Piękna bestia – kim była Irma Grese?
Nazywano ją „piękną bestią”. Zawsze zadbana, w nienagannej fryzurze i schludnym ubraniu. Kiedy 13 grudnia 1945 roku 22-letnia Irma Grese została stracona przez powieszenie, podobno żałował jej nawet kat. Dziennikarze nie do końca chyba wierzyli, że tak delikatna kobieta mogła dopuścić się jakiejkolwiek poważnej zbrodni.
13.08.2014 | aktual.: 06.08.2015 14:12
Nazywano ją „piękną bestią”. Zawsze zadbana, w nienagannej fryzurze i schludnym ubraniu. Kiedy 13 grudnia 1945 roku 22-letnia Irma Grese została stracona przez powieszenie, podobno żałował jej nawet kat. Dziennikarze nie do końca chyba wierzyli, że tak delikatna kobieta mogła dopuścić się jakiejkolwiek poważnej zbrodni.
Jednak dowody były jednoznaczne. Irma Grese okazała się prawdopodobnie najbardziej zwyrodniałą zbrodniarką w III Rzeszy. Jedna z niewielu kobiet w szeregach SS, nie miała najmniejszej litości dla osadzonych w obozach koncentracyjnych. Szacuje się, że piastując funkcję strażniczki w obozie Auschwitz-Birkenau, zabijała nawet 30 więźniarek dziennie. Nie odczuwała przy tym najmniejszych wyrzutów sumienia.
Jak to możliwe, że zwykła dziewczyna pochodząca z niemieckiej wsi stała się psychopatyczną morderczynią? Na to pytanie starał się odpowiedzieć Daniel Patrick Brown w swojej książce „Piękna Bestia”. Choć podkreślał, że nie da się usprawiedliwić zbrodni, których dokonała, to jednak trzeba spojrzeć na nie przez pryzmat jej dzieciństwa oraz całego mechanizmu nazistowskiej propagandy.
Czy Irma Grese była zwyrodniałą psychopatką, czy pozbawioną emocji ofiarą systemu? Na to pytanie prawdopodobnie nigdy nie poznamy odpowiedzi. Warto jednak spojrzeć na jej życiorys z szerszej perspektywy. Chociażby po to, żeby wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Dzieciństwo
Nie wiadomo, kiedy dokładnie się urodziła. Prawdopodobnie przyszła na świat w miejscowości Wrechen w 1923 roku. Miała czwórkę rodzeństwa. Jej ojciec, Albert, był „oborowym”, doglądającym krów. Rodzina żyła skromnie, ale niczego jej nie brakowało. Irma była niewyróżniającą się uczennicą, nie sprawiała problemów w domu.
Można powiedzieć, że dzieciństwo Grese było sielankowe. Do dwunastego roku życia.
Matka Irmy, Bertha Grese, nie miała łatwego życia. Ciężko pracowała, żeby zapewnić rodzinie jak najlepsze warunki życia. Jej stan psychiczny pogorszył się, kiedy dowiedziała się, że jej mąż ma romans z córką właściciela gospody, do której często chodził. Pewnego dnia kazała dzieciom poszukać ojca w szynku, a sama wypiła kwas solny i położyła się w łóżku. Albert, gdy tylko ją odnalazł, natychmiast zawiózł ją do szpitala. Niestety, na pomoc było już za późno. Kobieta zmarła w styczniu 1936 roku.
Wszystko wskazuje na to, że Bertha nie chciała pożegnać się z życiem, a jej próba samobójcza była jedynie rozpaczliwym wołaniem o pomoc i uwagę. Tym większa tragedia spadła na całą rodzinę.
Irma mocno przeżyła śmierć matki. Spędzała dzieciństwo w samotności, nudzie i beznadziei.
Tymczasem w pobliskim miasteczku założono organizację dla młodzieży, dziewczęcy odpowiednik Hitlerjugend, Bund Deutscher Madel (BDM, Liga Niemieckich Dziewcząt). Po jakimś czasie udział w BDM przestał być opcjonalny. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby Irma została zmuszona, by wstąpić do jej szeregów. Wręcz przeciwnie, uczęszczała na spotkania bardzo chętnie. Wszystko, o czym mówiono na spotkaniach BDM, brała głęboko do serca. Wierzyła w każde słowo swoich mentorów.
Kiedy przyszedł czas, żeby się usamodzielnić, Irma próbowała różnych zajęć. Pracowała w mleczarni i sklepie, a następnie dwa lata jako pomoc pielęgniarska dla żołnierzy SS w Hohenlychen. Choć chciała zdobyć zawód pielęgniarki, liczne próby się nie powiodły. Nie potrafiła zdać trudnego egzaminu.
W końcu musiała zdecydować, co chce zrobić ze swoim życiem.
Szkolenie
W nazistowskiej ideologii kobiety zajmowały jasno sprecyzowane miejsce. Miały zajmować się domem, usługiwać mężowi i rodzić dzieci. Dostawały nawet medale za wydanie na świat odpowiedniej liczby potomstwa. Walka była obowiązkiem i przywilejem mężczyzny.
To podejście zaczęło się zmieniać w czasie II wojny światowej, kiedy front pochłaniał coraz większą liczbę żołnierzy. Do służby zaczęto rekrutować kobiety. Były potrzebne szczególnie jako strażniczki w obozach koncentracyjnych. Niewiele z nich chciało pełnić tę haniebną funkcję. Jednak Irma Grese zgłosiła się jako ochotniczka. Późnym latem 1942 roku trafiła na szkolenie do obozu w Ravensbruck. „Kształcenie” zakończyła w marcu 1943 roku. Oficjalnie została SS-Aufseherin (nadzorczynią SS).
Jedna z byłych więźniarek w rozmowie z Brownem wspomina, jak wyglądało szkolenie młodych kobiet. Twierdzi, że większość z nich nie była z natury zła. Niektóre nawet na początku przepraszały, kiedy przypadkowo zagrodziły którejś więźniarce drogę. Szybko jednak zostawały przywoływane do porządku przez doświadczone SS-Afuseherinen.
Znęcanie się nad osadzonymi, bicie bez powodu i tak zwany „sport”, czyli zmuszanie do wykańczających ćwiczeń fizycznych, były na porządku dziennym. Im bardziej brutalna nadzorczyni, tym bardziej ją ceniono.
Choć Irma była jedną z najmłodszych kobiet w obozie, szybko udowodniła, jak bardzo angażuje się w sprawę masowych morderstw. Prawdopodobnie dlatego, że szczerze wierzyła w ideologię nazizmu, a więźniów uważała za podludzi. Tym bardziej, że po ciężkim dzieciństwie i okresie dorastania w końcu poczuła się spełniona i doceniona.
Nie wiadomo, dlaczego poprosiła o przenosiny do Auschwitz-Birkenau. Obóz w Ravensbruck znajdował się blisko jej rodzinnego Wrechen. Irma pojechała nawet w odwiedziny do ojca. Nie wiadomo, ile powiedziała mu o swoim zajęciu. Pewne jest jednak, że po tej rozmowie ojciec wyrzucił ją z domu. Powiedział, że nie chce jej nigdy więcej widzieć.
Służba
W obozie Auschwitz-Birkenau Grese z powodzeniem kontynuowała swoją „karierę”. Pracowała w części kobiecej jako nadzorczyni więźniarek. Z początku jako telefonistka, później pilnowała komanda przy budowie dróg. W 1943 r. została zastępczynią główniej kierowniczki w obozie kobiecym w Birkenau.
Więźniarki, którym udało się przeżyć, wspominają ją jako prawdziwego tyrana. Zwykle przechadzała się po terenie obozu w idealnie czystym mundurze i w nienagannie wypolerowanych butach. W ręku trzymała bat, którym chętnie wymierzała „kary”. Uwielbiała też szczuć więźniarki psami.
Trudno oszacować liczbę zabitych przez Grese. Szacuje się, że pozbawiała życia ok. 30 osób dziennie. Sposoby były różne, jednak z zeznań świadków wynika, że kobieta zadawała cierpienie z niesłychaną wręcz brutalnością. Potrafiła bić więźniarki do nieprzytomności, a potem z całej siły je kopać. Za najdrobniejsze przewinienie lub bez powodu.
Legendarne jest już rozpasanie seksualne strażników w obozach koncentracyjnych. Grese nie była tu wyjątkiem. Miała liczne kontakty seksualne z SS-manami. Wykorzystywała też więźniarki. Nie przeszkadzało jej to, że współżycie z osadzoną, szczególnie pochodzenia żydowskiego, jest surowo zakazane i równa się karze śmierci. Grese po fakcie zabijała swoje ofiary.
Najsłynniejszym kochankiem Irmy był Josef Mengele, słynny nazistowski doktor-śmierć. To on przeprowadzał brutalne eksperymenty medyczne na więźniach, szczególnie na bliźniętach. Często okaleczał jednego, po czym zabijał go i natychmiast uśmiercał drugiego. Dzięki temu zdobywał „idealny materiał porównawczy”. To on przeprowadzał tzw. selekcje – decydował, którzy więźniowie zostaną natychmiast wysłani na śmierć w komorach gazowych, a którym daruje jeszcze parę tygodni czy miesięcy życia.
Irmie najwyraźniej to imponowało. Często w trakcie selekcji stała u boku „mistrza”. Uwielbiała widok setek ludzi wysyłanych na śmierć, a Mengele wyjątkowo jej imponował.
Mówiło się też o jej romansie z dyrektorem obozu, Josefem Kremerem. Miało to jej zapewnić nietykalność i lepsze traktowanie przez innych SS-manów.
Rozpasanie Grese nie mogło pozostać bez wpływu na jej zdrowie. W Auschwitz zachowały się dokumenty, z których wynika, że wielokrotnie badała się pod kątem chorób wenerycznych.
Co ciekawe jedynymi więźniarkami, które mogły liczyć na jej łaskawość, były te, które dbały o wygląd jej munduru. Grese zapewniała im w miarę znośne warunki funkcjonowania. Dla nikogo innego nie miała litości.
Ucieczka
Wojna jednak zaczęła się kończyć. Niemcy przegrywali. 18 lub 19 stycznia 1945 roku Irma Grese musiała uciekać przed Armią Czerwoną. Wraz z tysiącami więźniów uczestniczyła w marszu śmierci. Trudno nawet oszacować, ilu z nich zginęło podczas tej wielodniowej, wyczerpującej tułaczki. Minimalne racje żywnościowe albo całkowity brak jedzenia, wielogodzinna wędrówka. Więzień, który się zatrzymał, zostawał rozstrzelany. Żeby nie mógł już opowiedzieć o tym, co widział w Auschwitz.
Irma ponownie trafiła do znajdującego się w głębi Rzeszy Ravensbruck. Choć znowu była blisko domu rodzinnego, nie odwiedziła ojca i sióstr. Wkrótce zresztą znowu musiała uciekać. Trafiła do owianego najgorszą sławą obozu śmierci Bergen-Belsen.
Nawet nie udawano, że więźniowie mają tam pracować. Codziennie tysiące z nich ginęły z głodu i wycieńczenia. Nie było czasu, żeby spalić wszystkie zwłoki. Rozmiar tej klęski przerażał nawet nadzorców obozu. Wiadomo było, że to musi się skończyć.
Obóz Bergen-Belsen został wyzwolony przez Brytyjczyków 15 kwietnia 1945 roku.
Proces
Irma Grese chciała uciekać, ale nie miała dokąd. Nie do końca chyba też zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Została pojmana 17 kwietnia. Brytyjscy żołnierze określali ją jako cyniczną, krnąbrną, pewną siebie. Ona sama do końca wierzyła w nazistowskie idee. Obce wojska traktowała z najwyższą pogardą.
Proces załogi Bergen-Belsen odbywał się w MTV-Halle w mieście Lugenburg. Trwał do 17 listopada. Co ciekawe, Brytyjczycy nawet w obliczu wojny zadbali o to, żeby wszystko odbywało się zgodnie z prawem międzynarodowym. Więźniom zapewniono nawet adwokata z urzędu. Irmę bronił pułkownik Gerald Draper z Biura Generalnego Prokuratora Wojskowego. Choć chciał ułożyć dla kobiety jakąkolwiek linię obrony, sam stwierdził, że został wręcz przytłoczony skalą dowodów, które ją obciążały. Zeznania świadków, oficjalne dokumenty – nie ulegało wątpliwości, że Grese dopuściła się okrutnych zbrodni.
Zresztą ona sama była dla siebie najgorszym obrońcą. Kiedy w trakcie procesu ktoś spytał ją: „Dlaczego robiłaś takie rzeczy?”, odpowiedziała: „Naszym obowiązkiem była eksterminacja antyspołecznych elementów, aby zapewnić Niemcom przyszłość”. Kiedy w trakcie jednego z posiedzeń żona komendanta Kremera stwierdziła, że nie wiedziała, co dzieje się w obozie, Irma nie mogła powstrzymać złośliwego śmiechu.
Europejskie media przejawiały pewien rodzaj chorej fascynacji „piękną bestią”. Dużo pisano o tym, jakich zbrodni dopuszczała się ta elegancka kobieta. Zastanawiano się, jak to możliwe, że stała się tak bezduszna. Czy to efekt wychowania w nazistowskiej ideologii? Pewien rys osobowości? Może wszystko naraz?
Jedno wiedziano na pewno – kobieta była winna niewyobrażalnych zbrodni. 17 listopada 1945 roku Irma usłyszała wyrok: „Numer 9. Grese. Wyrok tego Sądu brzmi: śmierć przez powieszenie”.
Wykonanie wyroku
Więźniom nie mówiono, kiedy dokładnie zostanie wykonana kara śmierci, żeby nie wzbudzać paniki. Skazaną załogę Bergen-Belsen przewieziono do więzienia w Hameln. Podobno dopiero wtedy Irma zdała sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji, w której się znajduje. Przestała o siebie dbać, opadły jej dawniej zadbane loki. Ponoć chodziła przygnębiona, mało rozmawiała.
Wyrok śmierci miał wykonać słynny angielski kat, Albert Pierrepoint. Mężczyzna opowiadał, że Grese nie zwróciła jego uwagi niczym poza urodą. Była grzeczna i miła, kiedy dokonywał wszystkich niezbędnych pomiarów: ważenia i mierzenia (kat dbał o to, żeby egzekucja była przeprowadzona profesjonalnie). Przyznał, że choć wiedział, jakich zbrodni się dopuściła, zrobiło mu się jej żal.
Nie wiadomo, kiedy dokładnie urodziła się Irma. Data jej śmierci jest jednak dokładnie znana. Wyrok wykonano 13 grudnia 1945 roku o godzinie 9.34 w więzieniu w Hameln. Grese weszła na podest spokojna, jakby pozbawiona emocji. Podobno jej ostatnie słowa, skierowane do kata, brzmiały: „Szybciej, miejmy to już za sobą”.
Wszyscy chcą zapomnieć
Została pochowana na cmentarzu więziennym w Hameln, jednak 9 lat później jej zwłoki przeniesiono na cmentarz miejski. Obecnie nie wiadomo, gdzie dokładnie leżą ciała SS-manów skazanych podczas procesu załogi Bergen-Belsen. Miasto chce zapomnieć o tej części swojej historii.
Kiedy Daniel Patrick Brown pisał książkę o Irmie Grese, stwierdził, że musi na własne oczy zobaczyć Hameln. Gdy dojechał do miasta i wsiadł do taksówki, spytał kierowcę, czy może odwiedzić synne więzienie.
- Chce pan tam spędzić noc? - uśmiechnął się taksówkarz.
Pisarz zrobił wielkie oczy. Noc w więzieniu? Okazało się, że wiele lat temu budynek został zaadoptowany na wysokiej klasy hotel. Oczywiście Brown zdecydował się na nocleg w słynnych murach.
Kiedy pytał pracowników o to, czy wiedzą coś o przeszłości tego miejsca, nikt nie chciał z nim rozmawiać. Nic dziwnego. Nie można psuć reputacji hotelu. W ciepłych, eleganckich wnętrzach nie ma niczego, co przypominałoby o losach dawnych skazańców. Tak samo jak na cmentarzu miejskim. Hameln chce zapomnieć.
Brown rozmawiał też z jedną z sióstr Irmy, która chce zachować anonimowość. Kobieta do dziś nie rozumie, dlaczego Irma dopuszczała się takich przestępstw. Przecież była takim sympatycznym dzieckiem. Ona również chce zapomnieć.
My jednak powinniśmy pamiętać o Irmie i innych strażnikach obozów koncentracyjnych. Chociażby dlatego, żeby zminimalizować szanse na to, że taka zbrodnia jeszcze kiedykolwiek się powtórzy. Historia Grese pokazuje nam, jak podatny umysł potrafi ugiąć się pod ciężarem propagandy. Czy można było jakoś temu zapobiec? Pewnie nigdy się nie dowiemy.
Tekst: Sylwia Laskowska
(sr/mtr), kobieta.wp.pl