GwiazdyDlaczego Arthur Miller nie przyszedł na pogrzeb Marylin Monroe? Na jaw wyszły nowe fakty

Dlaczego Arthur Miller nie przyszedł na pogrzeb Marylin Monroe? Na jaw wyszły nowe fakty

Dlaczego Arthur Miller nie przyszedł na pogrzeb Marylin Monroe? Na jaw wyszły nowe fakty
Źródło zdjęć: © Getty Images
Katarzyna Gileta
24.01.2018 12:22, aktualizacja: 24.01.2018 13:02

Marylin Monroe w czasie swojego krótkiego i burzliwego życia miała trzech mężów. Z ostatnim rozwiodła się zaledwie 19 miesięcy przed śmiercią. Arthur Miller, bo o nim mowa, nie pojawił się jednak na pogrzebie byłej żony. Plotkowano, że ją zlekceważył. Prawda jest zupełnie inna.

Po wielu latach Centrum Harry’ego Ransoma przy Uniwersytecie Teksańskim w Austin odkupiło za 2,7 miliona dolarów kompletne archiwa dramaturga. Wśród licznych dokumentów, notatek, szkiców jest także esej, w którym Arthur Miller wyjawia powód, dlaczego nie zdecydował się wziąć udziału w ostatnim pożegnaniu Marylin. Było to tym bardziej zaskakujące, że na uroczystości zjawił się drugi mąż aktorki – baseballista Joe DiMaggio, który płakał nad trumną Monroe, całował ją w usta i szeptał: "Kocham cię, kocham cię". Zlecił on również, by na jego koszt kwiaciarnia dostarczała trzy razy w tygodniu na grób Marylin sześć świeżych, długich, czerwonych róż.

Wielu przez lata zarzucało Millerowi, że nie okazał należytego szacunku dawnej ukochanej. Aż do swojej śmierci w 2005 roku, dramaturg musiał odpierać te zarzuty. W swojej autobiografii "Zakręty czasu" autor "Śmierć komiwojażera" wyznał, że nie chciał dołączać do "cyrku aparatów fotograficznych, okrzyków i sensacji" ani "pozować do zdjęć" nad grobem.

Monroe i Miller pobrali się w 1956 roku. Rozwiedli się po pięciu latach małżeństwa. Teraz światło dzienne ujrzał fragment wcześniej niepublikowanego eseju Millera, który rzuca zupełnie inne światło na sprawy. Opublikowany właśnie esej pisarz zaczął tworzyć 8 sierpnia 1962 roku, a więc w dniu pogrzebu aktorki. Później wielokrotnie do niego wracał. Wyjawił w nim powody swojej decyzji, oskarżając nawet niektórych żałobników, że przyczynili się do śmierci gwiazdy.

- Zamiast lecieć z Nowego Jorku na pogrzeb, żeby dać sobie zrobić zdjęcie, zdecydowałem się zostać w domu i pozwolić publicznym żałobnikom skończyć tę kpinę. Nie, żeby wszyscy oni byli fałszywi, ale wystarczająco wielu z nich – pisał Miller. - Większość z nich ją zniszczyło, panie i panowie. Umarła z powodu wielu czynników, a niektórymi z nich jesteście wy. I niektóre z tych czynników was niszczą. Niszczą was teraz. Teraz, kiedy stoicie tam, płacząc i gapiąc się, zadowoleni, że to nie wy idziecie do ziemi, zadowoleni, że to ta urocza dziewczyna, koniec końców, została przez was zabita – podsumował.

Profesor Christopher Bigsby, biograf i przyjaciel Millera, wyjaśnił w rozmowie z "The Independent", że ostra opinia pisarza na temat żałobników wynika z jego dużej niechęci wobec Hollywood. Badacz porównał również sytuację, w jakiej znalazła się Marylin Monroe, z aferą Weinsteina. - Jeśli to działoby się teraz, to mielibyśmy wielki news, ponieważ to były castingi kanapowe. To był rodzaj seksualnego wykorzystywania, o którym teraz jest głośno w wiadomościach, a które wtedy było powszechne i którego Marylin Monroe była ofiarą. W Hollywood bywała posiniaczona, traktowano ją bez szacunku i przekazywano sobie jak produkt. Na ironię zakrawał fakt, że był to świat, którego nie potrafiła opuścić - stwierdził.