Dupogodziny

Dupogodziny

Dupogodziny
Źródło zdjęć: © Maciej Dziadyk
23.08.2016 15:53, aktualizacja: 24.08.2016 15:56

Sławomir Mrożek zapytany, co ma zrobić ktoś, kto chce zostać pisarzem, ponoć najpierw zareagował zdziwieniem, po czym odpowiedział: „no, usiąść przy stole i pisać”. Czy o napisane książki chodzi, czy zrealizowanie jakiegokolwiek innego przedsięwzięcia, eksperci nie mają wątpliwości, trzeba usiąść na tyłku i zabrać się do roboty. Temu procesowi przygląda się Małgorzata Majewska.

Taję? Tajam? Powinnam sprawdzić, która forma jest poprawna. Nie. Powinnam to wiedzieć. Bo jak nie, to może się okazać, że magistra polonistyki mam na wyrost. Taka kompromitacja czyni mnie Nikodemem Dyzmą pisania. Piszę, a nie wiem, jak się poprawnie odmienia czasownik „tajać”. Dobrze, że chociaż wiem, że to czasownik. Tak czy siak niewiedza z zakresu tajania może okazać się moim totalnym unicestwieniem. Bo pokaże, że wszystkie mity na mój temat są zwykłą ściemą. Więc może lepiej po cichu sprawdzić albo zrezygnować z tego słowa. Inne wybrać. Jak zrezygnuję z ryzykownego wyjścia, to nikt się nie domyśli, że ani języka polskiego dobrze nie znam, ani tym bardziej o pisaniu pojęcia nie mam. Więc lepiej wybrać bezpieczne rozwiązanie. Wtedy utrzymam mit o sobie. Będę wspaniała, mądra i wielka. I dokręcona jak słoik ogórków kiszonych. Trzeba włączyć czujność. Włączyć, nie włanczać. Co jeszcze może mnie zdradzić? Wszystko. Więc spoko, Majeska, wybieramy to, co dobrze znamy. Wtedy się nie pogubimy.

Noż cholera jasna, Iksińska wydała książkę. Przecież ona nie ma pojęcia o pisaniu. Toż to grafomania czystego sortu. Może lepiej „czystego rzędu”? Nie wiem, spytam Ygrekową. I jeszcze te Iksińskowej tanie porównania. Muszę zadzwonić do Ygrekowej. To się pośmiejemy z tego koszmaru popliterackości, kompletnie wydartej z postmodernistycznej narracji. I jeszcze ta kretynka fanpage założyła. Czy ona wstydu nie ma? Dobra, polubię go. Dla brechtu. Będziemy miały z Ygrekową niezłą bekę. Nie wierzę, tyle lajków ma? Czy ludzie nie widzą, że to źle napisane jest? No fakt. Ludzie nie czytają, to pojęcia nie mają o dobrej literaturze. Nie no, napiszę jej w komentarzach gratulacje. Żeby nie było, że zazdrosna jestem.

Dobra. Zabieram się za pisanie. Pierwsze zdanie przede mną. Kawa zrobiona. Komputer otwarty. „Otwarty”, nie „otworzony”. Matko, jaki bałagan w tej kuchni. Tak się nie da pisać. Dobra, ogarnę to i zabiorę się do tekstu. To jak już stół posprzątałam, to może jeszcze ten kurz z półek zetrę? Skąd tego syfu się tyle bierze? Dobra, w miarę wygląda. Siadam. Druga kawa. Trzy godziny od ostatniego posiłku minęły. To zjeść, by się coś przydało. Zjem i biorę się. Komputer dalej otwarty. Trzymam się mocno, żeby Facebooka nie kliknąć. To teraz czas na wielką literaturę. Cholerka, paznokcie mi się rozdwajają. Zaraz, gdzieś w torbie miałam pilnik. Nie będę się już oszukiwać. Dzisiaj nic nie napiszę. Ale przynajmniej kuchnię posprzątałam i paznokcie jakoś wyglądają. Nie wierzę. Iksińska wrzuciła na fb zapowiedź nowej książki. Ludzie to naprawdę mają tupet.

Obraz
© Maciej Dziadyk

Dzwonię do przyjaciela nr 1. Profesor psychologii, więc się zna, a przynajmniej znać powinien. Niestety, nic odkrywczego nie dostaję. Ot, typowe kalki z psychologii twórczości: zaaranżuj stałe godziny pisania, czyli taką porę, w której wiesz, że zawsze możesz pisać. Że nie przeszkodzi ci telefon, nie zawoła dziecko, nie zadzwoni listonosz. Złotej porady nie dostaję. Na pigułkę Murti Binga, jaką obiecywał Czesław Miłosz w „Zniewolonym umyśle”, nie przepisał recepty. Człowiek, który ją zażył, zyskiwał pogodę ducha i poczucie szczęśliwości. Po połknięciu tableteczki dotychczasowe problemy jawiły mu się jako pozorne i niegodne troski. Tego oczekiwałam od profesora. Zewnętrznego gwaranta mojego przyszłego sukcesu. Rady, która uczyni ze mnie drugą Toni Morrisson i wreszcie odbije mnie z tej otchłani tanich, kiczowatych powieści z fanpage’ami na Facebooku. Stałe godziny pisania. To brzmi jak sugestie o nauce w PRL-owskiej podstawówce: sumiennie i regularnie powtarzać materiał. Wielkie odkrycie, co najmniej na Nobla.

Dzwonię do przyjaciela nr 2. Utalentowany muzyk. Odpowiada reduplikacją rzeczownika dupogodziny. Mówi: nie ma się co czarować. Granie czy pisanie to kwestia odrobionych dupogodzin. Pozostaje poszukać autorytetu. Znajduję wywiad ze Sławomirem Mrożkiem. Pisał dużo, to się chyba zna. Zapytany, co ma zrobić ktoś, kto chce zostać pisarzem, ponoć najpierw zareagował zdziwieniem, po czym odpowiedział: „no, usiąść przy stole i pisać”. Mądrale się znaleźli, jojczę. Dalej sprzątam kuchnię. I dociera do mnie, niczym objawienie, że tak naprawdę to nigdy nie jesteśmy gotowi, zawsze za mało wiemy i zawsze są wokoło cudowne preteksty, by tego czegoś, na czym nam tak bardzo zależy, nie robić. Że cudownie byłoby mieć jakiś zewnętrzny schemat, który stanie się punktem odniesienia i da poczucie, że nasza twórczość - pisanie, granie, malowanie - jest bezlitośnie niewymierne i nigdy nie wiadomo, co jest dobre, co się spodoba, co chwyci.

To wystawia twórców wszelkiej maści na pożarcie własnym słabościom, krytykanctwu innych i poczucie ogólnej niemoco-chęcio-ucieczki. Zresztą nie tylko w twórczości. W życiu też by się przydał gotowiec: zrobisz to i to, i będzie glejt na udany związek, udane pożycie, a może nawet udane życie. Tylko to jest myślenie disneyowskie, w świecie, w którym zawsze dreams come true. A tutaj marzenia trzeba zamienić na dupogodziny. Jak to rzekła ostatnio pewna Monika ze Śląska: nie wierzę w miłość romantyczną, wierzę w miłość pragmatyczną. A ta opiera się na ciągłym ryzyku bez gwarancji sukcesu i dupogodzinach rozmów, ćwiczeń, zasuwania. I ciągłym do bólu ryzykowaniu w tym, że to, co napiszemy czy powiemy, zedrze z nas maskę mędrca, pokaże nieudolności, obnaży słabości. Wystawi na cudzy brecht.

Jak mantra wracają dwa najbardziej zabójcze zdania, które rzuciła światu Brené Brown. Who do you think you are? Kim ci się wydaje, że jesteś? Przecież wokół są wybitniejsi, wspanialsi, bardziej utalentowani. Weź ty sobie popatrz w lustro, dziewczyno, i zobacz, ile ci brakuje. I drugie: You are not good enough, nie jesteś wystarczająco dobra, by robić to czy tamto. Tylko nikt nie zajął się kwestią najważniejszą, że Iksińska jakoś sobie tych pytań nie zadała widać, bo opublikowała książkę i pisze następną. Bo wstaje rano, siada do stołu i pisze. Działa. Ryzykuje. A nam z Ygrekową tylko brechtanie pozostało.

Zadanie dla ciebie:

Zidentyfikuj preteksty, które odciągają cię od ważnych spraw.
Zastanów się, jakie myśli je wyzwalają.
Złap moment, gdy twoja uwaga ze sprawy istotnej ucieka na manowce.

Źródło artykułu:miastokobiet.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także