Pan tu nie wejdzie, czyli instrukcja obsługi klubowego selekcjonera
„Robert, obiecaj mi, że zabierzesz mnie kiedyś do ‘Utopii’. Słyszałam legendy o tym klubie, a mnie już trzy razy tam nie wpuścili”, poprosiła mnie kiedyś żona jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, która bez problemu mogłaby kupić sobie taki klub na własność – pisze w nr 4 magazynu KAWA Robert Leszczyński.
20.05.2011 15:36
„Robert, obiecaj mi, że zabierzesz mnie kiedyś do ‘Utopii’. Słyszałam legendy o tym klubie, a mnie już trzy razy tam nie wpuścili”, poprosiła mnie kiedyś żona jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, która bez problemu mogłaby kupić sobie taki klub na własność – pisze w nr 4 magazynu KAWA Robert Leszczyński.
Osoby, które „odbiły się od bramki” opisują to jako jedne z największych upokorzeń, których doświadczyły. Przed postronnymi osobami, często przyjaciółmi, albo, co najgorsze, przed ukochaną osobą, zostali potraktowani jak coś „gorszego”, drugiej kategorii. I nie jest to dobro tak elitarne, jak doktorat z filozofii, ale rzecz powszechnie dostępna, wręcz banalna. Tym bardziej, że widzą, iż inni wchodzą z uśmiechem i bez problemów. Jest to jeszcze bardziej dotkliwe, gdy, zdaniem tych osób, stało się to w sposób niezasłużony, zaskakujący, irracjonalny, nieodwołalny i często – niegrzeczny.
Pół biedy, kiedy niewpuszczony do raju mówi: „trudno” i odchodzi. Przeważnie jednak w ferworze nocnej zabawy i kilku drinków dochodzi do negocjacji, prób korupcji, ostrej wymiany zdań, ubliżania, a nawet szarpaniny. Widziałem to setki razy. W sporze tym klient nie ma szans, bo selekcjoner ma zawsze rację, a w razie czego ma do dyspozycji prywatną armię w postaci ochrony klubu. A kiedy trzeba – nawet policji.
Aby nasza samoocena w takich okolicznościach nie doznała uszczerbku, całą winę przerzucamy oczywiście na selekcjonera, którego oskarżamy o to, że jest debilem, niekompetentnym chamem, złośliwą ciotą, rasistą, reakcjonistą, antyfeministą (lub w zależności od okoliczności innym –„istą”) i w ogóle działa na szkodę klubu.
W środowisku klubowym selekcjonerzy uważani są za istoty podłe, pamiętliwe i zawistne. Najlepiej ilustruje to przykład ze starożytnego Egiptu. A precyzyjniej – z filmu Asterix i Obelix. Misja Kleopatra. Niesłychanie wprost wredny i oczywiście mocno przegięty selekcjoner nie chce wpuścić Juliusza Cezara na imprezę organizowaną przez Kleopatrę.
Jest też jednak inny filmowy przykład selekcji: scena w słynnym filmie Studio 54, opowiadającym historię bodaj najważniejszego klubu w historii. Jego właściciel Steve Rubell (grany przez Mike’a Myersa) stoi przed wejściem i pośród tłoczącej się setki osób, które dałyby się pokroić, żeby wejść do klubu, w którym już jest Mick Jagger, Andy Warhol, Muhammad Ali, Woody Allen i Grace Jones, zwraca uwagę na jednego chłopaka. „Ale w tej koszuli nie wejdziesz” – mówi. Chłopak bez wahania rozbiera się do pasa. „Witam na moim przyjęciu” – mówi Rubell. Innymi słowy – witamy w naszym świecie.
W tym przypadku nie jest to selekcja „od”, zabraniająca wstępu, ale przeciwnie – selekcja „do”, czyli mająca na celu wyselekcjonowanie osób, które akceptują zasady zabawy.
Dla osoby niewpuszczonej instytucja selekcji uchodzi za szczyt niegodziwości. Dowodem na to, że są równi i równiejsi. Że jest to antydemokratyczne, wręcz kastowe, a nawet bezprawne. Bo tak w istocie jest. Właściciel nawet prywatnego punktu usługowego – sklepu, zakładu fryzjerskiego czy kina nie ma prawa, ot tak sobie, bez przyczyny powiedzieć, że „tego pana nie obsługujemy”. Jeśli tego pana/panią stać i zachowuje się normalnie, to nie można mu/jej odmówić. A w klubie to jest norma.
Najbardziej obrażeni posuwają się do demagogicznych argumentów. Porównują np. pracę klubowego selekcjonera do funkcji doktora Mengele w obozie w Auschwitz, który też na pierwszy rzut oka wiedział, „kto się nadaje, a kto nie”. Że podczas okupacji istniały w Warszawie kawiarnie „nur for Deutsch”, a ledwie 40 lat temu w Ojczyźnie Wolności istniała segregacja rasowa i czarni muzycy musieli wchodzić do klubów, w których grali przez kuchnię.
Ja bardziej skłaniam się ku porównaniom związanym ze św. Piotrem i bramami raju.
Nie chcę bawić się tutaj w adwokata diabła i bronić instytucji, której nie lubię. Jako radykalny klubowicz i „profesor zwyczajny od imprezowania” chciałbym oczywiście, żeby wszyscy wchodzili na wszystkie imprezy świata i świetnie się tam bawili. Więc może zamiast obrony poprzestanę na instrukcji obsługi, czyli kilku radach, co zrobić, żeby zostać wpuszczonym. Daję słowo, że rady te pomogły już wielu osobom.
Każdy przypadek klubu jest oczywiście indywidualny, postaram się jednak na potrzeby niniejszego artykułu stworzyć dekalog uniwersalnych zasad, których przestrzeganie może nie zapewni sforsowania bramki, ale bardzo je ułatwi.
Po pierwsze: pamiętaj, że kluby nie są z gumy!
To chyba najprostszy i najbardziej przekonujący argument. Kiedy w środku „modnego lokalu” jest już dziki tłum, selekcjoner choćby nawet chciał, nie może wpuścić kolejnych osób. Przypomnij sobie wtedy o imprezach, na które weszło dużo za dużo osób, było potwornie duszno, do zapchanych kibli stały kolejki, a do baru, szatni czy stolika trzeba było przeciskać się godzinami przez tłumy spoconych bliźnich.
Argument, że jedna osoba więcej nie zrobi różnicy raczej nie wywrze na selekcjonerze wielkiego wrażenia. Skoro można wpuścić ciebie, to i następną osobę i wszystkich innych też. Nie argumentuj, że przecież jacyś ludzie właśnie z klubu wyszli. Selekcjoner zawsze może odpowiedzieć, że w środku jest za ciasno.
Jeżeli naprawdę ci zależy na wejściu do mocno obleganego klubu przyjdź wcześniej lub po godzinach szczytu. Wtedy szanse są większe. Zwłaszcza wcześniej, kiedy ludzie dopiero się gromadzą. Właściciele nie cierpią pustych klubów!
Po drugie: selekcjoner oceni cię po wyglądzie
Dobry selekcjoner nie wpuszcza do klubu ludzi, mówiąc oględnie, nieprzyjemnych i groźnych. Nie chcesz przecież, żeby ktoś „zajumał” ci komórkę albo portfel, dał po twarzy, albo obmacywał twoją dziewczynę. To oczywiste, że kluby unikają rozmaitych dresów, karków, bandziorów, dilerów, ludzi agresywnych, pijanych, naćpanych albo dziewcząt, mówiąc łagodnie, „bez klasy”.
Nie chodzi tylko o to, że potrafią oni być niebezpieczni, zwłaszcza gdy za dużo wypiją albo czegoś się nawąchają. Odstraszają tę bardziej wrażliwą na chamstwo i przemoc część publiczności i psują opinię klubu. Nikt przecież nie pójdzie do miejsca, w którym jest niebezpiecznie. Stąd te, czasami śmieszne restrykcje, że „w bluzach dresowych i sportowych butach nie wpuszczamy”. Selekcjoner nie będzie miał czasu dociekać czy bluza jest od Armaniego, a adidasy od McQueena. Nie będzie też z tobą rozmawiał o Habermasie, żeby sprawdzić stan twojej kultury. Oceni cię po wyglądzie. Nie dawaj mu pretekstu.
Po trzecie: w krawatach nie wpuszczamy!
Jednak nawet gdy nie jesteś bandziorem, właściciel klubu, a za nim selekcjoner, będzie wolał klienta bogatszego, którego stać na dobrą whisky, niż tzw. „słoika” (czyli takiego, co siedzi całą noc ze szklanką piwa). Klub to nie jest instytucja charytatywna. O jego dochodach (a na dłuższą metę – istnieniu) decydują dochody z baru. Zauważ jak kluby często bankrutują!
Czy jednak wystarczy ubrać się „na bogato” i szastać pieniędzmi? Nic podobnego! Dość powiedzieć, że we wspomnianej „Utopii”, ale też wielu innych klubach, istniał zakaz wstępu w garniturze. Tudzież w garsonce. Maklerzy z giełdy, pracownicy agencji reklamowych czy inni członkowie palestry nie wiedzieli, o co chodzi: „to przecież garnitur od Gucciego prosto z Mediolanu, a on mnie nie wpuszcza? Mnie tu stać na wszystko!” – myśleli. Powód był bardzo prosty – nadęci i nudni krawaciarze przeważnie nie umieją się bawić, a często – nawet w klubie zachować.
Po czwarte: nie będziesz się zżymał, że „selekcjoner wpuszcza jakichś frajerów, a ciebie nie”
Selekcjoner zawsze będzie wpuszczał stałych bywalców klubu, o których wie, że potrafią dobrze się bawić i zachować. Każdy klub ma swój „wewnętrzny krąg” – przyjaciół, byłych pracowników, krewnych i znajomych królika, byłe dziewczyny didżeja, kontrahentów właściciela, itd. Oni wchodzą zawsze, bo są selekcjonerowi znani i milej widziani niż „osoby z ulicy”, nawet najlepiej wyglądające.
Wchodzą też ładne dziewczyny (często wpuszcza się je za darmo) i przystojni faceci. Z przyczyn oczywistych. Dzięki nim klub zyskuje na atrakcyjności. Wpuszcza się też „mięso armatnie”. Osoby, które są zwierzyną łowną, chociaż o tym jeszcze nie wiedzą. To niezbędny element klubowej obyczajowości i naprawdę nie masz o co się wściekać, że oni wchodzą, a ty nie.
Po piąte: Nie będziesz się kłócił, straszył, ubliżał, szarpał
To zdarza się nagminnie. Selekcjonerzy są zresztą do tego przyzwyczajeni. Jak nie wpuszczają, to radzę odpuścić.
Nie znaczy to, że zawsze należy dać się bez słowa odprawić z kwitkiem. Jeśli selekcjoner powie „nie wejdziesz w bluzie z kapturem”, zaproponuj, że zostawisz ją w szatni. Jeśli „jest za dużo ludzi” – zapytaj, czy może za godzinę będzie luźniej. Możesz powiedzieć, że masz znajomych w środku, że się tu umówiłeś albo że „wpadasz tylko na jednego drinka”. Może zadziałać pod warunkiem, że powiesz to przekonująco, spokojnie i zgodnie z prawdą. Selekcjonerzy nie lubią być oszukiwani i mają nadzwyczajną pamięć do ludzi. To ich praca. Jak im podpadniesz – więcej nie wejdziesz. Podobnie jak wtedy, gdy będziesz się kłócił, ubliżał, straszył czy się szarpał albo w ogóle coś „nawywijasz” w klubie.
Po szóste: Nie będziesz straszył szefem
Żądanie natychmiastowego widzenia z szefem nie ma sensu. To szef postawił tu selekcjonera i działa on na jego zlecenie. Szef (w założeniu) dobrze wie, co robi. Znalezienie dobrego selekcjonera wcale nie jest proste. Gdyby każdy mógł nim być, wystarczyłaby bileterka albo „bramkarz”. Musi on znać wszystkich stałych bywalców, charakter klubu, a także znać się na ludziach, tzn. na pierwszy rzut oka ocenić, kto będzie dobrze się bawił, a z kim mogą być, lub już były, problemy. Ocena „na pierwszy rzut oka” wcale nie oznacza, że wystarczy mieć Rolexa – może wszak go sobie kupić każdy burak czy bandyta, bez przedstawiania dyplomu wyższej uczelni czy świadectwa o niekaralności.
Dobry selekcjoner potrafi ocenić, czy ktoś jest klubowiczem, czy tylko go udaje na podstawie kilkunastu cech wyglądu, a zwłaszcza zachowania. Potrafi też dostrzec coś, czego prawie nie widać: np. słomę wystającą z butów.
Czy selekcjoner jest nieomylny? Oczywiście że nie, ale jego słowo należy traktować tak, jak słowo szefa. Więc żądanie natychmiastowej z nim rozmowy nie ma sensu.
Po siódme: nie będziesz powoływał się na przyjaciół
Powoływanie się na przyjaciół, którzy są bywalcami klubu lub przyjaciółmi szefa raczej nie ma sensu, bo selekcjoner nie musi ich znać z nazwiska. Każdy zresztą może się na nich powołać. Co innego, jeśli przyjdziesz z nimi do klubu. To jest zresztą generalna zasada – najlepiej przyjść ze znajomymi, którzy zawsze wchodzą, bo są np. bywalcami tego klubu. Już następnym razem możesz wejść sam, bo dobry selekcjoner będzie cię już kojarzył. Jeśli nie, można mu delikatnie przypomnieć, że tydzień temu cię wpuścił. Gorszą metodą jest „wydzwonienie” kogoś znajomego z klubu, żeby wyszedł na bramkę i za ciebie poręczył. Ja miałem jednak z selekcjonerami prosty układ: „nawet jak będę Cię błagał o wpuszczenie jakiegoś znajomego, będę to robił tylko dlatego, że nie wypada mi odmówić, więc nie traktuje tego serio”.
To ma umiarkowany sens również dlatego, że każda zmiana decyzji selekcjonera podważa jego prestiż. To ważny element tej pracy. Selekcjonerzy nie cierpią presji i często rzeczywiście działają wtedy na złość. Dla zasady.
Po ósme: (raczej) nie będziesz przekupywał
Generalnie odradzam, choć to podobno czasami działa. Odradzam z wielu powodów – zasadniczych, ale też praktycznych. Jak raz to zrobisz, selekcjoner uzna to za normę i będzie już chciał łapówkę zawsze. Trudno to zresztą nazwać łapówką, bo bywa, że jest to półoficjalne, a selekcjoner oddaje całość lub jej część właścicielowi klubu na zasadzie dodatkowego dochodu – „jeśli komuś naprawdę zależy, to zapłaci”.
Ważne, żeby zrobić to niesłychanie dyskretnie. Propozycja „ile mam ci zapłacić żebyś mnie wpuścił?” będzie raczej przeciwskuteczna.
Jeżeli jednak chcemy zapłacić za wejście, radzę zrobić to zupełnie oficjalnie, to znaczy wynająć lożę lub stolik. Zwłaszcza gdy idziemy dużą grupą znajomych. Większość klubów ma taki system rezerwacji na telefon. Ma to wiele praktycznych zalet. Selekcjoner nie ma wtedy nic do gadania, a my mamy miejsce, którego nikt nie zajmie, przychodzi kelner, można zostawić drinki, rzeczy itd.
Po dziewiąte: nie będziesz używał argumentu prawnego
Jak napisałem wyżej, selekcja jest właściwie nielegalna. W koncesjonowanych lokalach nie można bez wyraźnej przyczyny odmówić wpuszczenia klienta. Selekcjonerzy mają jednak na to swój patent. Nie mówią: „pan tu nie wejdzie”, ale grzecznie poproszą o zaproszenie albo o kartę klubową. I nie ma znaczenia, że zaproszenia nie istnieją, a karty nawet jak były, to wszyscy już je dawno zgubili. Wystarczy, że powiedzą, iż impreza jest zamknięta lub na zaproszenia i tyle. Nic nie można zrobić.
Oczywiście formuła „poproszę o zaproszenie” należy do tych bardziej kurtuazyjnych, ale spotkałem się, co prawda tylko w opowieściach, z bardziej chamskimi odzywkami selekcjonerów, pośród których „a masz w domu lusterko?” jest jeszcze dosyć grzeczne. Oprócz tego, że jest to skrajnie nieprofesjonalne i skłaniające do agresji, jest bez wątpienia szkodliwe dla reputacji klubu. No cóż, selekcjoner potrafi być chamem i idiotą. Tym bardziej nie należy z nim dyskutować.
Po dziesiąte: nie będziesz używał argumentu ekonomicznego
Czyli dowodził, że selekcjoner nie ma racji, bo gdyby ciebie wpuścił, to byś tam zostawił fortunę, więc ten niekompetentny idiota działa na szkodę klubu, który niechybnie przez niego zbankrutuje. Musisz wiedzieć, że kluby funkcjonują bardziej dzięki stałym bywalcom, a nie przygodnym klientom, którzy raz na jakiś czas chcą się zabawić. Ci ostatni raz są, a raz ich nie ma. W zależności od tego, czy pada na dworze, właśnie zaczęły się wakacje, a w telewizji jest akurat finał Tańca z gwiazdami. Ci pierwsi zaś przychodzą zawsze.
Żeby dobrze się bawić, spotkać ze znajomymi, pogadać, podrywać. Największym atutem fajnego miejsca jest dobra atmosfera. Można kupić lepsze nagłośnienie, klimatyzację, większy bar lub wyposażenie, ale dobrej atmosfery się nie kupi. Tę tworzą stali bywalcy, a nie przygodni, nawet bardzo bogaci goście. Założenie klubu to dla właściciela przeważnie duża inwestycja, która musi się zwracać latami, trzeba więc myśleć o klubie w kategoriach długoterminowych, a nie bieżącego utargu z baru, bo dziś może być, a za trzy miesiące już nie. Wszystko zależy od dobrej atmosfery i doboru ludzi, na co pracuje selekcjoner.