Maksymalizm lat 90. "Mieliśmy eksplozję nowości"
– Tworzył się rynek, pojawiły się zupełnie nowe możliwości. We wnętrzach, tak samo jak w architekturze, mieliśmy eksplozję nowości: materiały, dekoracje, meble, dodatki. Nastąpiło zachłyśniecie się dostępnością wszystkiego – mówi Wirtualnej Polsce architektka Agata Doroszewska-Curzytek.
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Cofnijmy się o 30 lat, i popatrzmy na wnętrza domów Polaków. Co zobaczymy?
Agata Doroszewska-Curzytek, architektka: Najbardziej rzuciłoby się nam w oczy to, że wnętrza są pełne kontrastów. Z jednej strony mamy jeszcze elementy z lat 80. i wcześniejszych: meblościanki, lakierowane fronty, panele ścienne tzw. boazeria, pseudolinoleum - czyli wykładziny PCV lub dywanowe. Z drugiej strony - pierwsze próby bardziej takiego "światowego" urządzania przestrzeni. Pojawiają się kanapy obite sztuczną skórą, szklane stoliki, chromowane dodatki. Dominują ciemne kolory: bordo, zieleń, brąz.
Zobaczymy również dużo przypadkowych plastikowych dodatków. Z dzisiejszej perspektywy myślę, że były to wnętrza ciężkie i przytłaczające. Po okresie komuny chcieliśmy się wyróżnić. Pokazać swój status społeczny. Część z nas zaczęła zarabiać dużo więcej niż wcześniej.
Tworzył się rynek, pojawiły się zupełnie nowe możliwości. W modzie były takie towary, które w końcu można było nabyć z Zachodu, ale też te, które nawiązywały do zagranicznej estetyki. We wnętrzach, tak samo, jak w architekturze, mieliśmy eksplozję nowości: materiały, dekoracje, meble, dodatki. Nastąpiło zachłyśnięcie się dostępnością wszystkiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mieszkanie w stylu skandynawskim. Proste rozwiązania, które robią wrażenie
W Polsce pojawiły się pierwsze sklepy IKEA… i w pewnym momencie, na początku lat 2000., w co drugim polskim domu mogliśmy zobaczyć charakterystyczną wiszącą lampę, biały fotel wypoczynkowy i kanapę w róże…
Dokładnie tak!
Czym inspirowaliśmy się, urządzając wnętrza? Co było "krzykiem mody"?
Zdecydowanie był to czas przełomu. Otworzyliśmy się na zachodni rynek. Inspirowaliśmy się m.in. tym, co zobaczyliśmy w zagranicznych filmach, gazetach, czy serialach - prawdziwym hitem była "Dynastia". A wracając do samej Ikei - wiele czerpaliśmy z katalogów tej marki.
Lata 90. to też moda na pierwsze narożniki w salonach, lakierowane fronty mebli. Wówczas panował też absolutny szał na lekkie podwieszane sufity z oświetleniem halogenowym. No i oczywiście - nowe RTV. Telewizor stał się centralnym punktem salonu. Pojawił się też nowy sprzęt AGD z futurystycznymi, obłymi formami. Po latach stylistycznych oraz produkcyjnych ograniczeń, kiedy dostępne były trzy czy cztery rodzaje mebli, poczuliśmy, że możemy eksperymentować. To samo z materiałami - sztuczna skóra, plastik, zabudowa z płyt gipsowo-kartonowych, wszelkiego rodzaju imitacje np. marmuru. Luksfery, żaluzje.
W modzie zaczęły być też łuki, miękkie fale w obniżeniach podwieszanych sufitów. To wpływ postmodernistycznej architektury, która zaczęła do nas w tych latach docierać.
Skupmy się teraz na samych budynkach. Skąd wzięła się w tamtym czasie moda na "domy-kostki"? Co takiego wyróżniało ten typ budowy?
Takie domy zaczęto budować już w latach 60./70. Powstawały metodą gospodarczą, przeważnie na tyle, na ile była możliwość finansowa inwestorów. Ale rzeczywiście i w latach 90. pojawiło się dużo "domów-kostek".
Warto zwrócić uwagę, że często te domy pozostawały niewykończone. Myślę, że wiele osób pamięta te budynki: nieotynkowane, z surowymi, żelbetowymi płytami balkonowymi bez balustrady. To również znak tamtych czasów, choć nie była to "moda" w estetycznym sensie, a kwestia dostępności projektów - były gotowe, do wyboru w kilku odsłonach. W propagandzie PRL "domy-kostki" były nowymi rozwiązaniami i odpowiadały potrzebom nowoczesnego społeczeństwa.
Popularność tego projektu wynikała też z faktu, że był praktyczny: prosta, zwarta bryła, regularna w rzucie, powtarzalna i… tania w budowie, z materiałów ogólnodostępnych. Natomiast jeżeli chodzi o sam układ - był funkcjonalny na tamte czasy, ale nie uwzględniał indywidualnych potrzeb, ani specyfiki lokalizacji. "Domy-kostki", składające się z dwóch kondygnacji, były często budowane na dużych działkach, gdzie zdecydowanie lepszą opcję stanowiłaby zabudowa parterowa. Trzeba też podkreślić, że masowe powielanie takiej zabudowy zaburzyło architekturę regionalną.
To znaczy?
Zupełnie zatraciliśmy to, co jest dużą wartością, co zauważamy np. za granicą czy też w niektórych zakątkach naszego kraju. Budowa takich domów bez wątpienia miała negatywny wpływ na uwarunkowania urbanistyczne - były budowane w miejscach, gdzie nie wpasowywały się w kontekst przestrzenny. Wystarczy porównać miejscowość, gdzie mamy porozrzucane luźno "domy-kostki" z miejscem, gdzie zachowano tradycyjną strukturę urbanistyczną, jak np. zabudowę Chochołowa w Zakopanem. Mamy tam fragment wsi w tradycyjnym układzie ulicowym. Wygląda to przepięknie.
Dobrym przykładem jest też rynek w Lipnicy Murowanej czy Lanckoronie - dookoła rynku mamy podobne budynki, zwrócone frontowymi ścianami z podcieniami płyty do rynku. Wpisanie budynków w kontekst urbanistyczny i lokalne uwarunkowania terenu jest bardzo ważne. W przypadku "domów-kostek" niestety nie możemy mówić o czymś takim.
Od razu na myśl mi też przyszedł podwarszawski Józefów, gdzie możemy zobaczyć świdermajery pośród "typowych" domów stawianych właśnie pod koniec lat 90. Powstaje nam prawdziwy architektoniczny chaos… Choć muszę dodać, że zauważyłam, że świdermajery są traktowane z coraz większym poszanowaniem.
Zadbanie o spójną architekturę, zachowanie kontekstu i podejście z szacunkiem do architektury regionalnej jest bardzo ważne.
Dobrym przykładem, który pokazuje, jak to działa, jest np. Dania. Za każdym razem, jak odwiedzam ten kraj, podziwiam, że w zasadzie każda miejscowość jest spójna architektonicznie.
Przez wiele lat mieliśmy duże ograniczenia, taki niedosyt. I nagle można było zbudować teoretycznie wszystko. Trudno się więc dziwić, że społeczeństwo w jakiś sposób odreagowało, każdy chciał się wyróżnić, mieć inny dom, niż ma sąsiad. Choć rzeczywiście fakty są takie, że do tej pory zachwycamy się miejscami, w których ta zabudowa jest spójna, urbanistyka uporządkowana, gdzie panuje ład przestrzenny, a nie chaos.
Zdarzyło się pani zmierzyć z renowacją "domów-kostek" czy samych wnętrz, w których nadal królowały lata 90.?
Jak najbardziej! W takich przypadkach klienci najczęściej pragnęli uwspółcześnić charakter domu, dostosować budynek do własnych potrzeb. Przeważnie były to zmiany rozkładu lub wielkości pomieszczeń. Obecnie, jako społeczeństwo, mamy inny sposób życia, spędzania czasu. Nie ma też co ukrywać, ale "kostki" trudno dostosowywać do współczesnych standardów, np. dotyczących energooszczędności.
Czy są jakieś elementy ówczesnej architektury, czy wystroju wnętrz, do których można by wrócić obecnie przy urządzaniu domu lub mieszkania?
Wydaje mi się, że dosłowne kopiowanie stylu nie ma tutaj sensu, ale warto postawić na reinterpretację twórczą. Myślę, że możemy sięgnąć po inspiracje materiałowe, oryginalne meble czy dodatki z tamtych lat. Natomiast przy projektowaniu domu: faliste linie, łuki, luksfery.
Natomiast z uwagi na to, że ówczesne wnętrza miały bardzo wyrazisty charakter i często zahaczały wręcz o kicz, gromadząc zbyt wiele elementów, na pewno trzeba do nich podchodzić z umiarem i dystansem. Jeżeli wnętrze jest przeładowane pomysłami, to później przeważnie wygląda za ciężko. Na pewno zaproponowałabym klientowi dialog z tą przeszłością, nutkę nostalgii, ale w uwspółcześnionej wersji. Myślę, że projektowanie takich wnętrz byłoby ciekawym wyzwaniem.
Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski