Mówi, co jest największym problemem świata mody. Aleksandra Włodarczyk ma swoją misję
Jej życie całkowicie się zmieniło po wizycie w Bangladeszu, gdzie ludzie pracują w niegodnych warunkach. Teraz Aleksandra Włodarczyk apeluje przede wszystkim o rozsądek zakupowy. – Największym problemem świata mody, zarówno po stronie firm, jak i konsumentów, jest nadprodukcja i nadkonsumpcja – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Aleksandra Włodarczyk jest nominowana w 4. edycji plebiscytu #Wszechmocne w kategorii dla planety. Jest ambasadorką Paktu Klimatycznego zapoczątkowanego przez Komisję Europejską. Na Instagramie dzieli się swoją wiedzą dotyczącą zrównoważonej mody.
Oliwia Rybiałek, dziennikarka Wirtualnej Polski: Punktem zwrotnym w twojej karierze, a przeszłaś chyba przez wszystkie szczebelki w branży mody, była wizyta w Bangladeszu. Co tam zobaczyłaś?
Aleksandra Włodarczyk, autorka portalu edukacyjnego Świadomy Konsument Mody i założycielka firmy wspierającej biznesy modowe w rozwoju: Początki kariery spędziłam po tej ładnej stronie mody. Moje życie składało się w dużej mierze z podróży. Byłam m.in. brand managerem i jeździłam w zasadzie po całej Europie i do Stanów Zjednoczonych, by wybierać kolekcje na polski rynek. To było zetknięcie ze światem bardzo kolorowym, o którym wiele osób marzy.
Natomiast w momencie, gdy złożyłam własną agencję sourcingową, pozyskałam partnerów w Bangladaszu, Indiach i Turcji po to, żeby szyć kolekcje dla największych polskich sieci odzieżowych. Zaczęłam jeździć w tamte rejony i muszę powiedzieć, że nigdzie pierwszy kontakt ze światem, który mnie otaczał, nie był dla mnie równie szokujący. Potworna bieda, jednocześnie bardzo widoczne nierówności. Miałam możliwość przebywania i w rezydencji właściciela fabryki, i oglądania miejsc, gdzie żyją ludzie, którzy pracują na produkcji mody. Różnica jest dramatyczna. Slumsy, baraki pozbijane z metalu – trochę bałam się wychodzić na ulicę.
Potem przyszła pandemia COVID-19 i jeszcze trudniejsza sytuacja w fabrykach.
Firmy z dnia na dzień przestały płacić. Pozamykały konta, bo nikt nie wiedział, co się stanie. Fabryki zostały z niczym, bo produkcja mody odbywa się w ten sposób, że marki płacą często 90-120 dni od terminu wysyłki. Kupno przędzy i wszystkie operacje związane z produkcją odbywają się na koszt fabryki. Marki narzucają cenę i termin produkcji. Czują, że mają siłę i dostawcy muszą się dostosować albo nie dostaną zamówienia.
W czasie pandemii fabryki produkowały po kosztach, tylko po to, żeby przetrwać i móc zapłacić ludziom. Dużo fabryk nie przetrwało i zaczął się dramat – agresja, bardzo często wycelowana w kobiety. Pobicia, gwałty. Istnieją dokumentujące to raporty. Marki się odwróciły, zamknęły oczy. Wtedy stwierdziłam, że nie jestem w stanie dalej w tym funkcjonować.
Przeżyłam rodzaj traumy, jakiejś depresji po zetknięciu z tym, co tam się działo i nadal dzieje. Miałam takie poczucie, że mogę odwrócić swoją karierę i iść pracować gdziekolwiek. Ci ludzie są tam uwięzieni i nie mają alternatywy. Więc na początku byłam zbuntowana i bezkompromisowa. Ale im bardziej zagłębiałam się w tę tematykę, tym dostrzegałam więcej zależności i niuansów. Tutaj chodzi tak naprawdę o transformację całego modelu biznesowego.
Czyli podstawą jest legislacja?
Tak, to jest najszybszy sposób, aby zmienić tę branżę. Mówimy m.in. o zmianach w kontekście raportowania zrównoważonego rozwoju, co daje firmom możliwość, żeby przyjrzeć się bliżej swoim biznesom. Parlament Europejski właśnie zatwierdził ustawę o rozszerzonej odpowiedzialności producenta. Firmy będą musiały zarządzać swoimi śmieciami odzieżowymi i naturalnie zastanowić się nad tym, jak tę modę produkują. Czy jest ona trwała, jakościowa? Od tego będą uzależnione koszty. Mam na myśli opłaty, które zostaną narzucone na producentów, oparte o tzw. ekomodulację – im większy wpływ na środowisko, tym wyższa opłata. To spowoduje, że firmy będą bardziej zastanawiały się nad tym, co i jak produkują.
Niestety można by powiedzieć, że te regulacje prawne dzieją się trochę za wolno, a ich zakres jest zbyt ograniczony. Chciałoby się więcej, ale i tak cieszę się, że coś wreszcie zaczęło się dziać, bo od 20 lat, jak nie dłużej, mówi się o tym, jaki wpływ ma przemysł odzieżowy na planetę, ale do tej pory nie robiło się nic w zakresie legislacyjnym. Firmy były zostawione same sobie, a te, które w ogóle odnosiły się do tematu, uprawiały greenwashing. Na stronach internetowych wielu marek często nie ma ani słowa o zrównoważonym rozwoju, działaniach, wpływach. To jest zaskakujące. Transparentność powinna być obowiązkowa.
Na stronach internetowych marek odzieżowych często widzimy takie hasła jak "ekoskóra" czy "poliester z recyclingu". Jak powinniśmy je interpretować?
To są właśnie największe "ekościemy". Poliester z recyklingu, który wcale nie jest zrównoważony i ekoskóra, która nie pochodzi od zwierząt, ale jest wytwarzana z ropy naftowej. Musimy uważać na greenwashing, czyli używanie określeń, opisów, a czasami nawet kolorów czy znaków graficznych, które mają nam sugerować, że produkt albo działania firmy są ekologiczne, gdy tak naprawdę nie są. Greenwashing zawsze odbywa się na poziomie komunikacji.
Często krytykujemy Temu, Shein czy AliExpress, ale kupujemy ubrania w sieciówkach, takich jak Zara lub Mango. Czy różnica naprawdę jest taka duża?
Powiedziałabym, że dużo łatwiej jest mieć wpływ na firmy zarządzane z Europy, niż te zarządzane z Chin. Pewne rzeczy, które dla nas są nieakceptowalne, tam są normalne, np. długie godziny pracy. Nie jestem zwolenniczką kupowania ultra fast fashion czy fast fashion. Natomiast jeśli kogoś nie stać i kupi sobie fajne ubranie w sieciówce, w którym będzie się czuł dobrze i będzie nosił to ubranie przez lata, to dla mnie to jest okej. Największym problemem świata mody, zarówno po stronie firm, jak i konsumentów, jest nadprodukcja i nadkonsumpcja.
Ale co zrobić, gdy jesteśmy bombardowani reklamami i nie możemy się powstrzymać od kolejnego zakupu?
To jest naturalne i sama też tak mam. Dzisiaj wiedza o mózgu człowieka jest ogromna, a marketingowcy nie wahają się jej użyć. Osobiście przyjmuję taką strategię, że kiedy coś mi się bardzo podoba, to daję sobie tydzień i jeśli nadal bardzo tego chcę, to sobie kupuję. Bo finalnie w życiu nie chodzi o to, żeby się cały czas powstrzymywać. Chodzi o to, żeby moda dawała radość i moc. Ważna jest jednak świadomość, jak powstaje i jaki ma wpływ na planetę oraz naszą przyszłość.
Możesz przybliżyć, czym się zajmujesz przy Komisji Europejskiej i Europejskim Pakcie Klimatycznym?
Pozycja ambasadorki Paktu Klimatycznego jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Komisja Europejska chce zaangażować osoby udzielające się w tym obszarze w szerzenie wiedzy na temat ekologii i zrównoważonego rozwoju. Ja realizuję to poprzez spotkania z ludźmi, szkolenia, warsztaty, webinary. Są też spotkania w szerszym gronie ambasadorów, gdzie powstają różnego rodzaju wspólne inicjatywy. To jest rola, w której można wykazać się inicjatywą.
Czyli ważna jest nie tylko odpowiedzialność producentów, ale też edukacja od podstaw?
Edukacja była moją misją od początku. To też jest rola ambasadorki Paktu Klimatycznego, więc wszystko fajnie się łączy. Do dzisiaj robię to w zasadzie pro bono. Moim założeniem nie było zarabianie pieniędzy na tej działalności. Na początku nie wiedziałam nawet, jak funkcjonują media społecznościowe. Nie rozróżniałam np. rolki od relacji na Instagramie. Ale miałam dużą motywację, by ludzie mnie usłyszeli. Uznałam, że jak zmienię podejście choćby 10 osób, to będzie sukces. Później moja społeczność urosła i to tylko pokazuje, że ludzie chcą wiedzieć więcej, bo tu chodzi o nasze zdrowie i stan całej planety.
Czy edukacja w tym zakresie powinna odbywać się również na poziomie szkolnictwa?
Uważam, że edukacja ekologiczna, nie tylko dotycząca odzieży, powinna być w szkołach. W Łodzi, w której mieszkam, razem z Urzędem Miasta Łodzi prowadziliśmy szereg warsztatów dla uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Muszę powiedzieć, że doświadczenia są zróżnicowane.
Byli uczniowie, dla których wszystko było jasne. Sami wychodzili z tezami i chcieli ze mną dyskutować. To pokazywało ich wysoki poziom świadomości, co jest moim motorem napędowym do dalszych działań. Ale z drugiej strony były szkoły, w których dzieci wiedziały niewiele, ale też nie było widać zainteresowania tematem odpowiedzialnej mody. Jestem dumna z Łodzi, gdzie działa również akcja Szkoły dla Klimatu stworzona po to, by mówić więcej o ekologii w szkołach. Mam nadzieję, że inne miasta też posiadają takie inicjatywy.
Jaką radę dałabyś małym polskim markom odzieżowym, które dopiero startują na rynku?
To jest duże wyzwanie, nie ukrywam. Każda marka, która produkuje lokalnie w Polsce, jest bardziej zrównoważona niż fast fashion. W związku z czym warto używać narzędzi, których używa fast fashion w sensie marketingowo-sprzedażowym. Co jeszcze? Wykorzystywanie innowacyjnych technologii, sztucznej inteligencji, która naprawdę dzisiaj jest w stanie zoptymalizować koszty. Korzystanie z porad specjalistów i ekspertów, którzy mogą przygotować np. odpowiednią strategię produktową czy komunikacyjną. Natomiast trzeba mieć naprawdę dużą wiedzę i doświadczenie, żeby tę markę poprowadzić w sposób, dzięki któremu osiągnie sukces. Bo dzisiaj produktów na rynku jest tak dużo, że trudno się przebić.
Czujesz się kobietą wszechmocną?
Absolutnie nie. Imponuje mi wiele kobiet i w ogóle uwielbiam kobiety. Lubię przebywać w ich towarzystwie, czy to na podłożu zawodowym, czy prywatnym.
Jednak powinnaś czuć swoją siłę.
Myślę, że domeną kobiet jest umniejszanie sobie i niedocenianie swoich osiągnięć. Ale mam wrażenie, że to się zmienia z kolejnymi pokoleniami. Sama trochę uczę się od młodych kobiet. Czuję ogromną satysfakcję w takich momentach, gdy np. ONZ w Nowym Jorku prosi mnie o wygłoszenie seminarium o zrównoważonym rozwoju w modzie, ale z drugiej strony zastanawiam się, czy w ogóle powinnam o tym mówić. Nie chcę się przechwalać. Choć oczywiście reakcje są zawsze pozytywne.
Rozmawiała Oliwia Rybiałek, dziennikarka Wirtualnej Polski.