Blisko ludziMaja Włoszczowska: jestem wielką szczęściarą

Maja Włoszczowska: jestem wielką szczęściarą

Czy kobiety sportowcy płacą za swoją pasję i poświęcenie taką samą cenę jak mężczyźni? Jaka jest najcięższa część tego zawodu i pasji? Te sekrety zdradza Maja Włoszczowska, kolarka, mistrzyni olimpijska, zawodniczka Kross Racing Team, autorka książki "szKoła życia".

Maja Włoszczowska: jestem wielką szczęściarą
Źródło zdjęć: © Eastnews
Katarzyna Gruszczyńska

Często pani podróżuje. Jak dba pani o dietę, gdy jest na drugim końcu świata i np. nie ma tam produktów, które najczęściej pani spożywa albo nie ma ich zdrowych odpowiedników?

Bardzo staram się przede wszystkim zachować regularność posiłków i wysypiać się. Zmęczenie oraz doprowadzanie do dużego głodu powoduje, że łatwiej sięga się po „byle co”. Zdrowe jedzenie można dostać wszędzie i rzadko mi się zdarza mieć z tym problemy. Wyjątkiem był wakacyjny wyjazd do Indii. Jednak zawsze staram się mieć ze sobą choćby paczkę płatków owsianych, ryżu i bakalii na wypadek żywieniowej katastrofy. Jeśli to tylko możliwe, śpię w apartamentach z kuchnią, aby móc przygotowywać posiłki samodzielnie.
Czy zdarzyło się, że po wakacjach przytyła pani, ponieważ sobie pofolgowała i potem trzeba było wziąć się ostrzej do pracy?

Często się to zdarza, ale może to nie kwestia folgowania, ile przerwy w treningach. Gdy trenuję dużo i regularnie, mogę sobie pozwalać na drobne przyjemności, ale przede wszystkim po prostu dużo jem, gdyż takie jest zapotrzebowanie mojego organizmu.
Gdy przestaję trenować, mija kilka dni, zanim mój organizm to zauważy i ograniczy apetyt. A te kilka dni wystarczy, by przybyło 1-2 kg. Nigdy jednak nie panikuję. Kilka dni uwagi i zazwyczaj wracam do normy. A kiedy mam duży problem z wagą, staram się po prostu więcej ćwiczyć. To działa dużo lepiej niż ograniczanie jedzenia.

Do jakich miejsc, krajów lubi pani latać najbardziej i dlaczego?

Uwielbiam poznawać świat i odkrywać nowe, nieznane mi dotąd miejsca. Część odwiedzam w trakcie moich podróży z rowerem, inne podczas wakacji, na które przynajmniej raz na dwa lata próbuję się wybrać. Byłam m.in. w Wenezueli, Indiach, Nepalu, Tajlandii, na Kubie. Wszędzie jest ciekawie. Ale największym balsamem dla mojej duszy są Włochy. Okolice jeziora Garda, Toskania, Liguria. Nigdy mi się nie znudzą. Czemu? Piękne tereny, lepsza niż w Polsce pogoda, przemili ludzie na luzie podchodzący do życia i pyszna kuchnia.

Czy porównując Polaków do innych nacji może pani powiedzieć, że jesteśmy otwarci i tolerancyjni?
Hmmm… Sugerując się przekazami medialnymi, można stwierdzić, że jesteśmy mało tolerancyjni. Ale podczas moich rozmów z obcokrajowcami wszyscy bardzo pozytywnie wypowiadają się o Polakach. Przynajmniej o tych, których spotkali. Wydaje mi się, że jesteśmy otwarci na świat, lubimy go poznawać i eksplorować. Niekoniecznie lubimy się dzielić tym, co sami mamy. Ale na pewno nie można generalizować.

Czy Maja Włoszczowska potrafi odpoczywać, leżąc na plaży, opalając się, nic nie robić i po prostu się lenić?

Kiedyś zupełnie tego nie potrafiłam. Teraz, i mam nadzieję, że to nie oznaka starzenia, z przyjemnością położę się na 1-2 godziny na słońcu. Ale to moje maksimum. Jeśli tylko mam energię, to zdecydowanie wolę ją spożytkować na zwiedzanie.

Czy podczas którejś z podróży spotkała panią jakaś niebezpieczna sytuacja?
Nie przypominam sobie. Najbliższa „niebezpiecznej” to zgubienie się w dżungli na pierwszym etapie 6-dniowego wyścigu w Malezji. Jechałam na czele z Amerykanką, gdy nagle zorientowałyśmy się, że skończyły się taśmy wskazujące trasę zawodów. Nie miałyśmy bladego pojęcia, gdzie jesteśmy, gdzie mieszkamy. Bez telefonu, picia, jedzenia, po kilku godzinach bardzo intensywnego wysiłku. Nie było wesoło. Na szczęście odnalazłyśmy drogę do miejscowości, w której był start. Jeśli chodzi o kontakty z ludźmi, to mam same pozytywne doświadczenia. Pomocni, przyjaźni. Ale słyszałam różne historie, więc nigdy nie podróżuję sama.

Jakie wrażenie zrobiła na pani Kolumbia - według stereotypów niebezpiecznie miejsce? Czy tak było naprawdę?

Zupełnie nie. Przynajmniej nie tam, gdzie byłam. Choć jak mówię Medellin i Rionegro, wszyscy szeroko otwierają oczy, bo to przecież siedziba karteli narkotykowych. Była! 20 lat temu. Tubylcy śmieją się, jak ktoś o tym wspomina. Przebywałam na zgrupowaniu w Llanogrande (5 km od Rionegro), które jest weekendowym miejscem wypoczynku mieszkańców zatłoczonego Medellin.
Jest bardzo bezpiecznie, świetne drogi, infrastruktura - wspaniały szpital, doskonale wyposażone markety, dobre restauracje, jedzenie zdecydowanie zdrowsze niż u nas. Czuć smak warzyw i owoców, które z pewnością mają w sobie mniej chemii niż nasze europejskie. Ludzie są pomocni, byłam zachwycona.

Ile dni w roku spędza pani poza domem i jak w takiej sytuacji budować relacje rodzinne, towarzyskie? Da się być np. w związku czy sportowiec najczęściej jest samotny?

Nie liczę, ale na pewno jest ich ponad 200. To najcięższa część zawodu sportowca. Cieszę się, że mam wokół siebie wspaniałą rodzinę i przyjaciół, którzy mnie wspierają. I co najważniejsze, zawsze są, niezależnie od tego, jak długo się nie widzimy. Oczywiście, że da się być w związku. Najlepiej jednak jeśli druga osoba prowadzi podobny tryb życia, wówczas łatwiej jej zaakceptować i znieść rozłąki.

Kobiety sportowcy płacą za swoją pasję i poświęcenie taką samą cenę jak mężczyźni? Zgodziłaby się pani podzielić swoimi obserwacjami i przemyśleniami na ten temat?

Ja bym raczej mówiła o tym, że jesteśmy nagradzani za to poświęcenie tym, że możemy realizować swoje pasje. Uważam, że jestem wielką szczęściarą, mogąc profesjonalnie zajmować się tym, co uwielbiam. Jeśli chodzi o różnice, to zasadniczo są dwie. Po pierwsze: panowie więcej zarabiają, po drugie: łatwiej im założyć rodzinę, bo nie muszą przerywać kariery sportowej na urodzenie dziecka i zazwyczaj to ich partnerki wychowują potomstwo.

Usłyszała pani kiedyś, że „się skończyła”, mówi o kubłach zimnej wody wylewanych na głowę po wypadku i kontuzji. Jak wyglądał proces psychicznego dochodzenia do siebie?

Na szczęście przez lata swojej kariery uodporniłam się na mniej lub bardziej złośliwe komentarze. Wiem, jaka jest moja wartość. Jadąc na trening czy zawody czuję, czy się skończyłam, czy nie. I wynikami pokazuję, że do tego końca mi daleko. Mam mnóstwo wspaniałych kibiców, wspierających mnie sponsorów, którzy wierzą w moje możliwości i to na nich się zamierzam skupiać, dla nich trenować i wygrywać. Na szczęście z psychiką nigdy nie miałam poważnych problemów. Gdy pojawia się jakieś załamanie, wystarczy, że porozmawiam z moją mamą. To niezwykle silna kobieta, która każdego potrafi postawić na nogi.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (17)