Życie w habicie
Przysięgali Bogu posłuszeństwo, ale nie zacofanie. Do cel krakowskich Kapucynów wkroczył Internet, dzwonek telefonu komórkowego nieraz przerywa klasztorną ciszę. Zakonnicy już nie pokutują, leżąc krzyżem, za to lubią pograć w piłkę nożną.
30.11.2009 | aktual.: 28.06.2010 08:59
Przysięgali Bogu posłuszeństwo, ale nie zacofanie. Do cel krakowskich Kapucynów wkroczył Internet, dzwonek telefonu komórkowego nieraz przerywa klasztorną ciszę. Zakonnicy już nie pokutują, leżąc krzyżem, za to lubią pograć w piłkę nożną.
Po mrocznych korytarzach przemykają zakapturzeni mnisi, w tle słychać chorały gregoriańskie. Życie w klasztorze wciąż sprowadzamy do średniowiecznych stereotypów rodem z „Imienia róży” Umberto Eco. A tak naprawdę wiele się zmieniło.
Godzina wieczornego posiłku. W XVIII-wiecznym refektarzu zbierają się mnisi. Na drewnianych stołach, pięknie komponujących się z rzeźbionym stropem i portretami dostojników, rozstawiono talerze. Za chwilę na stół wjedzie chińszczyzna, bo kucharz gotujący dla krakowskich kapucynów ostatnio upodobał sobie kuchnię Wschodu. W sali panuje gwar, słychać śmiechy. W końcu mnisia powaga nie wyklucza normalnego ludzkiego poczucia humoru. Tak jak życie w ubóstwie, które ślubują zakonnicy, nie wyklucza jedzenia porządnych posiłków. – Już w nowicjacie uczono mnie, że asceza to akceptacja bez wybrzydzania tego, co otrzymuje się do jedzenia – mówi ojciec Piotr Jordan Śliwiński.
– Jadamy całkiem przeciętnie. Przełożeni pilnują tylko, żeby szczególnie młodzi mnisi najadali się do syta, bo to jest ważne dla zdrowia. Zresztą od razu mówi się im: „Jeśli chcesz być kapucynem, to musisz jeść!”. Opowiem anegdotę o naszej trosce o zdrowe odżywianie się. Jeżeli ktoś przychodzi do innego zakonu, to na furcie mówią mu: „Zaczekaj, zaraz zawołamy przełożonego”. Jeśli puka do kapucynów, zwykle się go pyta: „Jadłeś coś dzisiaj? Nie jesteś głodny?”.
Dawniej kapucyni pożywiali się bardzo skromnie tym, co wyżebrali kwestarze. Obecnie brat szafarz robi zakupy w hipermarkecie. O tym, co będzie jadło zgromadzenie, decyduje kucharz, który pilnuje też, by stojąca w sali rekreacyjnej lodówka zawsze była pełna.
– Zakonnicy sami nie gotują, każdy ma jakąś pracę. Podobnie jak sami nie piorą. Taniej jest robić to zbiorowo, w czym wyręczają nas zatrudnione w klasztorze panie. Za to w celach sprzątamy sami – opowiada ojciec Jordan.
Za klauzurę wstęp wzbroniony
Do cel, które mieszczą się za tzw. klauzurą, nikomu z osób świeckich, a szczególnie kobietom, wchodzić nie wolno. I to nie dlatego, że mnisi skrywają jakieś tajemnice. – To nasza przestrzeń intymna, ma służyć wyciszeniu, skupieniu. Ułatwiać kontakt z Bogiem i modlitwę. Zresztą w każdym domu jest miejsce, do którego nie wpuszcza się osób postronnych. Choćby sypialnia – mówi ojciec Jordan.
Gdyby żył w XVIII wieku, jego cela miałaby ściśle określone rozmiary – na pewno nie byłaby szersza niż na wyciągnięcie rąk. Dziś cele też są skromne, ale funkcjonalne. Ojciec Piotr Jordan Śliwiński, doktor filozofii, pracuje naukowo, więc poprosił o dodatkowe półki na książki. Co ciekawe, nie znajdziemy na nich tylko filozoficznych czy teologicznych dzieł. Zakonnik jest fanem popularnych powieści Andrzeja Pilipiuka, które lubi czytać przed zaśnięciem. Obok łóżka, które wbrew stereotypowym opiniom w niczym nie przypomina trumny, stoi stolik z komputerem. W kieszeni brązowego habitu – telefon komórkowy. – Długo się przed nim wzbraniałem – śmieje się ojciec. – Ale ktoś wytłumaczył mi, że teraz tylko ludzi bardzo bogatych stać na nieposiadanie takiego telefonu, bo ważne sprawy załatwiają za nich sekretarki.
Kiedyś mnisi nie rozstawali się z habitem. Szli w nim do pracy w polu i do oporządzenia zwierząt w gospodarstwie. Dzisiaj habit jest strojem odświętnym, łączącym się z liturgią. Ojciec Jordan zakłada go również na wykłady w seminarium duchownym. Ale już na zajęcia na Uniwersytecie Jagiellońskim idzie w zwykłym swetrze.
– Oczywiście, uprzedzam moich studentów, kim jestem – dodaje filozof, którego jednak może zdradzić coraz rzadziej spotykana u osób świeckich broda. – To taka nasza kapucyńska tradycja. Niegdyś broda, szczególnie we Włoszech, gdzie jest gorąco, służyła umartwianiu się. Rosła dziko, na znak surowości życia. Dziś nie jest obowiązkowa, ale mimo to powszechna. Czasem mamy z tym kłopot, gdy ktoś na furcie mówi, że chce się spotkać z takim ojcem z brodą – przecież dla nas to żaden wyróżnik, bo wszyscy mamy brody.
Zakonne przedszkole
Trudno sobie wyobrazić, że jeszcze 50 lat temu zakonnicy umartwiali się, nieraz biczując się do krwi. – W naszym klasztorze w piątek po obiedzie bracia zasłaniali okiennice, ściągali paski od habitów i tak się dyscyplinowali. Dopiero po II Soborze Watykańskim zaprzestano chłosty. Podobnie jak nie pokutuje się już, leżąc w kościele krzyżem. To mogłoby wzbudzić niepotrzebną sensację i być niezrozumiałe zarówno dla wiernych, jak i braci, którzy wstąpili do nowicjatu.
Nowicjat, czyli zakonne przedszkole, trwa rok. Po nim pięć lat formacji i dopiero można złożyć śluby wieczyste.
– Ja początkowo trafiłem do klasztoru Kapucynów w Sędziszowie Małopolskim. Byłem zwykłym mieszczuchem z Poznania, a tam bracia prowadzili gospodarstwo z prawdziwego zdarzenia. Wprawdzie nie dopuszczano mnie do dojenia krów, to mogłoby się okazać niebezpieczne nie tylko dla mnie, lecz i dla krów, ale przerzucania siana już mi nie oszczędzono. Jak trzymać grabie, uczył mnie brat Sebastian. Wykazywał się dużą cierpliwością. Za to bardzo miło wspominam wspólne smażenie konfitur z owoców zebranych w naszym sadzie. Wykonywaliśmy też inne prace domowe. Żartowaliśmy z braćmi, że nasze mamy myślą, że na księży się uczymy, a my tu podłogi myjemy – wspomina ojciec Jordan.
Dla nowicjuszy niełatwe jest wejście w klasztorny rytm, wyznaczany dźwiękami dzwonków, które wzywają na modlitwę, na posiłek, dają znać, że nadeszła pora snu. – Wypracowana przez wieki mądrość mnichów reguluje czas snu, czas modlitwy i odpoczynku. Nie pozwala zapomnieć o tym, kim się jest. Czasami dopada mnie pokusa, żeby pogrążyć się w pracy naukowej, dokończyć jakiś artykuł zamiast iść na modlitwę. Ale na szczęście ten rytm wspólnego życia z braćmi sprawia, że w chwili zawahania mam szansę przypomnieć sobie, co jest w moim życiu najważniejsze – wyznaje kapucyn.
Jednak życie w klasztorze, choć usystematyzowane i podporządkowane najważniejszemu celowi, nie jest pozbawione rozrywek. W celi ojca Jordana stoi sprzęt grający. – Słucham różnej muzyki. Ale wychowałem się na hard rocku – mówi zakonnik. – Na koncert Deep Purple w katowickim Spodku wybrali się razem z dwoma współbraćmi. Bez habitów, żeby nie wzbudzać sensacji.
Mnisi piłkę kopią
Dla młodych braci kapucyni organizują mecze piłkarskie. W latach 80. grali regularnie z buddystami. No i zazwyczaj buddyści te mecze przegrywali. – Mieliśmy świetną drużynę. Należymy do międzyzakonnej ligi piłkarskiej. Nieraz musiałem jechać z którymś z braci na pogotowie, ponieważ w czasie meczu za bardzo się zaangażował, przecenił swoje możliwości albo zwyczajnie został sfaulowany – mówi ojciec Jordan. Frakcja sportowa zakonu ma w klasztorze osobny telewizor. Niektórzy bracia z piwem w ręku zasiadają do oglądania meczu, głośno kibicując ulubionej drużynie. Drugi odbiornik kupili specjalnie po to, by nie dochodziło do konfliktów z niekibicami. Bo kłótnie w klasztorze to rzecz normalna. W końcu mieszkają w nim ludzie z krwi i kości, którzy nie zawsze się ze sobą zgadzają. Kłócą się więc, tak jak w rodzinie, o codzienne sprawy, ale oczywiście zdarzają się też spory teologiczne czy filozoficzne.
Składając śluby zakonne, przysięgają posłuszeństwo Bogu i przełożonym, którzy zawsze mają głos decydujący. Choć u kapucynów dyskusja z przełożonym, nazywanym gwardianem, jest możliwa. Zakonnik może wyłożyć swoje racje, a nawet zwrócić się do prowincjała, gdy jest przekonany co do słuszności swoich argumentów.
– Oczywiście istnieje granica posłuszeństwa, którą ustala reguła zakonna, własne sumienie i przestrzeganie podstawowych praw ludzkich. Ale ja mam o tyle łatwiej niż osoby świeckie, że na przełożonego patrzę z wiarą. Nawet jeśli się z nim nie zgadzam, staram się nie forsować swojego zdania. Czynię z tego ofiarę Bogu – mówi ojciec Jordan.
Przełożony rozporządza też zakonnymi funduszami. Jeżeli któryś z braci potrzebuje pieniędzy choćby na wyjście z przyjaciółmi do kawiarni czy kina, musi o nie poprosić. – Gwardian może powiedzieć, że na przykład nie ma gotówki albo że nie uważa za konieczne, bym kupił kolejną książkę, bo przecież mogę ją wypożyczyć. I nie ma znaczenia fakt, że wszystko, co zarobiłem na opublikowaniu książki czy artykułu albo za zajęcia na uczelni, wpływa na konto zakonu. W tej kwestii muszę podporządkować się przełożonemu – opowiada mnich.
Bolesne rozstania
Ale jak się okazuje, dla ludzi, którzy zdecydowali się żyć we wspólnocie, nie to jest najcięższym wyrzeczeniem. Znacznie trudniej jest się pogodzić z faktem, że nigdy nie będzie się miało rodziny. To jeden z głównych, obok kryzysu wiary, powodów odejść zakonników z klasztorów.
– Kiedy odchodzi od nas brat, otrzymuje pieniądze na trzy miesiące. Jednak zazwyczaj zakonnicy tuż po wystąpieniu próbują budować nową tożsamość i nie chcą mieć żadnych związków z zakonem. Mimo tego znam losy niektórych byłych współbraci. Od czasu do czasu dowiadujemy się, że temu urodziło się drugie dziecko, a inny zmienił pracę. Zdarzyła się też dramatyczna sytuacja, gdy znaleziono jednego z dawnych zakonników martwego nad rzeką – wspomina ojciec Jordan. Uważa, że jest to problem. Dlatego opowiedział o tym Dominice i Łukaszowi Kozłowskim, autorom książki „Reguły życia w rodzinie i klasztorze”.
Według ojca Jordana decydujący się na to bracia powinni pożegnać się z pozostałymi zakonnikami. – Ale z drugiej strony, gdy się nad tym zastanowię, dochodzę do wniosku, że w jakimś stopniu rozumiem takiego brata. Nas w zakonie jest obecnie 70. Czy ma podchodzić do każdego i mówić: „Żegnaj”? Wiadomo, że wszyscy będą pytali: „Dlaczego?”, proponowali, żeby jeszcze się zastanowił – dodaje kapucyn.
Bez wątpienia każde odejście jest wstrząsem dla wspólnoty. Mocna wiara pozwala zakonnikom znaleźć pocieszenie w modlitwie. Choćby tej odmawianej wspólnie o szóstej rano. Tradycja kapucyńska od wieków nakazuje wchodzącym do chóru braciom dotykać czołem podłogi. Bo mimo cywilizacyjnych wynalazków, które wkroczyły za furtę, zakonnicy nie zapominają o tym, że w ich życiu najważniejsza jest pokora wobec Boga.