Blisko ludzi"Pani leży i rodzi". Blogerka szczerze o tym, jak wygląda poród w Polsce

"Pani leży i rodzi". Blogerka szczerze o tym, jak wygląda poród w Polsce

"Pani leży i rodzi". Blogerka szczerze o tym, jak wygląda poród w Polsce
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Karolina Błaszkiewicz
05.07.2017 14:29, aktualizacja: 05.07.2017 16:38

Joanna Pachla trzy miesiące temu urodziła syna. Jest szczęśliwą matką, ale nie potrafi zapomnieć o piekle, które przeszła na porodówce. "Już ja wam opowiem, jak się rodzi w Polsce po ludzku" - pisze na blogu "Wyrwane z kontekstu" i rozprawia się z nieczułą na ból, zawsze pewną swego służbą zdrowia.

"Wskazanie do cesarki? Jakie wskazanie do cesarki! Pani nie gada ciągle o tym mięśniaku, pani akurat wie, co tam pani ma! Ja pani powiem, co pani jest. Pani jest wygodna i sobie wymyśliła, że my to dziecko za panią urodzimy. A to się tak nie da. Poród jest książkowy, rozwarcie piękne, więc pani leży i rodzi" - tak zaczyna się wstrząsający, niezwykle osobisty wpis Joanny, mamy Stasia. Powitanie go okazało się dla niej największą traumą, którą chce przekuć w coś dobrego. I chyba jej się to udaje, bo o jej wpisie robi się coraz głośniej w sieci.

Joanna trafiła do szpitala przed terminem - zaznaczmy, szpitala, który wybrała sama i była przekonana, że to najlepszy wybór. Myliła się - personel potraktował ją skandalicznie już w chwili, gdy przekroczyła próg budynku. Ze swoimi problemami zdrowotnymi powinna natychmiast trafić na blok operacyjny. Uznano jednak, że cesarskie cięcie to zbyt duża ekstrawagancja, a ona jest po prostu leniwa, skoro się go domaga.

Czekała 5 godzin. Gdyby nie jej partner, nie wiadomo, czy ona i jej dziecko wyszliby z tego cało.

O dwudziestej pierwszej, kiedy przecież miałam mieć wykonaną operację, dyżurka położnych znów była pusta. Błagałam Pawła, żeby coś zrobił. Na zmianę płakałam i krzyczałam - z tego ogromnego bólu i niewyobrażalnej bezsilności. W końcu usłyszeliśmy, że był nagły przypadek, a sala do cesarki jest jedna. Musimy czekać nadal. Pół godziny, maksymalnie czterdzieści minut. Tak minęły nam kolejne dwie godziny. Kolejne dwie godziny mojego bezsensownego cierpienia. Cierpienia, które było kompletnie niesprawiedliwe i niepotrzebne. Pomyślicie: ta inna operacja się przedłużyła? To teraz się mocno trzymajcie: jak okazało się już po porodzie, sale do cesarki są dwie. Wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Kiedy ponownie przyszła lekarka, radośnie oznajmiła sześć centymetrów rozwarcia. - Robienie cesarki w tym momencie to byłaby już głupota. Wytrzymała pani tyle, to i poród wytrzyma. W TYM momencie? Przez pięć godzin trzymano mnie w pustej sali, poza tamtą jedną wizytą pies z kulawą nogą do mnie nie zajrzał. A teraz słyszę, że w sumie, ciągnijmy to dalej. Nieważne, że mam wskazania, że kompletnie nie przygotowałam się do porodu siłami natury. - Wszystko przebiega książkowo, rodzi pani dołem. To był ten moment, kiedy z bólu zgodziłabym się na wszystko. Zapytałam, czy teraz mogliby podać już znieczulenie. Znieczulenie, które - choć wtedy tego nie wiedziałam - podaje się przy trzech lub czterech centymetrach rozwarcia, choć ja wtedy miałam ich sześć. - Tak, w sumie tak, jak pani chce, to niedługo moglibyśmy podawać. Po pięciu godzinach zwijania się z bólu bardzo, ale to bardzo potrzebowałam już siku. Poprosiłam o odpięcie pasów od KTG. Usłyszałam, że to niemożliwe, bo poród idzie tak ładnie, że lekarka boi się, że urodzę do muszli. Podstawiła mi basen, choć przez płacz mówiłam, że to się nie uda. Po kilku minutach wyłam znowu. Z łaską pozwoliła mi wstać, choć nie byłam już w stanie chodzić o własnych siłach. Do toalety musiał iść ze mną mój facet. Wiecie, jak to jest, kiedy tak trzęsą się Wam z bólu ręce, że nie potraficie złapać za klamkę? Bo ja już wiem.
Joanna Pachla [Wyrwanezkontekstu.pl], "Już ja Wam opowiem jak się rodzi w Polsce po ludzku"

- O takich rzeczach należy mówić głośno. Większość kobiet o podobnych doświadczeniach macha ręką i siedzi cicho, bo albo wstydzi się opowiedzieć, co je spotkało, albo wychodzi z założenia, że to poród jest, więc musi boleć. Albo - jak ja początkowo - chce zapomnieć o sprawie i stara się wybaczyć, bo jednak ma przy sobie to maleńkie dziecko i czuje do personelu jakąś wdzięczność - odpowiada Joanna Pachla, kiedy pytam, czemu zdecydowała się na taką szczerość. - Ale to jest błędne myślenie. Tamtego dnia, w tamtym szpitalu, nikt nie zrobił mi łaski. Obowiązkiem lekarzy było pomóc mi w tym porodzie, to jest ich zawód, za to dostają pieniądze. Nikt nie wyświadczał mi więc przysługi. Tymczasem okazuje się, że niektórzy zapomnieli już, czym jest nie tylko dobra wola, empatia czy serce, ale - przede wszystkim - poszanowanie drugiego człowieka i zawodowy profesjonalizm - dodaje w rozmowie z WP Kobieta.

Wpis pojawił się 4 lipca wieczorem, w dobę doczekał się ponad 550 udostępnień na Facebooku, zebrał też 1,8 tys. polubień. Komentarze pod nim zdają się nie mieć końca. Chcę wiedzieć, czy Joanna spodziewała się, że wywoła taką burzę. - Szczerze? Tak - słyszę. - Inaczej bym tego tekstu nie publikowała. Ja wiem, jak było, więc nie pisałam tego tekstu dla siebie. Pisałam go, żeby dotarł do innych kobiet. Zarówno tych przed porodem, żeby wiedziały, co może je spotkać i postarały się przed tym jak najlepiej zabezpieczyć, jak i tych już po porodzie, żeby przeczytały, że nie są w swoich doświadczeniach same. I żeby wiedziały, że ostatnie, co należy zrobić, to milczeć - wyjaśnia.

31-latka podkreśla, że jej historia nie jest wyjątkiem od reguły - tak właśnie wygląda reguła. - Tylko rozgłos może nas uratować, napiętnowanie konkretnych placówek i konkretnych zachowań - przekonuje. - Bo kobiety autentycznie boją się dzisiaj rodzić i - jak widać - ich strach nie jest bezpodstawny. Aż trudno uwierzyć, że żyjemy w cywilizowanym kraju, że mamy XXI wiek - kwituje. Blog i fanpage puchną od wpisów kobiet, które przeżyły podobne katusze w szpitalach. Asia ma nadzieję, że pójdą w świat i wpłyną na lekarzy. - Chciałam też opublikować wybrane historie moich czytelniczek. Zebrać je w jedną całość, zrobić z tego reportaż. Ale dostaję tego tyle, że wyszłaby z tego cała książka - mówi i wraca do synka.

Podjęliśmy próbę kontaktu ze szpitalem, wciąż czekamy na odpowiedź.