GwiazdyOko na Yoko Ono

Oko na Yoko Ono

Oko na Yoko Ono
Źródło zdjęć: © AFP
24.09.2008 12:14, aktualizacja: 28.06.2010 13:08

Gdy CSW Zamek Ujazdowski gości retrospektywną wystawę prac Yoko Ono, my pytamy ją, kim naprawdę jest. Uchyla się od odpowiedzi.

Gdy CSW Zamek Ujazdowski gości retrospektywną wystawę prac Yoko Ono, my pytamy ją, kim naprawdę jest. Uchyla się od odpowiedzi.

Kim jest Yoko Ono? Każdy to wie i każdy ma jakieś zdanie na jej temat. To ta wiedźma, która doprowadziła do upadku The Beatles - powiedzą jedni (zresztą sama się do tego przyznała, tytułując ostatnią płytę "Tak, jestem wiedźmą"). To muza Johna Lennona, inspirowała go, dzięki niej po rozwiązaniu The Beatles tworzył wspaniałą muzykę i angażował się w życie polityczne i społeczne - zaprotestują drudzy. Ale kim jest ona sama, wyrwana z kontekstu sławnego męża? Artystką. Co więc tworzy? Jak? Dokąd zmierza? Co chce nam powiedzieć? Czy warto jej wysłuchać? Kim naprawdę jest Yoko Ono? - na te pytania wcale nie tak łatwo odpowiedzieć.

Na często powracającą w mediach sugestię, że jest najbardziej popularną na świecie nieznaną artystką, reaguje ze spokojem. Miała sporo czasu, by do tego stanu rzeczy przywyknąć. - Wszystkich nas dotykają bolesne nieporozumienia. Nigdy nie miałeś poczucia, że twoi rodzice właściwie cię nie znają? Nigdy nie czułeś, że twoje własne dzieci właściwie nic o tobie nie wiedzą? Takie już jest życie - tłumaczy "Przekrojowi". Ale nie robi na niej wielkiego wrażenia pomysł, by próbowała swoje prace publikować anonimowo, co przekieruje uwagę krytyków i publiczności z twórcy na twórczość, co pozwoli jej samej poznać, jak jasnym blaskiem lśni jej talent wydobyty zza celebryckiej fasady. - Owszem, myślałam o tym. Ale kto wtedy udzielałby ci wywiadu?

Sprytne.

Każdy kij ma dwa końce

Yoko Ono przyszła na świat w Tokio, 75 lat temu, a więc u szczytu potęgi japońskiego imperium. Dorastała w dostatku, w ustosunkowanej bankierskiej rodzinie, ale II wojna światowa zakończyła tę sielankę. Ojciec wylądował w obozie koncentracyjnym na terenie dzisiejszego Wietnamu, a matka wyprzedawała resztki majątku za garść ryżu.

Natomiast smarkata Yoko musiała radzić sobie z zaczepkami rówieśników, bo ci z właściwą tylko dzieciom sadystyczną satysfakcją dokuczali rozpieszczonej panience z dobrego domu, która nagle stała się równie uboga i bezbronna jak oni. Jak później przyznawała, to właśnie w tamtym czasie po raz pierwszy pojawiło się w niej uczucie wyobcowania, które miało nie tylko towarzyszyć jej przez całe życie, ale wręcz zdefiniować ją jako artystkę i człowieka.

Bo choć stara się przemawiać własnym głosem - ba, choć nim przemawia! - nie tak łatwo go usłyszeć. A kto usłyszał, niekoniecznie musi zrozumieć. To przecież dziewczyna z wyższych sfer, którą los sprowadził niemal na sam dół społecznej drabiny, to kobieta w męskim świecie (choćby to była pierwszą w historii studentką filozofii na prestiżowym japońskim uniwersytecie Gakushuin), to Azjatka, która nie tylko zanurzyła się w kulturę Zachodu, ale wręcz próbuje ją współtworzyć, to wreszcie żona swojego męża, TEGO męża. Wszystko to ciekawe, inspirujące doświadczenia, ale również wielki ciężar. - Każda moneta ma dwie strony, a moje życie zawsze miało wiele różnych wymiarów Đ przyznaje Ono i nie wydaje się tym faktem szczególnie zmartwiona. - Nauczyłam się to akceptować. Mogę być przynajmniej wdzięczna opatrzności za to, że moje życie jest nieskończenie interesujące.

Wielowymiarowość, o której wspomniała, dotyczy również jej twórczości. BoĘYoko Ono to prawdziwa kobieta renesansu, czy - jak kto woli - ofiara postmodernizmu. łączy styl koturnowy z banałem, artystowską hermetyczność z nachalnie oczywistymi hasłami o niemal politycznym charakterze. Formy artystycznej ekspresji zmienia częściej niż kapelusze, nieustannie skacząc od muzyki do malarstwa, od literatury do sztuki wideo, od fotografii do rzeźby. I trudno powiedzieć, czy robi to z braku zdecydowania, czy zupełnie świadomie, na przykład dlatego, że za pomocą różnych narzędzi pragnie uzyskać odmienne efekty. Tak czy owak, nie sposób ustalić, jaki rodzaj artystycznej wypowiedzi jest jej środowiskiem naturalnym.

To życie - odpowiada "Przekrojowi" na tak postawione pytanie. - Cieszę się każdym aspektem życia. Jestem bardzo wdzięczna losowi za to, że żyję. Dlatego wykorzystuję każdą okazję, by podzielić się z ludźmi swoją radością. Mam nadzieję, że dodaję im otuchy, inspiruję ich i przekazuję pozytywną energię.

Stanisław z Warszawy

Yoko Ono gościła już w Polsce. Pokazywała swoje prace i grała koncert. Wraca tu z chęcią, bo jak twierdzi, Warszawa jest wyjątkowym miejscem. - Pamiętam warszawskie powietrze, drzewa, budynki i ulice. Przede wszystkim jednak pamiętam ludzi i ich uśmiechy Đ trudno powiedzieć, ile w tym prawdy, a ile kokieterii.

Za to bez wątpienia prawdziwa jest fascynacja Ono jednym z naszych wielkich artystów. - Mam osiem rysunków autorstwa Stanisława Ignacego Witkiewicza. Mieszkał w Warszawie w czasie II wojny światowej. Niemcy nadciągali z jednej strony, a Rosjanie z drugiej. Na wieść o tym popełnił samobójstwo. Jego styl jest skrajnie oryginalny, a przy tym niezwykle piękny. To prawdziwy artysta.

Podziw Japonki dla talentu Witkacego to twierdząca odpowiedź na moje pytanie, czy jej zdaniem wielka sztuka może się rodzić również u nas, dala od twórczego fermentu Nowego Jorku, Londynu czy Berlina. Zresztą specjalnie na wystawę, którą do 28 października można zobaczyć w stołecznym Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, przygotowała nową pracę zatytułowaną "Telephone Piece for Warsaw". - To mówiąca rzeźba - wyjaśnia. - Kiedy zadzwoni telefon, możesz go odebrać, a wtedy usłyszysz, jak się z tobą witam.

Pozostałe prace, wyselekcjonowane osobiście przez artystkę z myślą o warszawskiej ekspozycji, pochodzą z różnych okresów jej twórczości. Najstarsze - jak "Blue Room" (to pokój, który wbrew nazwie jest zupełnie biały i tylko od widza, od jego wyobraźni zależy, kiedy stanie się niebieski) pochodzą jeszcze z lat 60. Z kolei blisko półgodzinny film "Fly" (co łatwo przetłumaczyć jako "Mucha", ale kto wie, czy Ono nie miała na myśli trybu rozkazującego czasownika "lecieć") powstał w 1970 roku i trudno dociec, jaki może mieć związek ze starszymi o ponad ćwierć wieku i zupełnie odmiennymi pracami, jak choćby "Ex It", czyli młodniakiem wyrastającym z trumien ("To mój hołd dla wszystkich, którzy zmarli w ciszy"). Yoko Ono ostrzega mnie jednak, że szukanie prostych relacji znaczeniowych pomiędzy wystawionymi w Warszawie pracami jest ślepym zaułkiem. Kluczem do zrozumienia tego, co widzimy w CSW - i szerzej: całego dorobku artystycznego Japonki - jest bliska wielu konceptualistom idea zakładająca, że dzieło samo w sobie
to ledwie połowa drogi, a jego uzupełnieniem jest akt percepcji. Widz zmuszany jest więc do aktywności, dopiero jego twórcze (lub destrukcyjne) zaangażowanie nasyca dzieło sztuki znaczeniami, co najwyżej zasugerowanymi przez autora. - Sam kontrolujesz swoje życie. Nikt inny - potwierdza artystka. - Podążaj więc za swą własną rzeczywistością. I leć.

Kocham cię

Wracając do biografii Yoko Ono - rzuciła tę filozofię w Tokio już po kilku semestrach. Później wyemigrowała do Ameryki, gdzie ku utrapieniu rodziców zaczęła się zadawać z podejrzanym towarzystwem obwiesi z bohemy. Później wyszła za mąż, rozwiodła się, próbowała popełnić samobójstwo, trafiła do szpitala psychiatrycznego, znów wyszła za mąż, znów się rozwiodła i jeszcze raz wyszła za mąż, miała dzieci, miała przyjaciół, nagrywała płyty i koncertowała, pisała wiersze, kręciła filmy, wystawiała się tu i ówdzie, właściwie wszędzie, wywoływała skandale i apelowała do sumień poważnymi akcjami społecznymi...

Yoko Ono miała bogate życie, od dziesięcioleci jest stałą bywalczynią artystycznych i towarzyskich salonów, w prasie i Internecie można znaleźć na jej temat nieskończoną ilość anegdot. Zarówno tych życzliwych, jak i perfidnie złośliwych czy wręcz otwarcie wrogich. Niestety, żadna z nich nie daje odpowiedzi na pytanie, kim naprawdę jest Yoko Ono. Wybitną, wyprzedzającą swój czas artystką, która nie może i nie chce wyrwać się z cienia mitycznego już niemal małżonka, czy może po prostu ambitną i obrotną mistrzynią autopromocji, która ma (nie)szczęście żyć w ciekawych czasach? Sama na to pytanie mi nie odpowiedziała, bo komuś, kto zamiast "dzień dobry" i "do widzenia" mówi "kocham cię", nie śmiałem go zadać.

Kto więc chce choćby odrobinę zbliżyć się do prawdy o Yoko, powinien skorzystać z jej zaproszenia do Centrum Sztuki Współczesnej. Powinien odebrać ten telefon, zostać w Błękitnym Pokoju tak długo, jak będzie trzeba, i... polecieć.

"Przekrój" 38/2008

Źródło artykułu:WP Kobieta