"Rozstaliśmy się jako partnerzy, ale nie jako rodzice?". Brutalna rzeczywistość po rozwodzie
– Samotność po rozwodzie nie zawsze zaczyna się w pustym mieszkaniu. Czasem pojawia się przy łóżku chorego dziecka albo gdy trzeba wyprowadzić psa, a ty leżysz z gorączką – mówi Joanna Szulc, autorka książki "Sama mama". Twierdzi, że wiele matek po rozwodzie nie uważa się za superbohaterki: po prostu robią, co do nich należy, bo nie mają innego wyjścia.
Ewa Podsiadły-Natorska: Pisze pani o trudach samodzielnego macierzyństwa po rozpadzie związku, jak gdyby były mąż zniknął z powierzchni ziemi. A przecież rozstanie nie oznacza, że ojciec wspólnych dzieci przestał istnieć.
Joanna Szulc: Bywa różnie. Jest oczywiście wspaniale, gdy dwoje dorosłych ludzi podejmuje odpowiedzialną decyzję o tym, że rozstają się jako partnerzy, ale nie jako rodzice. Są w stanie się ze sobą porozumieć, towarzyszyć sobie, wykazać się wobec siebie łagodnością i wyrozumiałością. Tacy rodzice wspierają swoje dziecko, nawet nie będąc już razem. To się jednak zdarza niezmiernie rzadko.
Dlaczego?
Z mnóstwa powodów: bo rozstają się w gniewie, bo mieszają im się relacje partnerskie z rodzicielskimi, bo traktują dzieci jak swoją własność. Bywa też tak, że jeden z rodziców znika z życia swoich dzieci. Nie chcę mówić, że tylko ojcowie, bo to nieprawda, choć statystycznie częściej dotyczy to właśnie ich. Wtedy samodzielność czy wręcz samotność matki staje się faktem.
W Polsce nadal dominuje model opieki, w którym dzieci zostają przy mamie, natomiast z ojcem widzą się w wyznaczone dni, weekendy, naprzemiennie w święta itd. Siłą rzeczy przez większość czasu to właśnie matka jest tą osobą, która musi sobie ze wszystkim poradzić. A schody zaczynają się bardzo szybko, np. gdy jedno dziecko zachoruje, a drugie trzeba zaprowadzić do przedszkola. Alby gdy dziecko ma wolne od szkoły, a szef nie zgadza się na pracę zdalną. Jeśli nie ma się nikogo do pomocy, tę samotność odczuwa się bardzo mocno.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pasja jest kobietą". Wiktoria Nowak ma 23 lata, a już szkoli menadżerów. "To łamanie stereotypów"
Pani ile lat temu się rozwiodła?
14.
Patrząc na rozwód z perspektywy czasu, co okazało się najtrudniejsze? W książce podkreśla pani, że po rozstaniu, szczególnie w pierwszych miesiącach, nieznośna była samotność, którą najsilniej odczuwała pani, gdy dzieci już zasnęły, a pani nie mogła tego widoku dzielić z bliską osobą…
Tak, pustka była bardzo dotkliwa, choć tak naprawdę trudno zważyć, co było trudniejsze: wyzwania dnia codziennego czy właśnie samotność. Na pewno codzienne wyzwania bywają niesłychanie przytłaczające. Pamiętam czas pandemii. Nie dość, że wychowywałam dzieci sama, to wszyscy musieliśmy się izolować. Tkwiłyśmy więc w domu we trzy – dziewczynki były wtedy małe – a jeszcze był pies, z którym trzeba było wyjść na dwór. Najgorsze były chwile, kiedy źle się czułam i na nic nie miałam siły. Wtedy najbardziej brakowało mi drugiej osoby, która mogłaby pójść po zakupy, wyprowadzić psa, zająć się córkami czy po prostu ze mną porozmawiać, dać mi wsparcie. Że nie wspomnę o sytuacji, kiedy jedna z moich córek trafiła do szpitala, a drugą trzeba było się zająć.
Jak sobie pani wtedy radziła?
Zawsze staram się szukać rozwiązania, dlatego bardzo pomogły mi dobre relacje, jakie utrzymuję z różnymi ludźmi. Dostałam mnóstwo życzliwości i pomocy – również od osób, po których bym się tego nie spodziewała. Ktoś mi proponował: "Odbiorę twoje dziecko z przedszkola i zabiorę je do siebie". Ktoś inny ugotował mi obiad. Dzięki temu zrozumiałam, że nie jestem sama na świecie.
Może w takich chwilach kobiety po rozwodzie zbyt rzadko dzwonią do byłych mężów z prośbą o zajęcie się dziećmi?
Mam za sobą mnóstwo rozmów z kobietami w podobnych sytuacjach i wiem od nich – a także ze swojego doświadczenia – że jeżeli po drugiej stronie jest otwartość, to tak się dzieje. A jeśli drugi rodzic jest uważny i uczestniczy w życiu swoich dzieci, to w ogóle nie trzeba go o to prosić. Nie znam kobiety po rozwodzie, która ujęłaby się honorem w myśl zasady "zamęczę się, ale wszystko zrobię sama". Jeśli nie zwraca się po wsparcie do byłego męża lub partnera, to z konkretnych powodów.
Po drugiej stronie mogą być: niedojrzałość emocjonalna, uzależnienie, bycie w nowym związku, wyjazd do innego kraju czy po prostu kompletne odcięcie się. Bywają też partnerzy, którzy potrafią wykorzystać każdą sytuację: "Prosisz o pomoc? Aha, czyli sobie nie radzisz". A to jest już coś niezwykle bolesnego, zwłaszcza że samodzielna opieka nad małym dzieckiem – a szczególnie dziećmi – jest bardzo wyczerpująca. Trzeba być stale czujnym. Jeśli więc rodzic, który jest z dzieckiem dzień w dzień, słyszy od drugiego rodzica "to twoja wina" albo "sama tego chciałaś", to jak ma mu zaufać i podzielić się trudnościami? Woli poprosić sąsiadkę.
W niektórych opowieściach w pani książce pojawia się model opieki naprzemiennej – popularny za granicą, w Polsce wciąż rzadki. On się sprawdza w praktyce?
To wszystko zależy – od sytuacji i dojrzałości rodziców, od tego, jak blisko siebie mieszkają i czy potrafią się dogadać. Trzeba mieć świadomość, że w opiece naprzemiennej dziecko co tydzień się przeprowadza, w każdym mieszkaniu musi więc mieć dwa komplety wszystkiego. Musi też nauczyć się pakować. Jest to do wypracowania, ale z początku bywa trudne. Opieka naprzemienna może się sprawdzić, pod warunkiem że rodzice nie różnią się w znaczny sposób podejściem do życia i wymaganiami stawianymi przed dzieckiem.
Jeśli np. jeden rodzic pilnuje, aby dziecko miało odrobione lekcje, uczestniczyło w zajęciach i trzymało zaleconą dietę, a drugi uważa, że można sobie wszystko odpuścić, to nie wypali. Dla dziecka funkcjonowanie w takim "systemie" jest bardzo trudne. Szybko dochodzi wtedy do konfliktów: "A tata to mi pozwolił", "A mama to się nie zgodziła". Miesza to dziecku w głowie i nie służy jego rozwojowi. Nie wspominając o tym, że dzieci potrzebują stałego rytmu dnia, określonej liczby przespanych godzin itd.
Uważa pani, że osoba, która się rozwodzi, musi uratować przede wszystkim siebie. Kiedy rozpocząć ten proces? Gdy już wiadomo, że dojdzie do rozwodu czy lepiej po rozstaniu, kiedy opadnie kurz bitewny?
Trudne pytanie. Patrząc z perspektywy czasu i zdobytych doświadczeń, mogę podpowiedzieć, że zamiast ratowania warto po prostu zadbać o siebie – i robić to od pierwszych dni związku. Chodzi o to, żeby mieć przestrzeń dla siebie. Znać swoje granice i nie pozwolić na ich przekraczanie. Wiedzieć, na co się w związku zgadzamy, a na co kategorycznie nie. Inwestycja w siebie to też inwestycja w relację, która może zapobiec późniejszym kryzysom. Bo kryzysy przychodzą wtedy, gdy jest dużo wyzwań, a my nie mamy sił, żeby im sprostać – więc o te siły trzeba dbać od samego początku. Jestem też zdania, że wątpliwości ani problemów nie należy dusić w sobie. Pomoc profesjonalisty, np. terapeuty czy psychiatry – czy to w związku, czy po rozwodzie – może bardzo pomóc. Nie tylko nam, ale również naszym dzieciom, które potrzebują spokojnych, opanowanych rodziców.