziestką powinna wiedzieć, że to dla niej ostatnia szansa na plany macierzyńskie. Lekarze skwapliwie uświadamiają to młodym, i według nich, nie myślącym perspektywicznie niewiastom. Specjaliści roszczą sobie prawo do edukowania, nie zastanawiając się nad tym, czy młode kobiety tego właśnie od nich oczekują idąc po receptę na syrop. W swoim mniemaniu lekarze robią dobry uczynek, przekazując "zagubionym" kobietom niezwykle cenne informacje o tym, jak puste i jałowe będzie ich życie, dopóki nie pojawi się w nim dziecko.

List, który dostaliśmy na skrzynkę Dziejesie.pl potwierdza, że ten problem nadal istnieje w 2018 r. i ma się jak widać całkiem dobrze.

Sylwia: "Po wyjściu z gabinetu wręcz trzęsłam się ze złości"

"Półtora roku temu skończyłam 25 lat. Choć nie przywiązywałam do tych okrągłych urodzin jakiejś szczególnej uwagi, szybko okazało się, że inni są bardziej drobiazgowi. Inni, czyli lekarze, którzy bez względu na specjalizację od tego czasu interesują się głównie moją płodnością.

Żeby daleko nie szukać: poniedziałkowa wizyta u internisty, z których chciałam skonsultować przedłużający się kaszel i wziąć skierowanie na badania profilaktyczne. Po serii pytań padło w końcu: "a dzieci w domu?". Gdy zdziwiona odpowiedziałam, że dzieci nie mam, usłyszałam radę: trzeba korzystać z życia i robić je, póki jest jeszcze czas.

To tylko jedna z wielu sytuacji, które miały miejsce na przestrzeni tych kilkunastu miesięcy. Lekarze - i to nie ginekolodzy, w których przypadku byłoby to zrozumiałe - zdają się we mnie widzieć nie pacjentkę, a inkubator dla przyszłego życia poczętego. Co najzabawniejsze, oni nawet nie pytają, czy ja te dzieci w ogóle chce mieć, bo z góry zakładają, że to oczywiste. "To kiedy myślimy o ciąży?", "na co pani czeka", "w pani wieku to już najwyższa pora" - słyszę. Tak, jakby tylko moja data urodzenia miała w tej kwestii znaczenie.

Szlag mnie wtedy trafia, ale dyskusje nie mają sensu. Nie mam potrzeby tłumaczenia się obcym ze swojej sytuacji życiowej, materialnej czy światopoglądu, więc wybieram krótką odpowiedź: ciąży nie planuję. A to tylko pogarsza sprawę, bo przecież jak to, na pewno mi się odmieni, pewnie tak tylko mówię. Jedna z lekarek kazała mi nawet spisać oświadczenie, że dzieci mieć nie chcę, włożyć je w książkę... i przypomnieć sobie o nim za kilkanaście lat, kiedy będę już miała gromadkę pociech. Padło też pytanie: "nie śpiewa, nie tańczy, dzieci nie ma... To co pani w ogóle w życiu robi?".

Dawno nikt mnie tak nie wyprowadził z równowagi, po wyjściu z gabinetu wręcz trzęsłam się ze złości. I zastanawiam się tylko, czy przyjdzie taki wiek, w którym moje "nie" w kwestii posiadania dzieci zostanie potraktowane poważnie. Nawet, jeżeli kryją się za nim wątpliwości i przemawia przez nie zdrowy rozsądek".

Spotkało was coś podobnego? Piszcie do nas.