Nowe wieści ws. rodziny pięcioraczków. "Musimy opuścić Tajlandię"
Dominika i Vincent Clarke po wyjeździe do Tajlandii mierzą się z krytyką komentujących w mediach społecznościowych. Sytuacja eskalowała do tego stopnia, że w ich domu zjawiła się policja oraz przedstawiciele władz. - Bez przerwy mamy problem - mówi Dominika Clarke na Facebooku.
Rodzina Clarke to znane w Polsce małżeństwo Vincenta i Dominiki Clarke, które zdobyło popularność dzięki narodzinom pięcioraczków z Horyńca. Media śledziły doniesienia o maluchach, w tym o tragedii, jaka spotkała rodziców, gdy jedno z ich nowo narodzonych dzieci zmarło. W kolejnych miesiącach ich życiowe decyzje i to, jak rozwijają się wieloraczki, wciąż przyciągało uwagę mediów, w szczególności, gdy postanowili przeprowadzić się na drugi koniec świata.
Jak twierdziła Dominika Clarke, w przenosinach do Tajlandii chodziło o poszukiwanie lepszego życia i korzystniejszych warunków dla rodziny. Państwo Clarke zamieszkali na wyspie Koh Lanta.
Rodzina z Kaliforni powiększyła się o pięcioraczki
Korzystając z chwilowej sławy, Dominika Clarke zaczęła się udzielać w mediach społecznościowych. W jednym ze swoich nagrań na Instagramie wyjaśniła, że robi to, by trochę dorobić i zapewnić dzieciom lepszy byt. Jak szybko się przekonała, obserwatorzy zaczęli rozkładać na czynniki pierwsze wszystkie informacje o wychowaniu jej dzieci, co miało nieprzyjemne konsekwencje.
Donosy na rodzinę Clarke
Do władz, zarówno polskich, jak i tajskich, zaczęły wpływać donosy na rodzinę Clarke od osób przekonanych, że Vincent i Dominika niewystarczająco dbają o dzieci, albo wręcz robią im krzywdę. W efekcie rodziną zainteresował się m.in. polski konsulat i Rzecznik Praw Dziecka. Dominika Clarke znalazła w skrzynce mailowej wiadomość od tego ostatniego.
- Okazało się, że to po prostu wiadomość o "szkodliwości internetu" - wysłana w związku z licznymi donosami o rzekome zaniedbania w naszej rodzinie. Nie mam o to żalu. Uważam, że każdy urząd powinien reagować na zgłoszenia - i to jest dobre - wyjaśniła.
Na tym się jednak nie skończyło. Niedługo później do drzwi ich domu zapukała policja, a po niej lekarze i urzędnicy. Sprawdzali dokładnie wszystko - paszporty, pozwolenia na pracę, wizy i inne dokumenty. Okazało się, że wiza jednego z synów za chwilę straci ważność i trzeba się tym koniecznie zająć. Z powodu tego, że skończył 15 lat, podlega już innym regulacjom w Tajlandii.
- Gdybyśmy to przeoczyli, to byłaby kara. Ale musimy się spakować i opuścić Tajlandię - wyjaśniła Clarke. Nie chodzi jednak o permanentną wyprowadzkę, chodź tak mogło to w pierwszym momencie zabrzmieć. Rodzina musi na jeden dzień opuścić kraj, co pozwoli im przeprowadzić wszystkie formalności.
Kolejne naloty
Po wizycie policji, do domu przyjechała delegacja urzędników z lekarzami. Zdaniem Dominiki, był to "cały samorząd tej tajskiej wyspy".
- Wpadli nam do domu bez zapowiedzi, akurat obierałam ziemniaki - relacjonowała Dominika Clarke. Tajowie sprawdzali warunki, w jakich żyją dzieci, czy wszystko z nimi w porządku, jak wygląda sytuacja rodziny. -
Po sprawdzeniu wszystkiego, zapytali czy czegoś nie potrzebujemy. Jeśli potrzebujemy lekarza, to zapewnią nam rządowego lekarza, jeśli potrzebujemy jakiejkolwiek pomocy, to nam ją zapewnią. Mamy bezpośredni kontakt do reprezentacji tajskiego rządu, w razie czego, jest ktoś, kto nam tu pomoże - stwierdziła mama pięcioraczków. Na Facebooku opublikowała także fragment swojej rozmowy z jednym z urzędników.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.