Wojciech Brewka - jeden z najbardziej pożądanych artystów młodej sztuki

Wojciech Brewka - jeden z najbardziej pożądanych artystów młodej sztuki

Wojtek Brewka
Wojtek Brewka
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
06.05.2021 11:11

W życiu najważniejsza jest dla niego rodzina. Jedyne czego się boi, to ograniczających jego wolność schematów, do których ktoś mógłby kazać mu się dostosować. Sam tworzy granice w swoim życiu. Kiedy rzucał dobrze płatną posadę prawnika, aby zostać artystą, jego koledzy z pracy pukali się w głowę. Ale on wiedział, że tylko podążając drogą innych naturszczyków, choćby lubianych przez siebie Maklakiewicza i Himilsbacha, przełamie stereotypy, oprze się głównemu nurtowi i pozostanie wierny samemu sobie. W ciągu kilku lat stał się uznanym artystą, a jego obrazy sprzedają się na aukcjach za dziesiątki tysięcy złotych. Jest spełniony, bo odnalazł równowagę w życiu. Był i pozostał wolny. Wojciech Brewka - czterdziestolatek, jeden z najbardziej pożądanych artystów młodej sztuki mówi o tym, jak wygląda świat przez pryzmat barwnych obrazów jakie tworzy.

Umówiłeś się ze mną wieczorem w swojej pracowni, gdzie mieści się też Twoja galeria. Czy każdy artysta pracuje w nocy, a w dzień odpoczywa?

Nie sądzę. Ja uwielbiam pracować o każdej porze. W dzień mam zdecydowanie lepsze światło do malowania, ale z kolei w nocy mam na nie więcej czasu. Staram się tak ustawiać dzień, żeby codziennie móc odebrać moje dzieci (Ignacego i Gustawa – przyp. red.) ze szkoły koło 15:00. Bardzo tego pilnuję. Dzień poświęcam często na sprawy organizacyjne, takie jak zakup farb, płócien czy spotkania biznesowe - na malowanie nie starcza mi już wtedy czasu, więc „wyrabiam” godziny przy płótnach wieczorami. (śmiech)

Czyli jesteś tatą, który chętnie spędza z dziećmi czas. Czy tacierzyństwo Cię zmieniło?

Tacierzyństwo wywróciło mój świat do góry nogami. Kiedy decydowaliśmy się na dziecko, nie wiedzieliśmy, że powitamy na świecie od razu dwójkę. Obiecałem sobie wtedy, że nie zamknę się w pracowni i pomogę w opiece i wychowaniu najlepiej jak potrafię. I tak już razem, dzieląc się obowiązkami, wychowujemy chłopaków 8 lat. Bycie tatą obróciło moje życie o 180 stopni. Często słyszę, że dzieci to utrata wolności, a dla mnie ich pojawienie się było czymś niesamowicie budującym, wzbogacającym moje życie i moją wolność. Oczywiście jakąś część tej wolności oddałem, ale całkowicie dobrowolnie. Kiedy zostałem ojcem, zmieniły mi się priorytety. Już nie wskakuję o poranku na motocykl i nie jadę w góry na weekend, bo to byłoby nie porządku wobec moich bliskich. A ja sam bym się z tym źle czuł. I tęsknił, a nie lubię tęsknić. To są ograniczenia, które sam sobie narzucam - to mój własny wybór.

Wojtek Brewka z rodziną
Wojtek Brewka z rodziną© Materiały prasowe | Edmund Magdebursky

Zatem stawiasz rodzinę ponad wszystko.

Absolutnie! Bez nich nie ma Wojtka Brewki - jesteśmy razem na dobre i na złe. Jesteśmy dla siebie ważni i lubimy spędzać razem czas. Udało nam się osiągnąć równowagę między życiem rodzinnym i pracą i staramy się, żeby żaden z tych aspektów nie był zaniedbywany. Wydaje mi się, że wychodzi nam to całkiem fajnie.

Bycie artystą to nie był Twój pierwszy wybór.

Był! Marzyłem o tym od zawsze. Ukończenie studiów prawniczych było głosem rozsądku, bo powszechna wtedy opinia nt. artystów nie pozostawiała złudzeń – artysta prędzej czy później miał umrzeć z głodu. Prawo miało pozwolić mi na większą niezależność finansową. Tak mi się przynajmniej wówczas wydawało. Kiedyś, podczas pierwszej wizyty w mojej pracowni, znajomy zadał mi pytanie o to, czym różni się artysta od balkonu. Odpowiedź brzmiała: balkon może utrzymać czteroosobową rodzinę. (śmiech) Myślę jednak, że w dzisiejszych czasach już tego żartu nie serwuje.

Jest wielu artystów, którzy skończyli prawo. Czy to taka droga aby zostać uznanym artystą?

Jestem przekonany, że nie, ale na pewno w niczym to nie przeszkadza. Bycie prawnikiem nauczyło mnie dyscypliny życiowej i stawiania sobie kolejnych celów. Prawniczą determinację połączyłem z myśleniem artystycznym – moje działania twórcze to taki mix pragmatyzmu z wolnością. Na pewno prawnik czy informatyk może być świetnym artystą, trudniej jest pewnie w drugą stronę.

Mural
Mural© Materiały prasowe

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że prawo nie dało Ci wolności, którą daje malarstwo?

Prawo to poruszanie się w granicach wyznaczonych przez kodeksy i regulacje prawne. Ja mogę być ograniczany jedynie przez siebie i moją rodzinę, która i tak z tego prawa nie korzysta. Tak naprawdę to w tej chwili ogranicza mnie jedynie moja wyobraźnia, moje doświadczenia oraz cele, które sobie wyznaczam.

Czy jako człowiek działasz spontanicznie? Artyści są znani z tego, że mają tzw. wolne dusze.

Często działam spontanicznie i uważam, jak zawsze podkreślam, że mam w życiu więcej szczęścia niż rozumu. Lubię być spontaniczny, bo daje mi to poczucie, że nie zatraciłem jeszcze w sobie tego dzieciaka, który mazał po ścianach i bazgrał w zeszycie do matmy. Oczywiście, dopóki nie miałem dzieci, to ta spontaniczność była troszkę mniej… okiełznana i nie liczyłem się za bardzo z konsekwencjami. Teraz mam synów i kiedy wpadam na jakiś szalony pomysł, to jednak myślę o skutkach jakie przyniesie wdrożenie go w życie. Muszę być odpowiedzialny. Ale też chcę. Dla nich. Jednym słowem, dzisiaj spontaniczność trzymam w cuglach. (śmiech)

Wojtek Brewka
Wojtek Brewka© Materiały prasowe | Edmund Magdebursky

Sztuka Cię wyzwala. Twoje świadome wybory również dają Ci poczucie wolności. Czyli Ty po prostu jesteś wolny?

Zawsze dążyłem do bycia szczęśliwym. Poczucie wolności to nieoderwana składowa szczęścia. Nie chcę być ograniczany, bo wtedy czuję się zniewolony. Staram się być wolny w swojej twórczości, nie mam ograniczeń takich jak studenci ASP, którzy często tworząc swoje dzieła zastanawiają się, co powie ich profesor, jak zareagują koledzy z roku. Będąc naturszczykiem, kimś z zewnątrz, jestem pozbawiony tych ograniczeń. Bycie samoukiem determinuje moje postrzeganie świata i pozwala tworzyć sztukę inną od tej z głównego nurtu. Kiedyś miałem problem z brakiem wykształcenia artystycznego, bo oceniano mnie przez jego pryzmat. Teraz, kiedy moje obrazy są w rękach naprawdę wielu już różnych kolekcjonerów, a na kolejnych aukcjach moje prace radzą sobie coraz lepiej, jestem postrzegany przez to, co tworzę i to mnie bardzo cieszy. Ten tzw. feedback jaki dostaję od klientów jest zawsze super pozytywny i budujący. Czuję się wolny, szczęśliwy i spełniony.

Poruszyłeś kwesQę finansową. Ostatnie kilkanaście miesięcy to wzrost rzędu kilkudziesięciu procent w skali roku. Co miało na to wpływ i jak Twoje obrazy wyglądają na tle całego rynku.

To prawda, ostatnie miesiące przyniosły ogromny wzrost. Myślę, że to odpowiedź rynku na pandemię i ogólny spadek oprocentowania lokat w bankach. Ludzie zaczęli inwestować w sztukę, bo to dobra lokata kapitału. Poza tym, spędzając więcej czasu w domach zauważyli, czego im w tych domach brakuje lub co trzeba poprawić, dopieścić. Bardzo mnie cieszy to, że zaczęli kupować sztukę, a nie kolejne telewizory. Jeśli chodzi o kwesee finansowe, to ja nie przywiązuję do tego dużej wagi, tym zajmuje się moja menedżerka. Oczywiście wiem, że za moje obrazy trzeba zapłacić znacznie więcej niż rok temu, ale mnie największą radość sprawia dobre słowo ze strony klientki czy klienta i ich radość z tego, że udało im się kupić ten czy inny obraz. A pieniądze nigdy nie były dla mnie, ani mojej rodziny, najważniejsze, choć z pewnością ułatwiają nam teraz życie.

Tworzysz sztukę nie tylko aby zarabiać, ale także aby pomagać innym. Skąd potrzeba tworzenia na potrzeby aukcji charytatywnych obrazów czy ogromnych murali.

Dostałem od życia dużo dobra, czasem od całkiem obcych ludzi. Jestem zdrowy, mam zdrowe dzieci, mam co jeść i gdzie mieszkać. Jest całe mnóstwo osób, które nie miało tyle szczęścia. Zawsze kiedy pojawia się okazja, by komuś pomóc, robię to. Sztuka powinna iść, moim zdaniem, w parze z misją społeczną. Poprzez swoje prace chcę zwracać uwagę na różne problemy tego świata, od cierpienia ludzi i zwierząt po tematy ekologiczne. Założeniem mojego ostatniego muralu, który namalowałem we wrześniu zeszłego roku w Łodzi, była pomoc w uzbieraniu ogromnej kwoty na leczenie dziewczynki chorej na SMA. Udział w tym projekcie dał mi poczucie, że razem można bardzo wiele osiągnąć. Zdałem też sobie po raz kolejny sprawę z tego, że nie ma chyba przyjemniejszego uczucia niż świadomość, że Twoje działanie może uratować komuś życie i zdrowie. To bezcenne.

Two faces, Wojtek Brewka - portrety zwierząt
Two faces, Wojtek Brewka - portrety zwierząt© Materiały prasowe

Czy tak jak w przypadku innych wielkich artystów można w Twojej sztuce wyodrębnić okresy, np. okres misiów, portretów zwierząt czy portretów ludzi.

To nie jest tak, że w mojej twórczości jakiś okres się zaczyna a jakiś kończy. Pamiętam sytuację, gdy namalowałem jednego z pierwszych misiów z cyklu „#zabawNIE”, a pewien celebryta umieścił go w swoich mediach społecznościowych. Chwilę potem mój dobry znajomy przyszedł do mnie i powiedział, że też chce takiego misia, ale od razu dodał, że mam go namalować dopiero wtedy, kiedy poczuję, że to będzie TEN miś. Czekał na obraz dwa lata. (śmiech) Przez ostatnich kilka lat namalowałem sporo różnych obrazów z pluszakami, ale nie nazwałbym chyba tego czasu okresem, bo w międzyczasie powstało też wiele obrazów z innych cyklów. Te cykle cały czas się ze sobą mieszają i przenikają nawzajem. Moja sztuka to chwila - budzę się, idę ulicą, bawię się z chłopakami i nagle coś przyciąga moją uwagę i wpada mi do głowy jakiś pomysł. Szkicuję go wstępnie i, jeśli jestem zadowolony z kierunku, w jakim się rozwija, przenoszę go na płótno.

Słyszałem, że w ostatnim czasie pojawił się cykl małych obrazków pod nazwą Pocket Monster czy to ukłon w kierunku tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na pełnowymiarowe płótno?

To właściwie przypadek, bo te obrazki z monsterkami miały być tylko dla mnie i moich dzieci i nie planowałem, że powstanie z nich cały cykl. Jakiś czas temu, kiedy po raz kolejny zamknęli szkoły, siedzieliśmy po zakończeniu zdalnych lekcji z chłopakami i zastanawialiśmy się, co zrobić z dalszą częścią dnia. Oglądanie telewizji nie wchodziło w grę, bo nie mamy telewizora w domu. (śmiech) Tablety musiały, zgodnie z domowym regulaminem, poczekać na weekend. (śmiech) Pozostało malowanie, a że akurat miałem w domu takie malutkie płótna w rozmiarze 24 x 18 cm, to zaczęliśmy tworzyć na nich wspólnie stworki-potworki. I tak mi się spodobał pomysł na takie małe prace, że postanowiłem namalować ich więcej. W tej chwili mam ich już na koncie pewnie kilkadziesiąt. Zatem dzięki zabawie z dziećmi stworzyłem kompletnie nowy cykl obrazów, tzw. „Pocket Monsters” właśnie, które można po zakupie schować w kieszeni (śmiech) i które są kupowane chętnie przez osoby dopiero zaczynające swoją przygodę z kolekcjonowaniem sztuki, badające rynek i nie chcące wydawać na początku większych kwot.

Czy, tak jak inni artyści, masz obrazy, które nie są na sprzedaż?

Oczywiście że mam. To obrazy, na których jest moja rodzina, bądź które stworzyliśmy wspólnie albo takie, które powstały w wyjątkowych okolicznościach i mają dla mnie wartość sentymentalną. Najwięcej na pewno pochodzi z początkowego okresu mojej artystycznej działalności. Przekażę je w spadku chłopakom. Zawsze też zostawiam jedną pracę z każdej indywidualnej wystawy. Na pamiątkę.

A jest jakiś obraz, który jednak trafił w czyjeś ręce, a powinien zostać u Ciebie.

Wszystkie! (śmiech) A tak poważnie mówiąc to jednego mi najbardziej szkoda. Był częścią mojej pierwszej dużej i profesjonalnej wystawy indywidualnej i został sprzedany na aukcji jednego z domów aukcyjnych. Śmiejemy się w domu, że są na nim nasze bliźniaki, tylko zaklęte w zwierzęce postacie. Po latach tęsknota za tym obrazem okazała się chyba tak duża, że został on pewnego pięknego dnia przeniesiony na moją rękę przez pewną zdolną tatuatorkę. I teraz mam tę pracę zawsze przy sobie, a w zasadzie na sobie, choć w nieco zmienionej formie. (śmiech)