Anna Dereszowska: Biegnę, aż zatrzymam się pod wulkanem
Nie tańczy za punkty w sobotnie wieczory, nie śpiewa pod telewizyjną publiczkę, nie skacze do wody "na żywo" - choć od niej akurat nie stroni. Anna Dereszowska opowiada, dlaczego nie chce być celebrytką.
24.04.2015 | aktual.: 24.04.2015 13:23
Nie tańczy i nie śpiewa za punkty w sobotnie wieczory, nie skacze do wody "na żywo" - choć od niej akurat nie stroni. Anna Dereszowska opowiada o tym, dlaczego nie rozdaje autografów podczas wakacji i jak znalazła wolność głęboko pod wodą.
WP: : Jesteś celebrytką?
Nie.
WP: : Rozdajesz autografy w czasie swoich wakacji?
Nauczyłam się odmawiać.
WP: : Dlaczego?
Bo nigdy nie kończy się na jednym zdjęciu albo autografie. Staram się zawsze tłumaczyć spokojnie i proszę o zrozumienie.
WP: : Nie tańczysz, nie skaczesz do wody, nie wpuszczasz kamer do domu.
Wkładam wiele wysiłku w to, żeby nie być celebrytką, żeby mnie tak nie nazywano i nie kojarzono. Pytanie o wakacje i dawanie autografów, kiedy jest się z rodziną na plaży, jest takim testem, czy się złamiesz czy nie. W końcu to mili ludzie, którzy podchodzą tylko po autograf albo zdjęcie. Ale zanim się zorientujesz, stracisz prywatny czas z bliskimi. To jest tak naprawdę moment, kiedy decydujesz, co jest ważniejsze.
Nie można zganiać odpowiedzialności na ludzi, którzy podchodzą. Oni nie zdają sobie sprawy, że właśnie rozdałaś kilka autografów i zerkasz kątem oka na swoje dziecko, bo widzisz, że powinnaś być właśnie z nim. Nie chcę prowokować sytuacji, w których stałabym się „własnością” mediów.
WP: : Osoby publiczne często narzekają na brak czasu.
Mówi się, że aktor jest niezadowolony w dwóch sytuacjach: kiedy gra i kiedy nie gra. Coś w tym jest. Lęk o to, że się nie będzie miało pracy, jest chyba stałym towarzyszem, bo aktorstwo to taki chimeryczny zawód. Wiele zależy od szczęścia. Za każdym sukcesem stoi kilka osób, które się spotkało w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze. Żeby się czuć w miarę stabilnie, trzeba sobie to zaplanować, wiedzieć, czego się chce. Ja mam teatr i śpiewanie, to moje priorytety. Teatr ani muzyka nie generuje aż tak dużej rozpoznawalności. Na szczęście.
WP: : A kiedy tak pędzisz od serialu do spektaklu, od spektaklu do reklamy, to nie masz poczucia, że zatracasz się w tej gonitwie?
Teraz jestem w takim momencie, kiedy intensywnie pracuję, jest serial, są spektakle. Spójrz na kilka moich ostatnich dni. Jeden spektakl w sobotę, dwa w niedzielę, powrót pociągiem do domu przez pół dnia. Chwila z rodziną i znowu podroż do innego miasta na wieczorny spektakl, powrót, kilka godzin snu we własnym łóżku i znowu wyjazd ze spektaklem. Do tego serial i próby do nowego przedstawienia, które za kilka tygodni będzie miało premierę, a w którym do tego gram główną rolę.
Wczoraj pomyślałam, że to ponad moje siły. I ręce mi opadają. Usiadłam na chwilę, żeby uporządkować myśli. I wtedy Ślązaczka się we mnie odezwała, twarda baba. Jak się podjęłam, że będę grać w kilku projektach, to trzeba grać. Jestem pracowita, wychowano mnie w kulcie pracy, nawet miłości do pracy. Żeby odpocząć, muszę lewitować.
WP: : Lewitować?
Tak, od lat nurkuję. To coś dla ludzi zapracowanych, wkręconych w trybiki, które każą teraz, natychmiast być dostępnym, gdzieś biec. Zakładasz ciężką butlę na plecy, całą „zbroję” potrzebną do przetrwania pod wodą i kiedy z tym całym ciężarem, wewnątrz siebie i z zewnątrz, wpadasz do wody, przestajesz go odczuwać. Leżysz poziomo kilkanaście metrów pod wodą i nie czujesz grawitacji, jesteś w absolutnej ciszy, spokoju. Dla mnie to taki drugi kosmos. Tylko pod wodą i wysoko nad ziemią jest absolutna wolność. Uspokajasz oddech i wisisz sobie w przestworzach. Sztuką jest opanowanie oddechu, bo to jest jednoznaczne z pokonaniem takiego pierwszego lęku, że jest się pod wodą.
WP: : Głębokość cię nie przeraża?
Nie. Czuję respekt do natury. To dla mnie nowość. Poczułam to pierwszy raz, kiedy byłam na Wyspach Kanaryjskich, u moich przyjaciółek, które założyły tam bazę nurkową cool dive. Namawiały mnie, żebym przyjechała, mówiły, że takich kolorów jak tam pod wodą, w życiu nie widziałam. Ta wyspa nie ma tej turystycznej fototapety albo ma bardzo mało. Lanzarote, bo o niej mówię, to miejsce, gdzie prawie nie ma zieleni, jest długa historia natury, ale bardzo krótka historia ludzi. Stąd kolory, które są po prostu inne niż wszędzie. Ale częściej niż w dół patrzę do góry, czyli na ryby pływające nade mną, plankton, korale. Ważna jest przejrzystość wody.
WP: : Co to znaczy długa historia natury?
Kiedy patrzysz na to, co z terenem zrobiła lawa, która wylewała się przez lata i tworzyła przedziwne twory skalne, to wiesz, że to nie jest miejsce zdominowane przez człowieka. Nikt tej natury tu nie ugładził, nie dostosował do turystów. To żywioł, wobec którego należy zachować respekt. Na Lanzarote poczułam się jak turysta w pełni. Ale turysta w głębszym sensie, to znaczy, że jestem gościem, jestem tu na chwilę, zarówno pod wodą, jak i na wyspie.
WP: : Brzmi trochę strasznie.
Nie, to nie jest straszne. To jest takie odczarowanie świata i natury. Kiedy żyjesz w mieście, nie masz zbyt wielkiego kontaktu z naturą. Łatwo zapomnieć, że to jest potężna siła, od której jesteśmy zależni. Tam sobie to szybko przypominasz. Ja się tam wyciszam, znajduję swoje miejsce w szeregu. Mogę na co dzień biegać, pracować, być zmęczona, ale jak stanę na wprost wielkiego wulkanu, który jeszcze śpi, to wiem, że stoję u stóp wielkiej siły i jestem od niej w pełni zależna.
Chodzi mi po głowie nocne nurkowanie, to wielkie wyzwanie dla każdego nurkującego. Bo w nocy wychodzą zwierzęta, które mają przedziwne kształty. A potem wracają do człowieka, czasem nawet w snach. Czarne skały wracają do mnie na co dzień. Przywołuję je, kiedy czuję nadmiar - kolorów, twarzy, ruchu.
WP: : A co czujesz wracając na powierzchnię?
Staję na ziemi, dosłownie. Przypomina mi się, że nie jestem taka lekka. I prawie od razu zaczynam tęsknić za byciem pod wodą.
Rozmawiała: Ewa Kaleta/(ek)/(kg), WP Kobieta