Blisko ludziBiorę, ale się wstydzę. Dla kogo "500 plus" to temat tabu

Biorę, ale się wstydzę. Dla kogo "500 plus" to temat tabu

Biorę, ale się wstydzę. Dla kogo "500 plus" to temat tabu
Źródło zdjęć: © East News | Lukasz Piecyk/REPORTER
13.03.2018 13:25, aktualizacja: 13.03.2018 16:01

Postawa Polaka wobec świadczeń rodzinnych kojarzona jest głównie z przekonaniem "należy mi się, więc biorę". Tak jest również z programem "500 plus". Jednak istnieje spora grupa osób, które choć korzystają z zasiłku, niechętnie się do tego przyznają. Powód? – "500 plus" jest polityczne – wyjaśnia socjolog.

– Skoro dają, to biorę. Fakt, że dają ci, na których nie głosowałam, mi nie przeszkadza. W politykę i idee angażuję się w stopniu minimalnym, tzn. ograniczam się do obowiązku głosowania. Z parasolem wychodzę tylko na deszcz. PiS-owa nie jestem, ale życiowa tak. Mam możliwość odłożenia na studia dla moich dzieci, to to robię – mówi Estera, mama dwójki dzieci, dyrektorka prywatnego przedszkola. I dodaje: – Trudno w dzisiejszym świecie żyć dla idei, a to jest też tych, co rządzą wina, więc nie mam skrupułów.

Estera nie ujawnia swoich danych z powodów zawodowych – nie chce, by przedszkole, którym zarządza, kojarzone było z angażowaniem się w sprawy polityczne. Poza tym nie chce poróżnić rodziców dzieci, którymi się opiekuje. Dobrze wie, że emocji wokół "500 plus" jest sporo.

Przyczyn wspomnianych emocji zdaje się być wiele. Kiedy pytam znajomych, którzy mają więcej niż jedno dziecko, czy korzystają z "500 plus", prawie nikt nie chce rozmawiać. Wyczuwam, że dla jednych to powód do wstydu ze względu na złą sytuację finansową, której czują się winni. Reszta to osoby, którym pieniędzy nie brakuje, nie popierają partii rządzącej, a mimo to korzystają ze świadczenia. Przyczyny okazują się zróżnicowane.

Ola jest mamą dwójki dzieci, pracuje w marketingu dużej firmy. Na jej profilu na Facebooku widać na pierwszy rzut oka, że "zalicza" wszystkie prokobiece strajki i inicjatywy przeciwrządowe, które jej dotyczą. Prosi, by nie podawać jej danych, ponieważ się wstydzi. – Korzystam z "500 plus", to część naszych oszczędności, ale nie uważam, bym miała się czym chwalić. Robimy to, bo im więcej oszczędności, tym lepiej. Bo jednak pieniądze dają poczucie bezpieczeństwa. Ale co do samej idei mam wielki zgrzyt. W sumie nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie czuję się z tym dobrze, ale nie zrezygnuję z tego świadczenia – wyjaśnia.

Ola ma kłopot ideologiczny – to, co robi, całkowicie nie współgra z tym, co myśli i częściowo z tym, co czuje. – Denerwują mnie ludzie, którzy uważają, że im się należy. Nie uważam tak i czasem myślę, że jesteśmy nie fair, że korzystamy z "500 plus". Czasem waham się, czy nie jesteśmy zwyczajnie chciwi. A z drugiej strony 6 tysięcy złotych rocznie na koncie oszczędnościowym to jest dla mnie emocjonalna ulga. Mam trochę poczucie też, że ci, którzy wymyślili "500 plus", wiedzieli, że to będzie emocjonalno-ideologiczna pułapka i manipulacja – dodaje Ola.

Dagmara przyznaje, że korzysta z "500 plus" dopiero, gdy zaczynam chwalić ten pomysł i popierać ludzi, którzy korzystają z świadczeń. Ona nie pracuje, jej mąż ma firmę meblarską. Mają dwójkę dzieci, pieniędzy im nie brakuje. – "500 plus" wpływa na moje konto i to są tylko moje pieniądze. Nie muszę męża o nic prosić. Nie wydaję ich na siebie oczywiście, tylko na dom, na dzieci. Dzięki tej dodatkowej kwocie unikam przynajmniej dwa razy w miesiącu krępującej sytuacji, w której muszę tłumaczyć mężowi, dlaczego brakło kasy, którą on przelał na nasze wspólne konto – opowiada Dagmara.

– Pierwsza grupa osób, które moim zdaniem czują się źle z tym, że pobierają zasiłek, to osoby zamożne, dla których 500 plus to pieniądze na luźne wydatki. Krępują się, bo wiedzą, że nie są pierwszymi osobami, które powinny dostawać pomoc od państwa. Druga grupa to osoby, które nie są w finansowym dołku i nie popierają partii rządzącej, czyli głównie ludzie z dużych miast, klasa średnia i wyższa. Myślę, że nie tyle się wstydzą, co uznają, że nie jest to powód do dumy – mówi Katarzyna Iwińska, socjolog, prorektor ds. badań naukowych w Collegium Civitas oraz adiunkt w Instytucie Socjologii uczelni.

Katarzyna Iwińska podkreśla, że kłopot z "500 plus" opiera się o fakt, że jest to program polityczny i część osób ma do tego stosunek ideologiczny. - Korzystanie z "500 plus" postrzegane jest przez niektórych jako podpisywanie się pod programem partii, która ten program wymyśliła i wprowadziła. Stąd tyle emocji wokół tematu i stąd poczucie dysonansu poznawczego u części osób, które korzystają z tego zasiłku, choć nie są "za PiS-em". Inni z kolei wolą też nie mówić otwarcie, że otrzymują świadczenie, bo są zamożni i "500 plus" im nie jest tak bardzo potrzebne. Ale biorą. Niezależnie od zamożności, racjonalne jest otrzymanie świadczenia, choćby na drobne wydatki. Nikt nie traktuje tego jako zasiłku, pomocy społecznej – oficjalnie jest to "świadczenie wychowawcze" i skoro "państwo daje", trzeba wziąć. Ponadto, jest też czynnik kulturowy. W Polsce nie rozmawiamy otwarcie o pieniądzach – o zarobkach, kłopotach finansowych. Pieniądze są tematem trudnym, tabu. Za to można ze względu na polityczność świadczenie "500 plus" krytykować jednocześnie je pobierając. Wydaje się, że jest to zjawisko bardziej ideologiczne niż związane z pomocą społeczną – wyjaśnia socjolog.

– Gdyby wytarczało mi na wszystko "z górką" i należałoby mi się "500 plus", to bym brała i przelewała na cele charytatywne – mówi Estera. – Moim zdaniem trzeba korzystać z tego, że państwo udostępnia fundusze, i byłoby idealnie, gdyby bogaci ludzie korzystali z tego mądrze. Bo że im wstyd, że przejadają, to się nie dziwię.