Wolność po irańsku. Tu coraz więcej kobiet poddaje się operacjom plastycznym
Chodzą w burkach i hidżabach, nie mogą pokazywać swojego ciała. By zaznać odrobinę wolności, próbują pokazać kosmyk włosów, odsłaniają grzywkę i nos. A nos w Iranie ma ogromne znaczenie dla kobiet. To wyraz nowoczesności i buntu przeciw konserwatywnym regułom panującym w kraju.
Chodzą w burkach i hidżabach, nie mogą eksponować swojego ciała. By zaznać odrobinę wolności, próbują pokazać kosmyk włosów, odsłaniają grzywkę i nos. A nos w Iranie ma ogromne znaczenie dla kobiet. To wyraz nowoczesności i buntu przeciw konserwatywnym regułom panującym w kraju.
Od kliku lat Iran uważany jest za „zagłębie rynoplastyki”. To właśnie w tym kraju przeprowadza się najwięcej operacji plastycznych nosa. Według ostatnich danych, co roku operuje się tu 200 tysięcy pacjentów. Do gabinetów chirurgów trafiają już 14-latki, najczęściej 18-letnie Iranki, które operację dostają w urodzinowym prezencie. Od dziecka słyszą, że powinny być piękne. W społeczeństwie panuje przekonanie, że to właśnie „perski nos” przeszkadza w codziennym życiu. Dodajmy, że "perski nos" jest duży i ma guzek na grzbiecie. A one pragnę mieć mały i zgrabny nosek.
Laleh ma 18 lat, nigdy nie przywiązywała uwagi do swojego wyglądu. W przeciwieństwie do jej matki, która tylko czekała, aż córka będzie pełnoletnia, by móc zabrać ją do chirurga. Dziewczyna na co dzień mieszka w Stanach, do rodzinnego Iranu przyjechała specjalnie, by poddać się dwugodzinnej operacji. To miał być prezent od matki z okazji ukończenia szkoły. - Ludzie idą za modą, a my nic innego nie możemy zrobić. Operacje plastyczne nosa to wyraz tego, co nam, dziewczętom, wolno. Na jednego chłopaka przypada 10 dziewczyn, ładne mają większe szanse. Gdy patrzę w lustro i widzę taki duży „aparat”, muszę go zmniejszyć! – mówi jedna z bohaterek filmu dokumentalnego „Nos po irańsku” w reżyserii Mehrdada Oskouei.
Boom na operacje plastyczne w kraju to już fenomen. Zabiegi wykonuje się tu częściej niż w znacznie mniej konserwatywnych krajach jak Brazylia, Stany Zjednoczone czy Korea Południowa. Wielu chirurgów przyznaje, że jednym z kluczowych powodów są wpływy Zachodu. Kobiety nieustannie karmione są wizerunkami idealnych amerykańskich prezenterek, kochają blichtr Hollywood i chcą być takie jak aktorki z pierwszych stron kolorowych gazet.
W przeciwieństwie do Stanów, gdzie celebrytki skrzętnie ukrywają fakt, że poddały się operacji, tu to powód do dumy. Iranki śmiało opowiadają o swoich zabiegach, szczególnie w telewizji. Co więcej, w większych miastach kobiety wychodzą na ulicę z opatrunkami na twarzy, mimo że rana zdążyła się już dawno zagoić. Panuje też moda na noszenie specjalnego plastra jeszcze przed zabiegiem, by pokazać, że nie jest się gorszym. Po zabiegu popularne jest też zorganizowanie tzw. nos party (damagh party), gdzie świętuje się ze znajomymi i rodziną udaną operację. Jak pisała przed laty na łamach „Przeglądu” Beata Dżon, właścicielka nowego nosa zaprasza do siebie koleżanki. Za zamkniętymi drzwiami przebierają się w wydekoltowane stroje, poprawiają mocniej makijaż i świętują do rana.
Zmieniony nos to też symbol buntu i politycznej walki. Twarz to jedyna część ciała, którą kobiety mogą pokazywać. Uważa się, że pierwszą operację w kraju przeprowadzono w latach 60., jeszcze przed rewolucją, która wprowadziła sztywne reguły m.in. co do sposobu ubierania się. O operacjach plastycznych nie było mowy w żadnym oficjalnym dokumencie. Według jednego z badaczy rynoplastykę rozpropagował dr Syros Onsalou, który później szkolił kolejnych lekarzy. W tym czasie żaden inny kraj nie oferował takich zabiegów. W latach 60. i 70. chirurdzy mieli już wypracowany styl pracy. Po każdym nosie można było powiedzieć, kto go operował.
Lukratywny biznes
Iran na operacjach nosa zarabia miliony. Wiele kobiet, które zgłaszają się do gabinetów, przyjeżdża zza granicy. To przeważnie osoby irańskiego pochodzenia, które do kraju wracają tylko na operację. Przyjeżdżają ze Stanów, Wielkiej Brytanii i całej Zatoki Perskiej. Przyciągają ich niskie ceny. Średni koszt zabiegu to 1 tys. dolarów, prawie dwa razy mniej niż w Ameryce. W samym Teheranie pracuje dziś 157 licencjonowanych chirurgów. Jednak według szacunków Arya Strategic Studies Centre, praktykuje ponad 7 tys., choć nie przeszli specjalistycznych szkoleń. Ma to swoje konsekwencje. Ustalono, że ponad 30 proc. pacjentów nie jest zadowolonych z zabiegu. Dla kobiet to jak loteria. Mimo to, liczba przeprowadzanych operacji nie maleje, wręcz przeciwnie, rośnie. Społeczeństwo otwiera się na Zachód, zarabia się tu coraz więcej. Zoperowany nos to przejaw statusu.
Nos-biznes wpływa na cała gospodarkę Iranu. Tysiące klientów irańskich klinik, którzy napływają do kraju, zostawiają pieniądze nie tylko w gabinetach, ale też hotelach i restauracjach. Korzystają na tym właściciele firm przewozowych i turystycznych. Państwo inkasuje też pokaźną sumę za wizy.
Z rynoplastyką zaczęły walczyć dość nietypowo artystki. Coraz więcej działaczek stara się przekonać kobiety, że nie warto poddawać się zabiegom. Na tej fali, w kwietniu tego roku powstała strona „Close Up on Iranian Women”, gdzie dziewczyny mogły wysyłać selfie, by pokazać, że nie potrzebują operacji, by czuć się pięknymi. Projekt cieszył się tak dużym zainteresowaniem, że opublikowane w mediach społecznościowych nosy trafiły do albumu „My Natural Nose”.
- Nie chcemy krytykować tych, którzy decydują się na zmianę wyglądu. Próbujemy tylko pokazać, że nie można marginalizować kobiet, które nie chcą się operować. To dość złożony problem. Piękno ma różne wymiary, niekoniecznie te zoperowane – mówi artystka Haley Parsa w jednym z wywiadów.
md/ WP Kobieta