Blisko ludziArtystka karmiła własną piersią psa. W świecie sztuki takie rzeczy dzieją się od dawna

Artystka karmiła własną piersią psa. W świecie sztuki takie rzeczy dzieją się od dawna

Artystka karmiła własną piersią psa. W świecie sztuki takie rzeczy dzieją się od dawna
Źródło zdjęć: © vimeo
Lidia Pustelnik
26.10.2017 14:39, aktualizacja: 26.10.2017 16:24

Kobieta była sztucznie stymulowana, by wywołać u siebie proces laktacji i karmiła własną piersią szczeniaka. Od kilku dni nazwisko słoweńskiej artystki Mai Smrekar pojawia się w najważniejszych mediach, również tych nie poświęconych sztuce. Artystka za swój kontrowersyjny projekt dostała bowiem prestiżową nagrodę. Nie wszyscy dostrzegają w jej projektach walory artystyczne. O tym, dlaczego tego rodzaju sztuka tak nas szokuje, opowiada prof. dr hab. Michał Ostrowicki z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Smrekar to słoweńska artystka, którą kilka dni temu uhonorowano nagrodą "Golden Nica" na festiwalu Prix Ars Electronica w Linzu. Czy w ramach swojego projektu "K-9 topology" faktycznie karmi psiaka własną piersią, czy może tylko pozuje w ten sposób do zdjęcia? Z dokumentacji przedstawionej przez artystkę trudno jednoznacznie to stwierdzić.

Nieco więcej wiadomo natomiast na temat kolejnego projektu, który zrealizowała Smerkar. Słowenka "zapłodniła" własną komórkę jajową komórką pochodzenia zwierzęcego. Mimo szokującego wydźwięku tego eksperymentu, w żadnym jego momencie nie istniała możliwość powstania zygoty, bowiem do komórki jajowej, która została poddana procedurze zbliżonej do in vitro, nie wprowadzono plemnika zwierzęcia, lecz komórką pobraną z jego tkanki tłuszczowej. Dzięki temu "połączono komórki dwóch gatunków mięsożernych", jak czytamy w opisie projektu. Innymi słowy, taka komórka nie rozwija się i nie ma szans przetrwania w innych warunkach niż laboratoryjne. Artystka wierzy jednak, że powstała w wyniku eksperymentu "komórka hybrydowa (…) może mieć większe szanse przeżycia na planecie w ruinach kapitalizmu".

Obraz
© Vimeo - stopklatka

Smrekar z pewnością udało się uzyskać efekt, o który jej chodziło – zwróciła uwagę całego świata. Czy to jednak wystarczy, żeby jej eksperymenty nazwać sztuką? Dla wielu osób z pewnością nie, gdyż oczekują, że w galerii sztuki znajdą przede wszystkim piękno, brzydotę albo może wyraz doniosłych społecznie czy kulturowo idei. Mieszkanie z psami, przybywanie w ich towarzystwie nago czy ingerowanie we własny system hormonalny z takiej perspektywy można uznać za niebezpieczną fanaberię, która nie służy społeczeństwu ani samej artystce.

Czy faktycznie tak surowo powinniśmy oceniać dokonania Smrekar i jej samej wręcz odmawiać miano artystki? Choć jury podczas festiwalu Prix Ars Electronica zachwycało się jej dokonaniami, szukając komentarza wśród polskich krytyków i znawców sztuki, spotkałam się z oporem. Od pracownicy Instytutu Sztuki Państwowej Akademii Nauk dowiedziałam się jedynie, że ani ona, ani żaden inny pracownik jej katedry nie będzie komentował projektu artystycznego Smrekar.

– Praca "K-9" na pierwszy rzut oka może szokować. Zawiłość i śmiałość projektu jest trudna do wyjaśnienia bez niebezpiecznych uproszczeń. Gdy jury rozpatrywało nagrodzoną pracę, zrozumiało, że to ważne, by podążać za całym procesem, ponieważ jest to szeroko zakrojone badanie artystyczne, które rozwijało się przez trzy lata w czterech kolejnych projektach – napisało z kolei w oświadczeniu jury festiwalu Prix Ars Electronica. Jak zauważono, projekt "K-9 topology" składał się bowiem z czterech części: "Oto pies", "Poluję na przyrodę, a kultura poluje na mnie", "Hybrydowa rodzina" i "ARTE mis". W ich ramach artystka między innymi publikowała filmy, które są dostępne na platformie Vimeo, robiła zdjęcia i prowadziła eksperymenty w laboratorium.

Również całościowo na projekt Smerkar proponuje spojrzeć prof. dr hab. Michał Ostrowicki (pseud. Sidey Myoo), filozof i estetyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmujący się tematyką sztuki współczesnej.

Co jest kontrowersyjnego w projekcie artystycznym Mai Smrekar?
Osobiście nie jest to dla mnie bardzo kontrowersyjny projekt. W sztuce współczesnej od początku XXI wieku, zwłaszcza w tej części, którą nazywamy bioartem, były już realizowane różne projekty artystyczne, które operowały na genach, na biomasie w laboratoriach badawczych. Być może różnica jest taka, że w tym przypadku mamy do czynienia z mocną teatralizacją projektu.

Spotkał się pan ze wcześniejszymi pracami artystki?
Akcja "K-9 topology" jest kontynuacją trwającego od wielu miesięcy projektu artystki. Z pracami Smrekar spotkałem się już rok temu na festiwalu Ars Electronica w Linzu i miałem okazję oglądać tę część instalacji, która ma charakter wręcz scenograficzny. Mówiąc obrazowo, wchodzi się do czegoś o kształcie rożka o futrzanych ścianach. Odbiorcy towarzyszy w nim również odpowiedni zapach. Chodzi tam o rozpoznanie obcości, zwierzęcości, ale może też o odnalezienia wspólnoty ze względu na naszą genezę biologiczną, która rozwarstwiła się w którymś momencie w procesie ewolucyjnym.

Prace Smrekar są spektakularne. Dokumentacje są robione w taki sposób, że wzbudzają zainteresowanie, tak jak fotografie, na których widzimy efekt karmienia psa. Te efektowność przykuwa uwagę, ale może odwraca ją od tego, co jest w bioarcie istotne, a więc pytania dotyczące życia ludzkiego, natury człowieka, granic ingerencji człowieka na przykład w genotyp. Czy możemy to robić, czy nie? Czy to służy polepszeniu ludzkiej egzystencji, czy jest po prostu nadużyciem nad naturą człowieka i powinniśmy się z tego rodzaju praktyk wycofać? Smrekar jest tylko jednym z wielu przypadków artystów, stawiających sobie takie pytania.

Obraz
© Vimeo - stopklatka

Jak odczytywać projekt Smrekar?
Istotą interpretacji jest tutaj jedność człowieka z naturą. Chodzi o to, że wilk, groźny pies, nawet noc spędzona w lesie, może wzbudzać strach, niepewność. W dzisiejszych czasach bywa, że nawet mentalny dostęp do natury jest utrudniony, bo wszyscy jesteśmy zagonieni sprawami zawodowymi. Natomiast Smrekar pokazuje, że wszyscy jesteśmy jednością. Że jeśli zniszczymy naturę, wszystko przepadnie, nie tylko człowiek, ale i te nasze wilki. Ta warstwa jej pracy jest najważniejsza i każdy ją może zrozumieć. Natomiast w warstwie realizacji artystka stawia na efekt. Na to, żeby mocno uderzać w emocjonalne struny odbiorców.

Czy Smrekar nie przesadziła nieco z tym efektem, chcąc wyrazić przywiązanie człowieka do natury? Czy nie dało wyrazić się to samo w nieco inny sposób?
Jeśli chodzi o tę teatralizację, to moim zdaniem trochę tak jest. Niemniej mocne uderzenie w sztuce czasem jest potrzebne, bo dzięki niemu zwykły odbiorca może zwrócić uwagę na pewne wartości, których inaczej by nie zauważył. Być może nie przemówiłaby do niego informacja prasowa czy encyklopedyczna na temat przekształceń człowieka wynikających z rozwoju przemysłu. Gdy jednak zobaczy dziwne zdjęcie, na którym widać efekt laktacji, wówczas jest szansa, że pójdzie tym tropem. Dlatego czasem taka mocniejsza forma w sztuce jest potrzebna.

Wszyscy ponosimy tego konsekwencje – rodzi się ocena moralna. Konsekwencje ponosi przede wszystkim artystka. Nawet nasza rozmowa wywoła skutki. Pytanie, czy w takim kierunku, że będziemy się zastanawiać, czy zdjęcie artystki, która karmi swojego psa piersią - a może po prostu przystawiła go do piersi, niezależnie od tego, co ona o tym mówi - będzie głównym przedmiotem naszego zainteresowania, czy też potraktujemy tę akcję jako katalizator treści i zastanowimy się nad problemem, który jest po prostu ważniejszy, czyli związku człowieka z naturą.

Są głosy, że wykorzystywanie zwierząt do projektów artystycznych, takich jak ten, jest moralnie naganne.
Myślę, że za moralnie naganny można uważać dwumetrowy łańcuch psa, który "pilnuje domostwa". Za moralnie naganne można uważać wyrzucenie psa z samochodu niedaleko lasu, co widziałem na własne oczy. Za niemoralne można uznać bicie zwierząt albo ich głodzenie. Natomiast jeśli zwierzęta są kochane, zadbane i nie widać, żeby działa im się krzywda, jak to jest u Smrekar, osobiście nie widzę najmniejszego problemu, żeby brały udział w akcjach artystycznych.

Eduardo Kac wszczepiał sobie w skórę mikrochipy i "stworzył" fluorescencyjnego królika, Marc Quinn sklonował swoje komórki, inni ingerują w swój system hormonalny lub wszczepiają sobie różne implanty. Dlaczego bioart budzi w nas tak skrajne emocje? Czy boimy się ingerowania w nasze ciało?
Zgadza się, boimy się. Dla mnie, jako laika, jeśli chodzi o genetykę, jest to temat trochę obcy i stawiający niekiedy dość radykalne pytania. Czy powinniśmy ingerować w genotyp, czy będzie to miało wpływ na ewolucję? Pojawiają się zagadnienia posthumanizmu, opowiadającego o człowieku, który jest genetycznie zmieniany. Nie ukrywam, że reprezentując środowisko akademickie, nie mam tu gotowych odpowiedzi. Mogę tylko wypowiadać treści i komentarze, które pojawiają się u filozofów, artystów, osób, które te poglądy lansują.

Co w takiej ingerencji genetycznej jest dobrego, a co złego?
Dobre jest na pewno to, że będzie można przeciwdziałać wyniszczającym i powodującym cierpienie chorobom. Jeśli w ogóle zgadzamy się na tego typu procedury, ponieważ wcale nie musimy. Tutaj warto dodać, że związki między sztuką a nauką w dzisiejszych czasach są bardzo ścisłe i często wykorzystuje się kreatywność i otwartość artystów w badaniach naukowych. Natomiast przez to, że sztuka czasami odpowiada na inne pytania niż nauka, na pierwszy rzut oka może być nieprzekonująca.