Blisko ludziSiłaczka w beemce

Siłaczka w beemce

Siłaczka w beemce
Źródło zdjęć: © sxc.hu
21.05.2009 10:22, aktualizacja: 27.06.2010 19:46

Mają po dwadzieścia kilka lat. Studiują, chcą mieć w przyszłości fajną pracę. I coś jeszcze: chcą, żeby w Polsce powstało społeczeństwo obywatelskie. Współczesne siłaczki.

Siłaczka w beemce

Mają po dwadzieścia kilka lat. Studiują, chcą mieć w przyszłości fajną pracę. I coś jeszcze: chcą, żeby w Polsce powstało społeczeństwo obywatelskie. Żeby ludzie głosowali nie dlatego, że polityk obiecał im gruszki na wierzbie, tylko dlatego, że odpowiada im program jego partii. Żeby decydowali o losach kraju, swojego miasta, ulicy i podwórka. Współczesne siłaczki.

Ula Ciółko z Krakowa, lat 22: zna biegle już trzy języki obce, teraz uczy się hiszpańskiego. Kończy elitarny wydział stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pasjonuje się problematyką unijną. Marta Poślad, jej rówieśniczka z Warszawy: realizuje jednocześnie program IV i V roku nauk politycznych i III roku prawa. I jeszcze ma czas, by codziennie spotkać się z przyjaciółmi, wyskoczyć do modnego klubu.

Zosia Kabas, 27 lat: jeździ ogromnym „dresiarskim” srebrnym bmw, pracuje, kończy dziennikarstwo. W natłoku zajęć wciąż nie znajduje czasu, żeby obronić pracę magisterską na wydziale socjologii. Wszystkie działają w organizacjach pozarządowych: Marta jest podporą Wybieram.pl, Ula – wiceprezesem stowarzyszenia Polska Młodych, a Zosia – fundacji Odpowiedzialność Obywatelska.

Czerwone jest be

Zosia pochodzi spod Grójca. Jej tata od zawsze angażował się w różne działania. Był aresztowany podczas zamieszek studenckich w ’68 roku. W latach 80. był członkiem Solidarności. – Pamiętam taką sytuację: miałam kilka lat i rozpłakałam się, bo mama chciała, żebym włożyła czerwone majtki. A ja nie chciałam! Przecież „czerwony” znaczy „zły” – śmieje się. Po transformacji ustrojowej ojciec zaczął angażować się w działalność lokalną, startował w wyborach do samorządu. Od najmłodszych lat rozumiała, że życie nie polega tylko na dbaniu o własny interes i zarabianiu pieniędzy.

– Nie dorastałam w złotej klatce. Mam trójkę rodzeństwa. Jeśli ktoś wychowuje się w wielodzietnej rodzinie, po prostu nie może być aspołeczny. Wspólne zabawki, ubrania, donaszanie ciuchów. Nasi rodzice prowadzą gospodarstwo sadowniczo-szkółkarskie. W każde wakacje zasuwałam w sadzie – zbierałam owoce, pielęgnowałam drzewka. Ciężka, fizyczna robota. To mi poukładało w głowie. Zrozumiałam, że trzeba najpierw zasiać, żeby potem coś z tego wyrosło. I że nie wszystko ma takie proste przełożenie na pieniądze.

Dla młodszej o pięć lat Marty czasy PRL-u to trochę bajka o żelaznym wilku. Nie pamięta kolejek, pustych półek i stanu wojennego. Ale pamięta pierwsze wolne wybory w 1989 roku. Miała wtedy trzy latka. – A może mi się tylko tak wydaje, bo bardzo chcę je pamiętać. Z całą pewnością na nich byłam. Rodzice mnie zabrali. To był dla nich ważny dzień. Jak zresztą każde kolejne wybory. W moim domu to zawsze było trochę święto. Rodzice nie angażują się w działalność społeczną, ale interesują się życiem publicznym. W domu zawsze się rozmawiało o polityce, o społeczeństwie, o konsekwencjach wyborów.

Jej pierwsza akcja? Miała 16 lat. W liceum – prestiżowym LXVII LO przy Wydziale Pedagogicznym UW – na zajęciach z przedsiębiorczości klasa dostała zadanie: mieli wybrać organizację charytatywną i zdobyć dla niej pieniądze. Zdecydowali się na Polską Akcję Humanitarną – budowanie centrów młodzieżowych w Iraku. Zadzwonili do kultowej wówczas Galerii OFF przy Teatrze Nowym w Warszawie.

Nieśmiało zapytali, czy mogliby liczyć na jakąś pomoc. „Jasne” – usłyszeli. Zamurowało ich. Za darmo dostali wspaniałą przestrzeń, w której mogli zrealizować swój projekt! To ich ośmieliło. Zadzwonili do Krzysztofa Millera, jednego z najlepszych fotoreporterów „Gazety Wyborczej”. Za darmo udostępnił im swoje zdjęcia. A Max Cegielski z Masala Sound System zgodził się, też za darmo, zagrać na ich imprezie.

– Dzisiaj już rozumiem, dlaczego ludzie, którzy pracują komercyjnie, chcą coś robić za darmo. To jest niesamowita satysfakcja wziąć udział w czymś fajnym. Człowiek czuje się potem lepszy. Ale wtedy po raz pierwszy do mnie dotarło, że mając tylko dobre chęci, można zrobić coś z niczego. I tak się to wszystko zaczęło…

Gdzie się podziały tamte koksowniki

Rodzice Uli dawali jej wolność wyboru, nie komentowali decyzji córki i pozwalali popełniać błędy. Być może to rozwinęło w niej poczucie odpowiedzialności. Najpierw za siebie – potem za innych. Zaczęła czuć potrzebę zrobienia czegoś, zmienienia świata – choćby jego małego wycinka. Zresztą to do dzisiaj jest dla niej definicja społeczeństwa obywatelskiego: być odpowiedzialnym za mały kawałeczek otaczającej rzeczywistości, dbać o niego, pielęgnować go.

W pierwszej klasie podstawówki razem z koleżankami chciała kwestować na zwierzęta ze schroniska, ale dziewczyny były za małe i ze zbiórki nic nie wyszło. W poważne akcje Ula zaangażowała się na początku studiów. Zaczęła się udzielać w stowarzyszeniu założonym przez znajomych, opracowali projekt edukacji obywatelskiej „Jak myślisz”. Umówili się z dyrektorami pięciu liceów w Krakowie i pięciu poza jego granicami, zorganizowali dla uczniów zajęcia.

Mówili o tym, jak i po co się głosuje, przybliżali nastolatkom doktryny polityczne. Czasami trzeba było wstać przed świtem, żeby o 6 rano wyjechać z Krakowa i dotrzeć na 8 do położonej daleko od miasta szkoły. Cieszyło ich, że w ankietach uczniowie wysoko te zajęcia oceniali. Projekt sprawiał im tyle radości, że postanowili go kontynuować już w ramach nowego stowarzyszenia – Polska Młodych. –

Stowarzyszenie powstało wokół projektu związanego z głosowaniem przez Internet. Wiedzieliśmy, że są osoby, które nie mogą pójść po prostu do lokalu wyborczego i wrzucić karty do urny: niepełnosprawni, ci, którzy są za granicą, studenci uczący się z dala od domu. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby w Polsce można było wziąć udział w wyborach za pośrednictwem sieci. Np. będąc w Gdańsku, mogłabym oddać głos na listę z mojego okręgu w Krakowie. Bo ludzi, którzy z niej startują, dobrze znam, a tych z Gdańska – nie.

Pomysł był świetny, ale prof. Mirosław Kutyłowski z Instytutu Matematyki i Informatyki Politechniki Wrocławskiej stwierdził, że program nie zapewnia anonimowości wyborcom i stwarza pole do popisu hakerom. To był cios dla młodych pomysłodawców. Ale nie zamierzali złożyć broni. – Zaprosiliśmy profesora Kutyłowskiego i zespół informatyków do współpracy. Stworzyli prototyp systemu, który spełnia wymogi przewidziane w konstytucji i standardy bezpieczeństwa. Chcemy go wypróbować. Dlatego zapraszamy wszystkich do udziału w pierwszym ogólnopolskim testowym głosowaniu przez Internet na www.e-glosowanie.org – zachęca Ula.

Zosia w pierwsze poważne akcje społeczne zaczęła włączać się na studiach. Znajomi wciągnęli ją do działającej od 2003 roku fundacji Odpowiedzialność Obywatelska, która najbardziej znana jest z akcji „Młodzi pamiętają”: już cztery razy zorganizowali 13 grudnia uliczne sceny ze stanu wojennego. Pod Rotundą i na placu Zamkowym w Warszawie stanęły transportery opancerzone, zapłonęły koksowniki – symbol tamtych dni. Przy mizernym ogniu (podobno koks dzisiaj już nie taki jak 27 lat temu) grzali się wolontariusze przebrani za zomowców.

– W szkołach dużo czasu poświęca się na historię starożytną, rozbiory, wojny. A jak przychodzi do omawiania historii współczesnej, okazuje się, że już za chwilę matura i trzeba się spieszyć. To sprawia, że młodzi ludzie nie znają kontekstu politycznego i historycznego, nie rozumieją różnych zależności w dzisiejszym świecie. A przez to nie wiedzą na przykład, na kogo naprawdę głosują, nie wiedzą, jaka jest historia partii, której dają mandat do rządzenia. A ja chcę, żeby ludzie świadomie wybierali, bo to jest też dla mnie gwarancja, że będę żyła w bezpiecznym, rozwijającym się kraju.

Dlatego próbujemy zainteresować młodzież tamtymi wydarzeniami. Nie przez pogadanki, których nikt nie słucha, tylko inscenizacje, które rozbudzają ciekawość. Mam nadzieję, że na tyle, żeby potem sami zaczęli szukać książek, szperać w historii – tłumaczy Zosia, która dwa lata temu przebrana w mundur ZOMO relacjonowała przebieg inscenizacji dla widzów TVN24. Jej bmw się przydaje – można przewieźć mundury, pałki, kaski, tarcze i skonstruowane przez członków fundacji koksowniki.

– Te inscenizacje i spotkania w szkołach z byłymi działaczami antykomunistycznymi dają mi kopa, ustawiają hierarchię wartości. I myślę sobie: rany, moim największym problemem ostatnio było to, że samochód za dużo pali i chyba będę musiała go sprzedać. Widzę wtedy skalę moich problemów i od razu robi mi się lżej na duszy – śmieje się.

Mieć oczy szeroko otwarte

O Wybieram.pl, w którym działa Marta, zrobiło się od razu głośno. W 2005 roku wybory parlamentarne zbiegły się z prezydenckimi. Ulice zalepione plakatami PiS i PO. W telewizji spot za spotem – Tusk, Kaczyński, Kaczyński, Tusk. A tu nagle półminutowa reklamówka zachęcająca do głosowania. Dziennikarze wietrzyli podstęp. Zadawali im podchwytliwe pytania. „A wy za którą partią jesteście? Kto was inspiruje?”. Nie mogli tych pytań zrozumieć. Dlaczego ktoś miałby za nimi stać? Wybieram.pl powstało w knajpie, przy szklance piwa. Grupa 20-latków zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak mało ich rówieśników idzie do wyborów.

– Ludzie mnie czasem pytają: „Dlaczego akurat ty to robisz?”. Dlatego że wiem, jak ważny jest akt wyborczy. A skoro tak, to chcę się tą rewelacją podzielić z innymi. Nam nie zależy na stuprocentowej frekwencji, akt wyborczy to tylko pierwszy krok. Ale musi być poprzedzony analizą: na kogo chcę głosować, na kogo nie, i dlaczego? Mówienie, że polityka jest beznadziejna, a politycy to złodzieje, jest pójściem na łatwiznę, dlatego sprawdzam polityków, na których głosowałam, czy wywiązali się z obietnic.

Chcę żyć w świecie, w którym to ja i moi sąsiedzi decydujemy, czy przed naszym domem stanie kładka prowadząca na drugą stronę ulicy, a może zbudują ją kilometr dalej albo wcale. Przecież to mnie dotyczy, a nie jakichś panów radnych w ratuszu! W świecie, w którym mam wpływ na to, kto reprezentuje mnie za granicą, korzystam z tego prawa, bo nie chcę, żeby ktoś mi robił obciach.

Dodaje: – Nie widzę, żebym jakoś odstawała od rówieśników – wielu działa w stowarzyszeniach, angażuje się w wolontariat. Jestem normalną 22-latką, która znalazła sobie akurat taki, a nie inny sposób na rozładowywanie nadmiaru energii. Dla dziewczyn bycie aktywną to znaczy – mówiąc najkrócej – mieć oczy szeroko otwarte.

Zosia: – Dzięki mojej działalności nauczyłam się poświęcać czas i energię na rzeczy, które nie przynoszą pieniędzy. W Polsce socjalistycznej było tak: siedź cicho i się nie wychylaj, bo dostaniesz po głowie. Potem przyszedł kapitalizm i wszyscy zajęli się zarabianiem pieniędzy. Ludzie nie mają nawyku patrzenia dalej niż na czubek własnego nosa. W domu każdy ma pięknie, a na klatce schodowej śmieci – irytuje się.

Pewnie dlatego często dzwoni na 112. Kiedyś wracała wieczorem do domu i prawie się potknęła o pijanego mężczyznę. Gdy zorientował się, że jej telefon grozi mu przymusowym noclegiem w izbie wytrzeźwień, zaczął się gramolić na nogi i zapewniać Zosię, że trafi do domu. Ona nie była tego pewna, więc... wzięła go pod ramię i odprowadziła do zrujnowanej kamienicy. Tam przejęli go jego kumple. „Charakterna kobita” – ocenili Zosię z uznaniem. – Ten pan zawsze mnie wita, jak się spotkamy. Chyba mam u niego „szacun” – mówi.

W Polsce to są dopiero możliwości!

Zosia nie będzie mogła tak bardzo jak kiedyś angażować się w akcje fundacji. Niedługo mija jej kadencja wiceprezeski. Ster przejmą młodsi, a ona będzie im służyć radą i pomocą. I wreszcie skończy studia. Ula chętnie wyjechałaby na jakiś staż, na przykład do Brukseli. – Fajnie byłoby zdobyć za granicą doświadczenie. Ale nie chciałabym zostać tam na stałe. Lubię Polskę i mamy tu naprawdę niesamowite możliwości rozwoju! Marta też nie chciałaby wyjechać, bo jest pewna, że Polska to kraj „ciekawych czasów” i wspaniałych perspektyw.

– Najbardziej chciałabym zajmować się lobbingiem międzynarodowym, brać udział w ważnych negocjacjach, pomagać w przygotowywaniu gruntu do zawierania rozejmów, rozwiązywania konfliktów zbrojnych. Ale do tego droga jeszcze daleka. Jak piszą internauci na portalu Ściąga.pl, bohaterka „Siłaczki” Stefana Żeromskiego w imię „szczęścia całego społeczeństwa” zrezygnowała z kariery, satysfakcji i miłości. Być może dlatego sił jej nie starczyło i odniosła jedynie „moralne zwycięstwo”? Uli, Zosi i Marcie to na pewno nie grozi. Bo one z niczego rezygnować nie zamierzają. Dziękujemy Centrum Promocji Kultury w dzielnicy Praga Południe, ul. Podskarbińska 2 w Warszawie, za pomoc w realizacji sesji zdjęciowej.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (8)
Zobacz także