Castellabate: witamy na Południu
Każdy kraj ma swoje dwa światy. Jeden jest bogaty, drugi biedny, jeden uchodzi za nowoczesny – drugi jest synonimem zacofania. O tych stereotypach Francuzi nakręcili udaną komedię „Jeszcze dalej niż północ”.
21.07.2011 15:43
Każdy kraj ma swoje dwa światy. Jeden jest bogaty, drugi biedny, jeden uchodzi za nowoczesny – drugi jest synonimem zacofania. O tych stereotypach Francuzi nakręcili udaną komedię „Jeszcze dalej niż północ”. Włosi zrobili, równie cieszącą się ogromnym powodzeniem, swoją wersję „Benvenuti al Sud”, a akcję umieścili w mały miasteczku nieopodal Salerno: Castellabate.
Temat w obu filmach jest taki sam. We francuskiej wersji marzeniem pracownika poczty jest posada dyrektora na Lazurowym Wybrzeżu, we włoskiej – w Mediolanie. Aby ją zdobyć i jeden i drugi dopuszczają się oszustwa i zostają za karę zesłani na najgorszą prowincję. Prowincja ta we Włoszech to właśnie okolice Castellabate. Gdy zrozpaczony Alberto przybywa tam (ubrany w kamizelkę kuloodporną, bo przecież południe to mafia i uliczne wojny), okazuje się, że może to i jest prowincja, ale porywająco piękna, a ludzie gościnni i nad wyraz serdeczni. I zamiast uciekać, coraz bardziej mu się podoba.
Castellabate to jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast we Włoszech. W XII wieku na szczycie góry opadającej do morza powstał najpierw zamek, wokół którego rozpoczęto budować twierdzę dla obrony przed Saracenami. Zamek przez prawie siedemset lat znajdował się we władaniu benedyktyńskich mnichów, a jego nazwa pochodzi od łacińskiego określenia Castrum Abbatis, czyli "Zamek opata”. Średniowieczne domy wyglądają tak, jak je wzniesiono przed wiekami.
Całe miasteczko to labirynt urokliwych uliczek. Wyobrażam sobie, że poruszanie się samochodem po nich wymaga nie lada umiejętności. Nie dość, że wąskie, to potrafią znienacka skręcić albo zamienić się w malownicze schodki zwieńczone arkadami. Przy ulicach wznoszą się pałace i wille patrycjuszy z bogato zdobionymi okiennicami. Budowano je z szarego kamienia, tak typowego dla innych budowli wznoszonych w tamtych czasach.
W Castellabate znajduje się też papieska bazylika romańska z tryptykiem ołtarza wykonanym w 1472. r. przez włoskiego artystę Pavanino da Palermo. Na niewielkim placyku rozgościło się kilka małych, rodzinnych trattorii, serwujących domową pastę „fusilli z jagnięciną”. i domowe wino. Wczesnym popołudniem w Castellabate jest cicho i spokojnie, a na głównym placu siedzą na ławeczkach tylko nieliczni mieszkańcy i życzliwie przyglądają się turystom.
Z zamkowego wzgórza patrzę na oliwne gaje schodzące do morza i leżącą nad samym morzem Santa Maria di Castellabate. Widać stąd całą zatokę, a lazur morza miesza się z głęboką barwa wiecznie zielonych drzew piniowych. Jeszcze w ubiegłym wieku Santa Maria di Castellabate była ona przedmieściem górującego nad nim Castellabate, dzisiaj, że względu na swoje nadmorskie położenie, przerosła je wielkością i znaczeniem. Nie znajdziesz tu jednak hoteli – drapaczy czy hałaśliwych dyskotek. W słońcu połyskują czerwone dachy białych domów, a w witrynach niektórych sklepików wiszą plakaty z filmu „Benvenuti al Sud”.
Mieszkańcy są dumni, że właśnie ich okolice stały się miejscem akcji jednego z najbardziej kasowych przebojów filmowych we Włoszech ostatnich lat. Osobliwością jest rynek, który jest jakby częścią plaży, a o tutejszym kościele pod wezwaniem NMP już przed wiekami pisano, że stoi nad samym morzem. Przy ładnej pogodzie widać stąd podobno Sorrento i Capri. W kawiarni na rynku, skąd rozpościera się widok na piaszczystą plażę, zamawiam kawę i… czekam. Starsza pani w czarnej sukience przyjmuje zmówienie i spokojnie parzy kawę. Tu nikt się nie spieszy, a i czas płynie jakby wolniej. Film „Benvenuti al Sud” kończy się cytatem:„Każdy, kto tu się znajdzie, płacze dwa razy: kiedy przyjeżdża i kiedy odjeżdża.” Warto się o tym przekonać.
(mpi/sr)