Kinga Dębska: Praca z własnym dzieckiem to ogromna przyjemność

- Marysia miała być pianistką. Chodziła do szkoły muzycznej, potem na akademię muzyczną. Była naprawdę świetna – zdyscyplinowana, pracowita, wrażliwa. Ale po pierwszym roku studiów poczuła, że to jednak nie jej droga. Zdecydowała się spróbować sił w aktorstwie - mówi reżyserka Kinga Dębska.

Kinga DębskaKinga Dębska
Źródło zdjęć: © AKPA
Agnieszka Woźniak

Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Czyta pani recenzje swoich filmów?

Kinga Dębska, reżyserka i scenarzystka, autorka książki "Czułe miejsca. Reżyserka o sobie": Nie, unikam tego. Wiem, że nie dadzą mi siły, a mogą ją odebrać. Czytam recenzje dopiero po jakimś czasie, kiedy już wiem, że nie mają nade mną żadnej władzy. Teraz też unikam zaglądania do internetu, żeby przypadkiem nie natknąć się na opinie o mojej książce.

To książka, w której mocno się pani odsłoniła. Zacznijmy od dzieciństwa. Opowiada pani o liceum, w którym większość uczniów pochodziła z zamożnych rodzin. Tymczasem pani codziennie dojeżdżała z Wołomina, pociągiem i autobusem. Jak pani dziś patrzy na tamtą dziewczynę?

Z dużą czułością. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że to mnie zahartowało. Codzienne dojazdy, przesiadki, zimowe poranki na peronie, rozmowy z przypadkowymi ludźmi – to była moja szkoła życia. Myślę, że to zderzenie dwóch światów dało mi inną perspektywę i potrzebę patrzenia na drugiego człowieka bez uprzedzeń, niezależnie od tego, skąd pochodzi. Czasem żartuję, że dobrze, że dorastałam w bloku w Wołominie, a nie na przykład w willi na Mokotowie. Bo gdyby było inaczej, może byłabym dziś kimś zupełnie innym.

Odsłania też pani także swoje trudne, nawet traumatyczne doświadczenia z młodości. Skąd odwaga, by o tym opowiedzieć?

Chciałam pokazać, że nie jestem tylko silna. Bywam też słaba, jak każdy z nas. Trudne doświadczenia są częścią życia. Nie da się ich ominąć, ale można z nich coś wynieść. Myślę, że one też mnie ukształtowały – i jako człowieka, i jako reżyserkę. Teraz, w książce, chciałam podzielić się z widzami też tą trudniejszą stroną życia. Dorosłam do tego, by mówić o tym otwarcie.

Maria Dębska o mamie, reżyserce Kindze Dębskiej: "Jest krytyczną recenzentką mojej pracy"

"Wielu aktorów obiecywało mi, że zrobią prawo jazdy, przytyją, schudną, zgodzą się na obcięcie włosów (...), a potem okazywało się, że można to wszystko między bajki włożyć" - to cytat z pani książki.

To trochę żartobliwe spostrzeżenie, ale coś w tym jest. Aktorzy są cudowni. Kocham ich, ale jak bardzo chcą zagrać, potrafią obiecać wszystko. Ostatecznie liczy się jednak talent. Nie będę ukrywać, mam swoich ulubionych – na przykład Kingę Preis, Agatę Kuleszę, Marcina Dorocińskiego, Dorotę Kolak, no i moją córkę Marysię Dębską. Z nimi świetnie się rozumiemy i zawsze wnoszą coś wyjątkowego do filmu. Ale nigdy nie szukam filmu "pod aktora". Każdy film potrzebuje kogoś innego. To zależy od konkretnej historii. Lubię mówić, ze moim szefem jest film i to on dyktuje, kto jest potrzebny.

Chciałam właśnie podpytać o Marię. Zawsze pani czuła, że córka zostanie aktorką?

Wcale nie! Marysia miała być pianistką. Chodziła do szkoły muzycznej, potem na akademię muzyczną. Była naprawdę świetna – zdyscyplinowana, pracowita, wrażliwa. Ale po pierwszym roku studiów poczuła, że to jednak nie jej droga. Zdecydowała się spróbować sił w aktorstwie. Ja widziałam w niej aktorkę dużo wcześniej, ale jak to z dziećmi bywa – nie chciała słuchać mamy (śmiech). Myślę, że musiała sama do tego dojrzeć.

Pomagała jej pani w przygotowaniach do egzaminów?

Nie, powiedziałam tylko: "Spróbuj". Na początku naiwnie myślałam, że jeśli ktoś jest dobry, to po prostu się dostaje. A tu się okazało, że trzeba też nauczyć się… zdawać egzaminy. Ale Marysia była bardzo zdeterminowana. Pracowała nad sobą, nie zraziła się po pierwszych porażkach. W końcu udało się za trzecim razem. Zresztą, Janusz Gajos też zdawał trzy razy, więc to chyba dobry znak!

Nie ukrywam, że praca z własnym dzieckiem to ogromna przyjemność. Mamy kilka wspólnych projektów, ale też cieszę się, że każda z nas ma swoje ścieżki. Dzięki temu możemy później porozmawiać o tym, co nas spotyka na planie, pożalić na stres, pośmiać się z absurdów zawodu. To nas zbliża.

Pani też szukała swojej drogi. Najpierw jako dziennikarka przeprowadzała pani wywiady, m.in. z Leonardem Cohenem. Jakie to było spotkanie?

To prawda, wspominam je z ogromnym sentymentem. Bardzo przypadliśmy sobie do gustu — mogę śmiało powiedzieć, że się zakumplowaliśmy. Przy kolejnym spotkaniu... zrobił mi jajecznicę! (śmiech) Rozmawialiśmy o jego złamanym sercu, o zdjęciach, o dziennikach. Dziś, gdy już go nie ma, to wspomnienie jest dla mnie tym bardziej cenne. Myślę, że polubił mnie także dlatego, że jestem japonistką, a on w tamtym czasie mieszkał w klasztorze zen, i jego mistrzem był Japończyk. No i może też dlatego, że byłam młodą, ładną dziewczyną – choć wtedy zupełnie nie widziałam, że mnie podrywa (śmiech).

Zakończyła pani jednak epizod dziennikarski i na stałe związała się z kinem. Ale to też niełatwy kawałek chleba. W książce pisze pani, że kino jest w kryzysie. Ludzie odeszli w pandemii od sal kinowych i — jak pani zauważa — połowa z nich już nie wróciła. To dość pesymistyczna wizja. Skąd to się bierze?

Niezwykle trudno jest dziś zdobyć duży budżet na film. Kino środka, do którego należę, ma w kinach coraz mniej przestrzeni, bo jego widzowie w dużej części przenieśli się do telewizji i na platformy streamingowe. To skomplikowany układ: co dostaje dofinansowanie, co trafia do kin w danym momencie, jakie są mody. Wszyscy w środowisku bardzo chcemy, żeby widzowie wrócili do kin — ale to idzie powoli. Ale jestem dobrej myśli — widz nigdy nie będzie miał dość dobrych historii. Żaden domowy ekran, nawet największy, nie zastąpi tego doświadczenia, gdy siedzisz sam na sam z opowieścią w ciemnej sali kinowej.

Coraz częściej w kinach pojawiają się filmy tworzone przez amatorów, influencerów – ludzi, którzy z profesjonalną kinematografią nie mają wiele wspólnego. To niepokojący trend?

Tak po prostu jest. Widz wybiera niekoniecznie to, co najlepsze, tylko to, o czym najwięcej się mówi. Ostatecznie kino jest takie, jak reżyser. Każdy z nas ma inną wrażliwość, swój charakter. Myślę, że widzowie śledzą swoich ulubionych twórców.

Podczas festiwali filmowych widać coraz więcej debiutów młodych reżyserów. Jak środowisko przyjmuje tych nowych twórców?

Uważam, że przyszłość polskiego kina to są właśnie młodzi. Dlatego ich wspieram. Trzeba im dawać pieniądze, przestrzeń i szansę na naukę. Nie można ich zamykać w getcie mikrobudżetów — bo filmowiec może się nauczyć robić filmy tylko, robiąc normalne filmy z normalnymi budżetami. Muszą popełniać błędy, potykać się, żeby wypracować własny styl. Cieszy mnie, że debiutów jest coraz więcej, ale problem zaczyna się później — kiedy film jest gotowy, a dystrybutorzy nie chcą go wziąć, bo nie widzą w nim potencjału marketingowego. Trzeba wypatrywać nowego Wajdy, choć może się okazać kobietą.

Środowisko filmowe wciąż uchodzi za męski świat. Jak kobiety odnajdują się dziś w tej branży? Doświadczyła pani seksizmu?

Zdecydowanie jest coraz lepiej. Kobiety robią coraz więcej świetnych filmów, coraz śmielej sięgają po męskie tematy: politykę, historię, gangsterkę. Coraz odważniej walczą też o własny język filmowy. Oczywiście, że seksizm wciąż istnieje. Największe budżety wciąż częściej trafiają do mężczyzn, a kobiety często muszą udowadniać dwa razy więcej, żeby dostały te same środki. Ale to się zmienia. My, reżyserki, mamy już mocny głos.

Kiedy ja zaczynałam, kobiety w reżyserii można było policzyć na palcach jednej ręki. Dziś jest ich coraz więcej, i to naprawdę utalentowanych. Sama właśnie realizuję serial gangstersko-szpiegowski, osadzony w latach 50. - to drugi sezon serialu "Gra z cieniem". To projekt z rozmachem, dużym budżetem, scenami akcji – gatunek, który dotąd zarezerwowany był niemal wyłącznie dla mężczyzn. I jeszcze jedno: jestem przeciwna parytetom. Nie dlatego, że nie wierzę w kobiety, wręcz przeciwnie – wierzę, że nie potrzebujemy specjalnych przywilejów, żeby się obronić. Ostatecznie liczy się dobry film.

Rozmawiała Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski

Kinga Dębska: "Czułe miejsca. Reżyserka o sobie"
Kinga Dębska: "Czułe miejsca. Reżyserka o sobie" © mat. prasowe

Najciekawsze śledztwa, wywiady i analizy dziennikarzy WP. Konkretnie i bez lania wody. Nie przegapisz tego, co najważniejsze!

Wybrane dla Ciebie
Ojciec Elżbiety Romanowskiej po operacji. Aktorka zdradziła, jak się czuje
Ojciec Elżbiety Romanowskiej po operacji. Aktorka zdradziła, jak się czuje
Najgorsza woda do gotowania ziemniaków. Wyjdą twarde i niesmaczne
Najgorsza woda do gotowania ziemniaków. Wyjdą twarde i niesmaczne
Lewandowska już gotowa na zimę. Pozowała w futrze i stylowej czapce
Lewandowska już gotowa na zimę. Pozowała w futrze i stylowej czapce
Jest ginekolożką. Mówi, czy należy się golić przed wizytą
Jest ginekolożką. Mówi, czy należy się golić przed wizytą
Aż 21 znaków. To piękne imię nosi tylko pięć Polek
Aż 21 znaków. To piękne imię nosi tylko pięć Polek
"Zwykły" ksiądz nie rozgrzeszy z tych przewinień. Jest ich pięć
"Zwykły" ksiądz nie rozgrzeszy z tych przewinień. Jest ich pięć
Nowicki miał rozstać się z partnerką po 30 latach. Zabrała głos
Nowicki miał rozstać się z partnerką po 30 latach. Zabrała głos
Wrzuć dwa plasterki do jajek. Skorupka z łatwością się ześlizgnie
Wrzuć dwa plasterki do jajek. Skorupka z łatwością się ześlizgnie
Szroeder w skórzanej mini na koncercie. Zrobiła furorę
Szroeder w skórzanej mini na koncercie. Zrobiła furorę
Iwona Radziszewska była gwiazdą TVP. Tym zajmuje się dziś
Iwona Radziszewska była gwiazdą TVP. Tym zajmuje się dziś
Kupujesz pieczywo w Biedronce? Zerknij na tę szufladę
Kupujesz pieczywo w Biedronce? Zerknij na tę szufladę
Pracował z Pieńkowską. Tak mówił o ich relacji
Pracował z Pieńkowską. Tak mówił o ich relacji