Blisko ludziKrólestwo różu

Królestwo różu

23.04.2012 15:14

Pamiętam, kiedy ponad 7 lat temu, przed narodzinami córki, odwiedziłam pewną hurtownię w celu skompletowania wyprawki. Wybór był prosty. Były śpioszki różowe (dla dziewczynek), niebieskie (dla chłopców), białe (dla naiwnych matek początkujących) i jakieś szarobure dla bliżej nieokreślonego rodzaju noworodka.

Pamiętam, jak ponad 7 lat temu, przed narodzinami córki, odwiedziłam pewną hurtownię w celu skompletowania wyprawki. Wybór był prosty. Były śpioszki różowe (dla dziewczynek), niebieskie (dla chłopców), białe (dla naiwnych matek początkujących) i jakieś szarobure dla bliżej nieokreślonego rodzaju noworodka. W akcie buntu zaopatrzyłam się wtedy w dawkę błękitu, w tym niebieski kocyk. Ten bunt odbijał mi się potem czkawką, kiedy uśmiechnięte babcie spotykane podczas spacerów gratulowały ślicznego synka. Jest błękit, jest chłopak – tak prosto niektórzy postrzegają świat. Pozazdrościć!

Córka dorastała, a róż wciąż nam towarzyszył. Nie tylko pod postacią słodkich bluzeczek i spódniczek. Były też różowe spinki, gumki do włosów, gumki do ścierania, plastikowe różdżki, korony z puszczającymi do nas oko różowymi kamykami, różowe odkurzacze, pralki, suszarki, żelazka (takie powolne oswajanie z nieuchronną przyszłością...). Z etapem różowym pożegnałyśmy się po pierwszym balu karnawałowym w przedszkolu. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy córy przebranej za różową księżniczkę, która zadowolona z siebie wpadła na salę, gdzie siedziało już siedem dziewczynek w podobnych, różowych uniformach...

Po latach dowiedziałam się, że w Wielkiej Brytanii wkurzone mamy rozpoczęły internetową kampanię zatytułowaną Pink Stinks, czyli Różowy Śmierdzi. Prezentują tam wszelkie przejawy różowej mani, zgodnie z którą dziewczęta mają być kochającymi ten kiczowaty kolor, słodkimi do granic wytrzymałości księżniczkami / gospodyniami domowymi / modelkami. Alternatywy nie ma albo zdarza się rzadko.

Co ciekawe, zaraz po okresie różowego obłędu dziewczęta robią milowy krok w dojrzewaniu i nagle w wieku 6–7 lat zaczynają być traktowane przez przemysł zabawkarsko-odzieżowo-tandetny jak małe kobiety. Kiedy hodowaliśmy jeszcze w domu złodzieja czasu i energii zwanego telewizorem, z przerażeniem oglądałam seriale typu „Hannah Montana” kierowane do młodocianej widowni. Pomijam fakt, że – chociaż kręcone w formie sitcomów – nie były śmieszne ani przez chwilę. Ale panna Hannah i jej klony nie przypominały przeciętnych nastolatek, ponieważ charakteryzatorzy ukrywali ich wiek pod grubą warstwą „tapety”.

Ale zostawmy biedną Montanę, wystarczy zajrzeć do pierwszego lepszego sklepu sieciowego z ofertą dla dzieci. Ciuchy dla dziewcząt do 10 roku życia to już często miniaturowe wersje ciuchów dla mam. Topy z wielkimi dekoltami, spódniczki w wersji bardzo mini i szorty tak bardzo short, że strach się bać. W jednym ze sklepów wypatrzyłam nawet stanik push up dla ośmio-, dziewięciolatek. Czekam na stringi, kabaretki i buty dla małoletniego targetu. Idźmy na całość! Po co się ograniczać? Zawsze znajdzie się mama, która uzna, że to słodkie i takie fajne, kiedy ma się pod bokiem ulepioną na własne podobieństwo własną, osobistą, żywą Barbie.

A propos Barbie – kiedy już pogodziłam się z jej istnieniem i zaczęłam tolerować botoksowe dziwadła zwane Bratz, na rynku pojawił się nowy koszmar: Monster High. To nastoletnie wampiry, wilkołaki i inne potwory z mocnym makijażem, ubrane w buty platformy, krótkie spódniczki, obcisłe koszulki, czyli rynsztunek widziany przeze mnie w realu na pannach, które zdecydowanie czas bawienia się lalkami mają za sobą.

Mam takie pytanie. Kiedy firmy uzurpujące sobie prawo do kształtowania gustów małoletnich klientów pozwolą dzieciom być dziećmi? To dotyczy przede wszystkim dziewcząt. Najpierw muszą taplać się w różowej brei, a potem od razu odkrywają poderotyzowany świat, który z powodzeniem mogłyby poznać kilka lat później. A przy okazji dzięki plastikowym zestawom do sprzątania, prasowania, gotowania i gadżetom do upiększania dowiadują się, jakie role życiowe są im przeznaczone.

Nie dziwię się brytyjskim mamom. Różowy rzeczywiście brzydko zalatuje. Stereotypami.

(ma/sr)