Aborcja daje życie
Pomysł, aby chronić życie od momentu poczęcia, dzieli rządzących i dzieli naród. Bo tak naprawdę kobiety chcą prawa do aborcji - dla nich piekłem jest niechciana ciąża.
29.03.2007 | aktual.: 30.05.2010 18:48
Pomysł LPR, aby chronić życie od momentu poczęcia, dzieli rządzących i dzieli naród. Bo tak naprawdę kobiety chcą prawa do aborcji - dla nich piekłem jest niechciana ciąża.
Od momentu poczęcia - te trzy słowa zachwiały rządową koalicją, podważyły status Polski jako partnera do rozmów w Unii Europejskiej, wywołały społeczne protesty. Liga Polskich Rodzin od października ubiegłego roku walczy o taki dopisek do art. 38 konstytucji. Od 15 lat mówi on: "Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia".
Tymczasem premier i prezydent uważają taką zmianę konstytucji za niekorzystną, bo przecież zapisy, "które już istnieją, są zgodne z zasadami Kościoła katolickiego", a dopiski "mogą się stać kolejnym pretekstem do ataków na Polskę".
LPR idzie jednak w zaparte. Ma asa w rękawie - elektorat Rydzykowy, czyli około 12 procent wyborców. Są już efekty. Gdy tydzień temu Maria Kaczyńska poparła apel dziennikarek o niezmienianie konstytucji, ojciec Rydzyk na antenie swojego radia orzekł: - Jestem rozczarowany tymi władzami.
PiS podzieliło się na tych, którzy panicznie boją się utraty szwadronu przychylnych im słuchaczy Radia Maryja, oraz tych, którzy mimo strachu nie zamierzają ulec LPR. Ci pierwsi, z marszałkiem Markiem Jurkiem na czele, przypierają do muru kolegów z frakcji "status quo". Partia Giertycha wygrywa także te podziały w rządzącej partii: na początku marca sejmowa komisja nadzwyczajna zajmująca się zmianami w konstytucji w kwestii ochrony życia poczętego przyjęła projekt zmieniający art. 30. Do artykułu mówiącego, że człowiek posiada niezbywalną godność, dodano te same trzy słowa: "od chwili poczęcia". Taka zmiana konstytucji byłaby deklaracją, zapisem intencji, zmiana art. 38 byłaby już prawem i nakazem ochrony życia od poczęcia. - By godnie żyć? Po to usunęłam ciążę - mówi Irena Komorowska, 64-letnia pielęgniarka z Warszawy. - Po urodzeniu dwójki dzieci nie stać mnie było na więcej.
Komorowska ciążę usuwała trzy razy. - Szpital na Karowej w Warszawie, później szpital na Bielanach, a następnie gabinet prywatny - wymienia miejsca, w których w czasach PRL przerwała ciążę. - Robiłam to bez poczucia strachu i powszechnego potępienia. W normalnych, bezpiecznych warunkach, bo aborcja wówczas była legalna. Szkoda, że dziś tylko bogatsze Polki stać na taką wolność.
Dzięki decyzjom, które - jak twierdzi - bez strachu mogła podjąć i bez problemu realizować, podjęła się rodzicielstwa w sposób odpowiedzialny.
Czy nigdy tych aborcji nie żałowała? - Żałować? A czego? Jestem radosną, wesołą kobietą, która wie, czego chce, i nie ogląda się za siebie - zapewnia. - Smucić to się mogą młodzi w obecnych czasach. Muszą się ukrywać, działać jak przestępcy. Bo ci w tym okrągłym pałacu na Wiejskiej chcą decydować o ciele moim czy mojej córki. Niczego nie żałuję, niczego się nie wstydzę. Jestem szczęśliwa.
Podobnie jak Komorowska o aborcji mówi Wanda Nowicka, szefowa Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (FRKiPR): - Usunęłam ciążę w latach 80. Byłam po trzech porodach i wiedziałam, że jeśli chcę być dobrą matką dla dzieci, które już wydałam na świat, nie mogę sobie pozwolić na następne. Dla niej mówienie o zabiegu nie jest proste. Nie chce wchodzić w szczegóły, wspominać. - Każda kobieta chciałaby tego uniknąć, nikt nie chce tego przeżywać - wyznaje. - Ale niekiedy nie ma innego wyjścia. Kobiety, które dokonały aborcji, twierdzą, że to bynajmniej nie ona powinna być przedmiotem politycznych debat. Mówią: problemem nie jest aborcja, lecz niechciana ciąża.
Wanda Nowicka: - Tak jak my nie jesteśmy organizacją, która pomaga w aborcji, tylko organizacją, która edukuje kobiety o antykoncepcji, tak politycy, zamiast debatować o kwestii ,usuwać czy nie usuwać", powinni się zastanowić, co zrobić, aby mniej kobiet zachodziło w niechciane ciąże.
28-letnia Martyna, z zawodu dziennikarka (imię zmienione), dobrze wie, że to niechciana ciąża jest problemem, a aborcja - jego rozwiązaniem. - Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, chciałam popełnić samobójstwo - opowiada. - Nie mogłam urodzić. Wiem, co to znaczy być niechcianym dzieckiem, i nikomu nie życzę takich doświadczeń - wspomina. W domu często słyszała od rodziców: "Ty bachorze, życie nam zmarnowałaś", "Gdyby nie ty, byłoby nam lepiej...". Dlatego jeśli miałaby się kiedykolwiek zdecydować na dziecko, chciałaby zrobić to odpowiedzialnie. Stworzyć dziecku dom z kochającymi matką i ojcem. - Jeśli chce się mieć dziecko, trzeba być na nie przygotowanym psychicznie i fizycznie - przekonuje. - Ja nie byłam. Nawet jazda na rowerze wymaga karty rowerowej, a ludzie kompletnie niemający pojęcia o rodzicielstwie rodzą dzieci i myślą: jakoś to będzie. Mnie "jakoś" nie zadowala.
Choć politycy przekonują, że dodatkowe trzy słowa w art. 30 to zmiana zaledwie "kosmetyczna", to tak naprawdę otwiera ona antyaborcyjnie nastawionym politykom furtkę do kolejnych zwycięstw. Wpis "godność od chwili poczęcia" zmienia bowiem status podmiotowy płodu: zapłodniona komórka staje się podmiotem prawa. W imię godności życia politycy mogliby domagać się na przykład zakazu zapładniania in vitro lub karania kobiet, które dokonały aborcji.
Już wprowadzenie ustawy aborcyjnej w Polsce w 1993 roku przyczyniło się do rozwoju podziemia aborcyjnego. Dotychczasowe przepisy nie pozwalają co prawda na karanie kobiet, które przerwały ciążę, ale grożą sankcjami karnymi tym, którzy pomagają w aborcji.
Sankcje czekają lekarzy, ale i osoby takie jak Katarzyna Bratkowska, członkini ruchu Pro-choice. - Moja przyjaciółka nie chciała zajść w ciążę, zabezpieczała się - opowiada Bratkowska. - Brała pigułki antykoncepcyjne i stosowała prezerwatywy. Jednak prezerwatywa trzy razy zawiodła, trzy razy zaszła w ciążę. Urodziła trójkę dzieci. Za czwartym powiedziała: "dość". Nie chciała ciąży, była w trakcie rozwodu z ojcem kolejnego dziecka. To nie miało sensu. Zresztą, jak by je sama utrzymała? Dlatego załatwiłam jej pigułkę poronną. Dla drugiej przyjaciółki, która nie miała pieniędzy na aborcję, zorganizowałam dwa tysiące i lekarza. Zawieźliśmy ją z przyjaciółmi na zabieg. Wyszła z gabinetu po 30 minutach kompletnie otumaniona głupim Jasiem i krzyczała: "Czuję się cudownie, czuję się cudownie, czuję się cudownie...".
ANTYKONCEPCJA PO POLSKU
Gdyby Roman żył w mniej restrykcyjnym w sprawach aborcji kraju, też otwarcie przyznałby się do pomocy w przerwaniu ciąży swojej przyjaciółki. Opowiedziałby, jak wynajął mieszkanie naprzeciwko jej okna i warował przy nim, bo dziewczyna po zażyciu pigułki chciała być sama. Chciał być przy niej, trzymać ją za rękę, ale szanował też jej prawo do intymności. - Nie wiedziałem, czy to moje dziecko - wyznaje. - Ale to nie miało znaczenia. To było jej ciało, jej wybór, jej strach i ból.
Marek nazywa siebie "radykalnym feministą". Skoro za pomoc w aborcji grozi więzienie, też obawia się ujawnić nazwisko. Na co dzień działa w ruchu Porozumienie Kobiet 8 Marca i pomaga kobietom w "potrzebie". - Dzwonię po lekarzach, umawiam wizyty, załatwiam środki poronne - opowiada.
16-latce w drugim miesiącu ciąży dał zamienniki poronnej pigułki RU, ale nie podziałały. Poronienie wywołali środkami na żołądek (skuteczne są też niektóre na bóle stawów), które powodują silne skurcze macicy. Pomagał też 46-letniej matce trójki dzieci, której lekarz powiedział, że kolejnej ciąży jej serce nie wytrzyma, ale zaświadczenia na aborcję nie dał. Marek zebrał dla kobiety pieniądze na zabieg i załatwił jej lekarza. Pamięta dziewięć innych przypadków dziewczyn, którym pomógł. I wie, że będzie pomagał dalej, bo - według niego - dla kobiety ciąża może być pięknym, niemal mistycznym przeżyciem, ale pod jednym warunkiem: że kobieta jej chce.
Ustawa sprzed 14 lat dopuszcza możliwość przerwania przez kobietę ciąży, ale tylko w trzech konkretnych przypadkach: gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, gdy zagraża zdrowiu kobiety oraz gdy płód jest ciężko, nieodwracalnie uszkodzony. Jeśli teraz nastąpią zmiany w ustawie aborcyjnej, tak że płód będzie chroniony od momentu poczęcia, kobieta w żadnym wypadku nie będzie miała prawa do aborcji. Dlatego od listopada tysiące polskich kobiet protestowały przed Sejmem przeciw LPR-owskim zmianom w konstytucji. To jednak nie ostudziło zapału antyaborcyjnie nastawionych polityków. Wręcz przeciwnie. Roman Giertych postanowił przekonać do słuszności swych racji całą Europę. Na początku marca podczas nieformalnego spotkania ministrów edukacji w niemieckim Heidelbergu zaproponował wprowadzenie zakazu aborcji w całej Europie. - Brak prawdy o tragedii milionów Europejczyków zabijanych co roku w ramach aborcji jest jedną z ponurych rzeczywistości naszych czasów - mówił. - To przestępstwo legalizowane przez wiele parlamentów jest
nową formą barbarzyństwa. Naród, który zabija swoje dzieci, jest narodem bez przyszłości - przekonywał.
W efekcie blisko 60 eurodeputowanych z różnych państw podpisało się pod listem do prezydenta Lecha Kaczyńskiego z apelem, by nie pozwolił na wprowadzenie proponowanych przez LPR zmian do polskiej konstytucji, które prowadzą do zakazu aborcji bez względu na okoliczności. Roman Giertych został wezwany na dywanik do Jarosława Kaczyńskiego. - Moje słowa to cytaty z Jana Pawła II - tłumaczył się wicepremier. - To przecież papież powiedział, że "Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości".
Wyjaśnienia Giertycha wpisują się w trwające od lat żonglowanie słowami autorytetów i naginanie faktów przez środowiska antyaborcyjne. Na początku lat 90., gdy trwały przygotowania do wprowadzenia ustawy antyaborcyjnej, w telewizji i kościołach pokazywano propagandowy film zrealizowany przez amerykańskiego ginekologa Brenarda Nathansona "Niemy krzyk" - zapis zabiegu usunięcia ciąży oglądany za pomocą aparatu ultrasonograficznego. Miał wywoływać w kobietach poczucie winy i ostrzegać przed poaborcyjną traumą.
ANTYKONCEPCJA PO POLSKU
- To chora, "moherowa" ideologia - twierdzi działający w polskim podziemiu aborcyjnym Marek. - Pamiętam tylko jeden przypadek dziewczyny, która po aborcji miała "schizę". To była bardzo religijna osoba. Potem miała obsesję, że Bóg ją pokaże, że trafi do piekła - opowiada. - Sądzę, że to właśnie katolicyzm wytwarza w tych kobietach taki lęk i mąci im w głowie. Pokuta, piekło, wina, kara? Paranoja! Wtóruje mu Martyna: - Co za bzdura - śmieje się. - Niech nikt mi nie mówi, że istnieje jakaś trauma poaborcyjna, bo nie uwierzę. Miałam dwa zabiegi. Pierwszy w wieku 25 lat, drugi przed trzema tygodniami - opowiada. - Traumę to ja przeżyłam, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Gdy Martyna po raz pierwszy zaszła w ciążę, czuła się zdruzgotana. Nie wiedziała, co robić, do kogo się zgłosić. Po głowie krążyła jej tylko jedna myśl: to koniec. Nie chciała mieć dziecka. Nie miała kochającego ją partnera, nie miała pieniędzy, mieszkania, warunków do wychowywania potomka i nie miała zdrowia.
- Miałam za to myśli samobójcze - wspomina. - Byłam sama, kompletnie bezradna, w koszmarnym stresie. Codziennie, idąc z domu do pracy, mijałam kościół, a pod nim widziałam skuloną młodą dziewczynę z dzieckiem na ręku żebrzącą o parę groszy. Patrzyłam na nią i myślałam: Nie chcę tak. Po co tak żyć? Jakie życie ma to dziecko i jego matka? Martynie z pomocą przyszedł Internet. Na stronach Kobiety na Falach znalazła dokładną instrukcję, jak skontaktować się z dostawcami pigułek poronnych RU. Zdobycie pigułki okazało się banalnie proste. Poronienie nastąpiło po trzech dniach. - Poczułam ulgę - wspomina 28-latka. - Ulgę, jaką czuje człowiek, któremu zwrócono życie.
Podobne emocje po usunięciu ciąży wspomina Ewa Dąbrowska-Szulc, szefowa Stowarzyszenia Pro-Femina. - Usuwałam płód - prostuje. - Ciążę można jedynie przerwać, nie usunąć - poprawia mnie, gdy pytam o urazy poaborcyjne. Ciążę przerywała trzykrotnie. W 1968, 1969 i 1970 roku. - Nigdy tych decyzji nie żałowałam, choć nie powiem również, że byłam z nich dumna. Niechciana ciąża jest pewną porażką, ale jej przerwanie nie jest też katastrofą.
- Nie chciałam rezygnować ze studiów, nie chciałam kiedykolwiek usłyszeć od swojego chłopaka: "ożeniłem się z tobą z musu", dlatego nie chciałam też wtedy rodzić - tłumaczy.
W 1973 roku Szulc już jako mężatka zdecydowała się na urodzenie pierwszego dziecka, trzy lata później na świat przyszło drugie. Oba - jak mówi - chciane i bardzo kochane.
Kobiety, które zdecydowały się w swoim życiu na przerwanie ciąży, zgodnie mówią: - To nie jest decyzja, którą łatwo podjąć. Zawsze istnieje ryzyko, że nie będziesz mieć więcej dzieci i że kiedyś będziesz jej żałować. Ale czy mało jest kobiet, które żałują, że urodziły dzieci? - pytają.
Kobiety mają wiele ważnych powodów, żeby w wyborze "urodzić" czy "usunąć" wybrać tę drugą opcję. Względy psychiczne i ekonomiczne, jak to miało miejsce u Martyny czy Ireny Komorowskiej, chęć rozwoju osobistego i rozsądek (brak dostępu do sprawdzonych metod antykoncepcyjnych) jak u Ewy Dąbrowskiej-Szulc czy jak w przypadku Wandy Nowickiej wybór między jakością - godnym życiem dzieci, które już przyszły na świat, a ich liczbą.
Faktycznej istoty problemu nie chcą dostrzec politycy. Bo po co dostrzegać? Skoro można się nieźle wylansować w mediach na banalnych przepychankach o trzy słowa, po co dotykać problemu głębiej? Marta Dzido, pisarka, która w swojej ostatniej książce opisuje problem aborcji, o rozgrywkach wokół kobiecego brzucha mówi: - "Za aborcją i przeciw aborcji". Używanie takich sformułowań jest błędne - twierdzi. - Tak jak "obrońcy życia i zwolennicy śmierci" to jest obrzydliwa gra słowami, odbieranie zwolennikom prawa do wyboru języka, którym mogliby się posługiwać w dyskusji.
Dzido uważa, że dobrym rozwiązaniem byłoby referendum. - Dlaczego nikt się nie pyta społeczeństwa o zdanie? Czyżby rządzący obawiali się, że przegrają? - pyta autorka "Blizny po mamie". - Wygląda na to, że nie mają argumentów. Dlatego sięgają po te poniżej pasa, czyli po inne trzy słowa. Słowa, o których Agnieszka Graff i Katarzyna Bratkowska pisały w swoim artykule "Prawo przeciwko kobietom": "Są trzy słowa, którymi można skutecznie zaszantażować niemal cały parlament i znaczną część opinii publicznej. Te trzy słowa to Jan, Paweł i Drugi". Zamiast rozmowy o aborcji społeczeństwu proponowany jest szantaż.
A jak pokazują statystyki, ani szantaż, ani tania polityczna demagogia w kwestii aborcji niczego nie zmienią.
- Dopóki kobiety będą zachodzić w niechcianą ciążę, dopóty problem aborcji nie zostanie rozwiązany - twierdzą posiadaczki kłopotliwych brzuchów.