Szare rozwody. Adwokatka: "Mężczyźni są w całkowitym szoku"
Dlaczego coraz więcej małżeństw rozpada się po 50. roku życia? - Mężczyźni często nie dostrzegają, ile pracy wykonuje partnerka, by wszystko wyglądało na sprawne - mówi adwokatka i mediatorka Agnieszka Kosarzycka-Minor.
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Coraz głośniej jest o szarych rozwodach, czyli rozstaniach par po 50. roku życia. Czy w pani gabinecie bardziej widać kryzys małżeństw po pięćdziesiątce?
Agnieszka Kosarzycka-Minor, adwokatka i mediatorka z Wrocławia, autorka profilu adwokat_od_majatku_: Nie nazwałabym tego kryzysem, bo małżeństwa nie rozpadają się częściej niż kiedyś. Różnica polega na tym, że dawniej puste związki trwały siłą przyzwyczajenia. Dziś kobiety i mężczyźni przychodzą i mówią: "Chcę to nazwać, uregulować, zamknąć, zacząć od początku". To nie jest akt sprzeciwu wobec czegokolwiek. To raczej zgoda na to, że życie ma być prawdziwe, pełne, a nie tylko poprawne.
To najważniejsza zmiana, jaką widzę przez ponad 25 lat praktyki. Kiedy zaczynałam, małżeństwa, w których od dawna nic się nie działo, trwały — z przyzwyczajenia, obowiązku, czasem z powodu społecznej presji. Dziś te same małżeństwa już się nie utrzymują. Pustka nie jest czymś, w czym ludzie chcą spędzić kolejną dekadę.
Najbardziej kosztowne rozwody. Mel Gibson stracił fortunę
Kto częściej wypowiada to pierwsze, najtrudniejsze zdanie: "Nie mogę już tak żyć"?
Zdecydowanie kobiety. Im bliżej pięćdziesiątki, tym mocniej to widać. One nie pojawiają się dlatego, że kogoś poznały. Przychodzą, bo czują stan, który trwa od lat — brak ruchu, brak dobrej energii, brak perspektywy. Mówią: "To jest martwe". Bardzo często przychodzą "na próbę": po wiedzę, po rozeznanie. Chcą wiedzieć, jak wygląda procedura, czego mogą się spodziewać. Wracają kilka razy. Zbierają odwagę.
Nie szukają nowego związku. Chcą odzyskać życie, które utknęło. Czują pustkę, która nie jest żadnym kryzysem, tylko stanem przewlekłym. I mówią wprost: "Nie zależy mi już na pozorach, chcę coś zmienić, chcę to uregulować i zacząć jeszcze raz. Na swoich zasadach". Często, kiedy mężczyzna słyszy decyzję żony, jest w całkowitym szoku.
Trudno się dziwić. To chyba moment, kiedy naprawdę załamuje im się dotychczasowy świat. Jaka jest typowa pierwsza reakcja?
Najczęściej – szczere zdumienie. W stylu: "Ale dlaczego?’, "Przecież jest dobrze", "Niczego nam nie brakuje". Mężczyźni utożsamiają brak awantur z harmonią. Nie widzą, że stabilność, którą czują, jest często wynikiem ogromnego wysiłku kobiety, która wszystko podtrzymuje.
Do tego dochodzi lęk przed tym, co kobieta "usłyszała od koleżanek" albo prześmiewcze określenia o "zlocie czarownic", który rzekomo odciąga żonę od małżeńskiego ogniska. W tym jest dużo bezradności, ale też niezrozumienia, że potrzeby kobiety nie są fanaberią. Niektórzy próbują walczyć. Awanturą, żalem, czasem obietnicami.
Pytają: "Czego ta kobieta jeszcze chce?"
Często słyszę od mężczyzn: "Przecież wszystko działało – dom był zadbany, obiad na stole, dzieci mają się dobrze". I to jest dokładnie ten punkt. Mężczyźni często nie dostrzegają, ile pracy wykonuje partnerka, by wszystko wyglądało na sprawne. Przypomina mi się historia kobiety po siedemdziesiątce, która wróciła z jubileuszowego wyjazdu i powiedziała mężowi: "To nasza ostatnia rocznica". On był przekonany, że spędzili cudowny czas. A ona odpowiedziała: "Bo ja to wszystko zorganizowałam. Każdy wyjazd, każdą atrakcję, każdą wspólną chwilę. A teraz już nie chcę".
Kobiety są dziś bardziej świadome, inaczej patrzą na relacje. Widać to na co dzień?
Bardzo. Kobiety, które zakładały rodziny 20-30 lat temu, miały inne wzorce, inne oczekiwania wobec siebie. Dziś widzą, że partnerstwo może wyglądać inaczej, a związek ma być miejscem, w którym jest wsparcie, a nie poczucie utknięcia. Przestają myśleć kategoriami: "Tak już musi być". Pytają siebie: "A może mogę żyć inaczej?". I widzą wokół przykłady kobiet, które zaczęły nowe życie, odnalazły siebie, zmieniły kierunek.
Wiele małżeństw zaczynało się bardzo wcześnie, na etapie pierwszych dorosłych doświadczeń. Jak to wpływa na relację po latach?
Duża część dzisiejszych "szarych małżeństw" została zawarta, zanim partnerzy zdążyli dobrze poznać siebie. Potem pojawiły się dzieci, obowiązki, praca. Każde z nich żyło w swoim tempie. Jeśli rozwijali się podobnie, relacja trwała. Ale gdy jedno zaczynało się rozwijać, a drugie zostawało w miejscu, różnica rosła. A kiedy różnica rośnie latami, przestaje być możliwa do zasypania.
Z czego najczęściej wynika to rozchodzenie się dróg?
Z tego, że przez lata potrzeby kobiet były ostatnie na liście. I dopiero około pięćdziesiątki pojawia się przestrzeń, by pomyśleć o sobie. Zaczynają chodzić na zajęcia, odkrywać pasje, uczyć się nowych rzeczy. Mężczyźni częściej mówią: "Mnie już nic nie trzeba, ja chcę mieć spokój". A to jest dokładnie moment, w którym drogi zaczynają się rozchodzić.
Czy większa samodzielność finansowa kobiet także zmienia dynamikę?
Zdecydowanie. To jeden z kluczowych czynników. Jeszcze kilkanaście lat temu kobiety mówiły: "Po co się rozwodzić, skoro i tak musielibyśmy mieszkać razem?". Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Możliwość wynajęcia mieszkania, urządzenia go po swojemu, stworzenia własnej przestrzeni — to daje realne poczucie decyzyjności i wolności.
Wielu mężczyzn powtarza: "Nic złego nie zrobiłem". Może więc warto próbować, zanim zapadnie ostateczna decyzja?
Ale oczywiście, że tak! Kobiety próbują. I to długo. One naprawdę chcą ratować relację. Inicjują rozmowy, proszą o zmiany. Czasem nieporadnie — ale próbują. Tylko że dużo z tych sygnałów pozostaje niezauważonych. Mężczyźni myślą, że skoro było jakoś przez lata, to będzie dalej. A kiedy kobieta w końcu powie "odchodzę", przeżywają to, spada to na nich jak grom z jasnego nieba. Są zaskoczeni, bo nie widzieli wcześniejszych prób ratowania relacji.
Może terapia par mogłaby być rozwiązaniem?
Oczywiście, że tak. Kobiety są otwarte na pomoc specjalistów. Mężczyźni często mają opór — uważają, że problemu nie ma albo że "w naszej rodzinie nikt do psychologa nie chodził". To nadal bariera. A czasem wystarczyłaby jedna wspólna rozmowa z terapeutą, żeby coś poszło w dobrym kierunku.
Co w takim razie jest potrzebne, żeby ten dialog wrócił?
Uważność. Gotowość, by zobaczyć siebie na nowo. Kobiety mówią: nie chcę być tylko tą, która podaje i ogarnia. Tak wyglądały relacje dekady temu. Świat się zmienił, relacje też. Nie trzeba wszystkiego wywracać — trzeba zobaczyć, kim jest ta druga osoba dzisiaj. Nie tylko kim była, gdy zakładali rodzinę. W długoletnich związkach to ma ogromną wartość: świadomość, że ktoś jest obok przez tyle lat, to wielki kapitał. Tymczasem wielu mężczyzn koncentruje się na żalu: została mi zabrana ta "wyemancypowana kobieta". Tymczasem warto zapytać: co ja widzę w tej osobie dziś? Co w niej cenię? Co ona chce mi powiedzieć?
Rozmawiała Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski