Pokaż na co cię stać...

Jest inżynierem, który w swoim fachu nie przepracował ani jednej dniów­ki. Piotr Kupicha szkolił menedżerów, jak być liderem, a w końcu sam nim został. Szaleństwo, jakie na koncertach wywołuje Feel, twórca zespołu dobrze sobie przemyślał i zaprojektował.

Obraz
Źródło zdjęć: © Paweł Pyrz

Jest inżynierem, który w swoim fachu nie przepracował ani jednej dniów­ki. Piotr Kupicha szkolił menedżerów, jak być liderem, a w końcu sam nim został. Szaleństwo, jakie na koncertach wywołuje Feel, twórca zespołu dobrze sobie przemyślał i zaprojektował.

Obraz
© (fot. Paweł Pyrz)

SUK­CES: Gra­tu­la­cje. Wa­szą pły­tę ku­pi­ło już po­nad 100 ty­się­cy osób! To naj­więk­szy prze­bój mu­zycz­ny od co naj­mniej kil­ku lat.

Piotr Ku­pi­cha: Masz nie­ak­tu­al­ne in­for­ma­cje. Sprze­da­li­śmy już oko­ło 120 ty­się­cy eg­zem­pla­rzy. Od na­gro­dy na fe­sti­wa­lu w So­po­cie za­czę­ło się praw­dzi­we sza­leń­stwo. Śred­nio w mie­sią­cu ma­my 20 kon­cer­tów, a teraz w ma­ju za­gramy dla fa­nów 28 ra­zy.

Jesz­cze nie­daw­no bran­ża mu­zycz­na nie wró­ży­ła wam suk­ce­su. Sta­cje ra­dio­we nie chcia­ły pusz­czać wa­szych pio­se­nek, chociaż te hi­ty – „Jest już ciem­no”, „Po­każ, na co cię stać” – po­wsta­ły czte­ry la­ta te­mu. Kie­dy po raz pierw­szy po­czu­łeś, że lu­dzie was lu­bią, że „ła­pią” wa­sze pio­sen­ki?

Dwa la­ta te­mu w ma­ju, na im­pre­zie ple­ne­ro­wej w Bę­dzi­nie, za­gra­li­śmy za sym­bo­licz­ną kwo­tę, że­by tyl­ko za­grać. By­ło dość póź­no, kie­dy wyszli­śmy na sce­nę, my­śla­łem, że lu­dzie bę­dą zbyt zmę­cze­ni, że­by nas po­słu­chać. Kie­dy jed­nak za­gra­li­śmy „Jest już ciem­no”, „Po­każ, na co cię stać”, tłum za­czął fa­lo­wać i śpie­wać z na­mi. Po­czu­łem wte­dy to wspa­nia­łe uczu­cie… Od tam­te­go cza­su z chło­pa­ka­mi z ze­spo­łu za­czę­li­śmy re­gu­lar­nie spo­ty­kać się i ćwi­czyć co naj­mniej dwa ra­zy w ty­go­dniu.

Kie­dy wa­sza ka­rie­ra za­czę­ła przy­spie­szać?

Gdy na­sze­go pierw­sze­go sin­gla wy­pro­du­ko­wał Ja­nek Ki­da­wa, pro­du­cent Wil­ków, jeden z ludzi, któ­rzy uwie­rzyli w Fe­ela. Kie­dy do­sta­łem ten krą­żek do rę­ki, po­czu­łem w so­bie dzi­ką de­ter­mi­na­cję. To by­ło w ma­ju ze­szłe­go ro­ku. W tym sa­mym cza­sie wy­sła­li­śmy zgło­sze­nie na fe­sti­wal w So­po­cie. I do­sta­li­śmy się…

Obraz
© (fot. Paweł Pyrz)

Po­wio­dło ci się po sied­miu la­tach gry w róż­nych ze­spo­łach. Niejeden by się za­ła­mał i rzu­cił to wszyst­ko w dia­bły. Ro­dzi­na za­wsze cię po­pie­ra­ła?

Ze wszyst­kich stron. Żo­na Aga­ta za­wsze wie­dzia­ła, co w ży­ciu dla mnie jest naj­waż­niej­sze. Ro­dzi­ce też. Od wcze­sne­go dzie­ciń­stwa ku­po­wa­li mi ja­kiś in­stru­ment. Kie­dy za­fa­scy­no­wał mnie akor­de­on w wie­ku dziecięcym, do­sta­łem or­gan­ki. Kie­dy mia­łem 15 lat, ro­dzi­ce ku­pi­li mi ta­ką po­pu­lar­ną „trój­kę”, gi­ta­rę aku­stycz­ną z Biel­ska­-Bia­łej. To na niej na­uczy­łem się grać ta­kie pio­sen­ki, jak „Whi­skey”, „List do M.”. Po­tem po­ja­wi­ła się pierw­sza gita­ra elek­trycz­na – „Cort” – cze­ska re­pli­ka Fen­de­ra. Ma­ma da­ła mi na nią pie­nią­dze, choć u nas się ni­gdy nie przele­wa­ło. Gra­łem na okrą­gło, uczy­łem się od naj­lep­szych wir­tu­ozów. oglą­da­jąc ich po­pi­sy na ka­se­tach wi­deo. Do­brze mi szło, więc na osiedlu szyb­ko sta­łem się zna­ny z gra­nia. Po­tem sku­pi­łem się bar­dziej na ćwi­cze­niu zdol­no­ści wo­kal­nych.

Po­dob­no w two­jej ro­dzi­nie grano na róż­nych instrumentach?

By­ła per­ku­sja, klar­net, akor­de­on, klar­net i pia­ni­no. Naj­da­lej za­szedł wu­jek Pa­weł z Pszczy­ny, któ­ry grał na akor­de­onie i sak­so­fo­nie. Szło mu świet­nie, przy­gry­wał na we­se­lach i ban­kie­tach, w ska­li lo­kal­nej był roz­po­zna­wal­ny i lu­bia­ny. Ale w koń­cu roz­krę­cił in­ny biz­nes i muzyka prze­gra­ła.

Twój oj­ciec też był mu­zy­kiem­ ama­to­rem?

Nie, ale w mło­do­ści sam zro­bił gi­ta­rę. Zbu­do­wał ją, wy­ko­rzy­stu­jąc samo­uczek. Ni­gdy jed­nak na niej nie za­grał. Póź­niej znik­nę­ła, a ta­ta do dzi­siaj gry­zie się, gdzie ona się po­dzia­ła. Dwóch wuj­ków ukoń­czy­ło szko­łę mu­zycz­ną. Dzia­dek za­wsze mu­zy­ko­wał pod­czas im­prez ro­dzin­nych, któ­rych kie­dyś by­ło spo­ro. Mniej wię­cej oko­ło godziny 23 sta­wał wyprosto­wa­ny i grał na skrzyp­cach – naj­czę­ściej lu­do­we pie­ś­ni re­ligij­ne. Skrzyp­ce dziad­ka z 1939 wi­szą na ra­ta­no­wym oknie w na­szym ro­dzin­nym do­mu. One już nie gra­ją, są je­dy­nie ozdo­bą i przy­po­mnie­niem mu­zycz­nych tra­dy­cji na­szej ro­dzi­ny.

Ro­dzi­ce po­pie­ra­li ka­rie­rę mu­zycz­ną, ale jak ty­po­wy Ślą­zak, mu­sia­łeś zdo­być kon­kret­ny za­wód. Po­sze­dłeś do tech­ni­kum.

Wy­szko­lo­no mnie w spe­cja­li­za­cji „apa­ra­tu­ra kon­tro­l­no­-po­mia­ro­wa i me­cha­ni­ka prze­my­sło­wa”. Po­za prak­ty­ka­mi szkol­ny­mi ni­gdy nie pra­co­wa­łem w tej pro­fe­sji. To­czy­łem pier­ście­nie, tło­ki na to­kar­ce, wyci­na­łem róż­ne rze­czy w drew­nie i me­ta­lu. Je­śli cho­dzi o ślą­skość – ja już nie by­łem ta­kim ty­po­wym Ślą­za­kiem. W do­mu nie mó­wi­ło się gwa­rą, tyl­ko wtrą­ca­ło róż­ne wy­ra­zy. Bar­dzo de­li­kat­nie i li­gh­to­wo.

Obraz
© (fot. Paweł Pyrz)

Ile mia­łeś lat, kie­dy na do­bre za­czą­łeś gry­wać w róż­nych ze­spo­łach?

Mia­łem wów­czas oko­ło 19 lat. Gra­łem w klu­bie „Le­śni­czów­ka” z ze­spo­łem Ra­ga­bash, kie­dy po­zna­łem chło­pa­ków z ka­pe­li Sun Ci­ty. Po ro­ku gra­nia pod sta­rą na­zwą na­ro­dzi­li się Sa­mi. To by­li ludzie star­si ode mnie, bar­dziej do­świad­cze­ni. Ale by­łem peł­no­praw­nym człon­­­kiem gru­py, bo kil­ka wła­snych kom­po­zy­cji na­pi­sa­łem na pierw­szą pły­tę. Na niej zna­lazł się tak­że je­den ka­wa­łek, na któ­rym do­śpie­wy­wałem. Umarł­bym chy­ba ze śmie­chu, gdy­bym te­raz po­słu­chał te­go wo­ka­lu. Śpie­wa­łem wte­dy jesz­cze jak na­sto­la­tek. Gra­li­śmy rock z ele­men­ta­mi popu; ta­ką mu­zy­kę za­wsze kom­po­no­wa­łem. Nie przy­no­si­łem żad­ne­go hard co­re’u z cięż­ki­mi rif­fa­mi gi­ta­ro­wy­mi, szu­ka­łem za­wsze cie­ka­wej li­nii me­lo­dycz­nej.

Czy­li za­wsze ta­ki by­łeś. Dzi­siaj przed­sta­wia się to ja­ko komercyjną za­gryw­kę pod pu­blicz­kę.

Tu nie ma żadnego wy­ra­cho­wa­nia. Tak po pro­stu two­rzę, to wy­pły­wa ze mnie.

Ze­spół Sa­mi wy­pły­nął z prze­bo­jem „La­to 2000”, któ­ry śpiewa­ła ca­ła Pol­ska. Za­po­wia­­da­ło się, że ze­spół jed­nak zro­bi ka­rie­rę.

Na po­cząt­ku wy­da­wa­ło się, że tak się sta­nie. W 2002 ro­ku do­sta­li­śmy na­gro­dę Su­per­je­dyn­ki za de­biut ro­ku w Opo­lu i za­gra­li­śmy na­wet chy­ba ze 100 kon­cer­tów w ro­ku. Od pra­wie ośmiu lat ży­ję też z mu­zy­ki. Ale nie by­ło mi ła­two w tym cza­sie. Jed­no­cze­śnie stu­dio­wa­łem na wy­dzia­le in­ży­nie­rii ma­te­ria­ło­wej, me­ta­lur­gii i trans­por­tu na Po­li­tech­ni­ce Śląskiej. Stu­dio­wa­łem wie­czo­ro­wo, bo mu­sia­łem pra­co­wać i grać. Zdarzyło się, że nie zda­łem trze­cie­go ter­mi­nu, bo przez kon­cer­ty nie mo­głem się w po­rę „za­kuć”. Sze­dłem wte­dy do dzie­ka­na z proś­bą o jesz­cze je­den ter­min. Na szczę­ście do­sta­wa­łem go.

Czy­li ty je­steś in­ży­nie­rem, któ­ry uczci­wie dniów­ki nie prze­pra­co­wał w swo­im fa­chu.

To praw­da. Ja­ko stu­dent pra­co­wa­łem w dru­kar­ni, roz­no­si­łem ulot­ki i pra­sę. Za­raz po stu­diach za­czą­łem pra­cę wfir­mie szko­le­nio­wej Tra­ining Part­ners. Ta fir­ma by­ła dla mnie waż­nym wy­zwa­niem i wiel­ką przygo­dą. Na­uczy­łem się tam oby­cia z ludź­mi, tech­nik ko­mu­ni­ka­cyj­nych, re­guł za­rzą­dza­nia ludź­mi. Trzy la­ta tam prze­pra­co­wa­łem. „Obryłem się” w za­kre­sie za­gad­nień szko­leń out­do­oro­wych, czy­li in­te­gra­cyj­nych. Wy­ko­rzy­sty­wa­li­śmy w nich ele­men­ty pra­cy w zespole, ko­mu­ni­ka­cji i ro­li li­de­ra w ze­spo­le. W koń­cu sta­łem się trene­rem szko­leń i cał­kiem nie­źle mi szło w tym fa­chu.

Czy­li jesz­cze nie by­łeś li­de­rem, a już uczy­łeś, jak nim być.

O by­ciu li­de­rem wie­dzia­łem wie­le na pod­sta­wie mo­ich wcze­śniej­szych doświad­czeń mu­zycz­nych w ze­spo­le Sa­mi. Przy­go­to­wy­wa­łem so­bie konkretne przy­kła­dy sy­tu­acji, któ­rych na­praw­dę do­świad­czy­łem. W ja­ki spo­sób bu­do­wać ze­spół itd. Ja­ko tre­ner szko­li­łem me­ne­dże­rów i czę­sto uświa­da­mia­łem im, że dzia­ła­ją nie­zwy­kle cha­otycz­nie. Uda­wa­ło nam się wy­ka­zać tak­że nie­zwy­kłą po­wta­rzal­ność ich dzia­łań i zbyt ru­ty­no­we myśle­nie. Pa­­mię­tam sy­tu­ację w jed­nej z fa­brycz­nych hal, gdzie sta­ła nie­uży­wa­na ma­szy­na. Przez to, że nie zo­sta­ła wy­mon­to­wa­na, ro­bił się za­tor ko­mu­ni­ka­cyj­ny; wóz­ki nie mo­gły swo­bod­nie prze­jeż­dżać. Po­mi­mo że nikt z ma­szy­ny nie ko­rzy­stał, to wszy­scy się do niej przy­zwy­cza­ili i na­uczy­li ją omi­jać. To drob­na rzecz, któ­ra moc­no spo­wal­nia­ła pra­ce. I do­bry przy­kład na ru­ty­nę w my­śle­niu.

W ogó­le za­rzą­dza­nie za­so­ba­mi ludz­ki­mi to dzi­siaj mod­ny te­mat. Naj­więk­szym skar­bem fir­my są prze­cież lu­dzie. Dzia­ła­łem też w pro­stych dzia­ła­niach in­te­gra­cyj­nych; wy­jeż­dża­li­śmy na week­en­dy z ca­łym ze­spo­łem lu­dzi w gó­ry i zjeż­dża­li­śmy po li­nach, wspi­na­li­śmy się, or­ga­ni­zo­wa­li­śmy róż­ne gry. Dla­te­go wła­śnie zro­bi­łem le­gi­ty­ma­cję in­struk­to­ra wspi­nacz­ki. Tra­ining Part­ners na­uczy­li mnie do­brej or­ga­ni­za­cji pra­cy i my­śle­nia biz­ne­so­we­go. Dzię­ki nim wiem, że za­wsze trze­ba szu­kać wła­ści­wej dia­gno­zy sy­tu­acji. Za­miast my­śleć, że wszy­scy są do ba­ni, za­cznij od sie­bie i za­daj so­bie py­ta­nie, co jest nie tak. Tak po­stę­pu­je praw­dzi­wy li­der.

Czu­łeś w so­bie na­tu­rę przy­wód­cy, a nie by­łeś nim w ze­spo­le Sa­mi, tak­że po­dob­no nie uwa­ża­łeś, że twój wkład jest wła­ści­wie na­gra­dza­ny. Chy­ba dla­te­go od­sze­dłeś?

By­ło, mi­nę­ło… Te­raz ma­my z chło­pa­ka­mi du­żo lep­sze re­la­cje niż kie­dyś. Do­brze ich wspo­mi­nam, bo wie­le się od nich na­uczy­łem.

Jak two­rzył się Fe­el, to od ra­zu usta­li­li­ście, że ty bę­dziesz li­de­rem?

Ab­so­lut­nie nie. To wy­szło zu­peł­nie na­tu­ral­nie. Ja za­wsze czu­łem się świet­nie ja­ko front­man, uwiel­biam stać na sce­nie przed ty­sią­ca­mi lu­dzi. W Sa­mych uszczk­nę­li­śmy te­go suk­ce­su, po­li­za­li­śmy go tyl­ko na chwi­lę. W fir­mie szko­le­nio­wej za­ra­bia­łem nie­źle – od 3 do 5 ty­się­cy mie­sięcz­nie, mia­łem sa­mo­chód służ­bo­wy i ko­mór­kę. Szef mnie ce­nił, mia­łem w fir­mie nie­złe per­spek­ty­wy na przy­szłość. Jed­nak zbyt moc­no cią­gnę­ło mnie na sce­nę, że­bym miał po­świę­cić się ka­rie­rze biz­ne­so­wej. Przed czte­re­ma la­ty w skle­pie mu­zycz­nym w Bę­dzi­nie spo­t­ka­łem się z Łu­ka­szem, kla­wi­szow­cem, z któ­rym od dwóch lat gra­my re­gu­lar­nie. To by­ło ma­gicz­ne spo­tka­nie, od ra­zu wie­dzie­li­śmy, że na­da­je­my na tych sa­mych fa­lach. Jed­nak bu­du­jąc ze­spół, od po­cząt­ku sta­ra­łem się na­rzu­cać swo­ją wi­zję je­go funk­cjo­no­wa­nia.

W fir­mie wie­dzie­li o two­im dru­gim, mu­zycz­nym ży­ciu?

Oczy­wi­ście. I bar­dzo mnie po­pie­ra­li. Da­łem im Pla­ty­no­wą Pły­tę, któ­rą zdo­by­li­śmy, za to, że za­wsze przy mnie by­li. W fir­mie prze­sta­łem pra­co­wać do­pie­ro z dniem 1 wrze­śnia ze­szłe­go ro­ku, za­raz po tym, jak Fe­el wy­grał So­pot. Przy­sze­dłem do pra­cy, a tu te­le­fo­ny od dzien­ni­ka­rzy się ury­wa­ją. Szef przy­szedł do mnie i po­wie­dział: „Je­ste­śmy na tych sa­mych ukła­dach, masz ZUS, ubez­pie­cze­nie zdro­wot­ne, ale idź już do do­mu. Za­czy­nasz no­wy etap w ży­ciu”. „So­cjal” już się skoń­czył, ale jesz­cze do dzi­siaj mam ich ko­mór­kę…

W ca­łym mie­sią­cu w do­mu je­steś naj­wy­żej ty­dzień. Żo­na się nie bun­tu­je prze­ciw te­mu?

Aga­ta to naj­dziel­niej­sza ko­bie­ta na świe­cie. Trzy­ma­my szta­mę, jest mię­dzy na­mi do­brze.

Czym się zaj­mu­je?

Żo­na zaj­mu­je się roz­li­cze­nia­mi i in­ny­mi spra­wa­mi zwią­za­ny­mi z fir­mą. Z wy­kształ­ce­nia jest po­lo­nist­ką i pra­co­wa­ła w bi­blio­te­ce. Oprócz te­go wy­cho­wu­je na­sze­go syn­ka, któ­ry w tym ro­ku skoń­czy trzy lat­ka. To bę­dzie mu­zyk peł­ną gę­bą, już ja o to za­dbam! Strasz­nie za ni­mi tę­sk­nię, kie­dy je­stem w tra­sie. Z Aga­tą po­zna­li­śmy się osiem lat te­mu w klu­bie „Strasz­ny dwór” w Ka­to­wi­cach, któ­ry wca­le nie był ta­ki strasz­ny, sko­ro ta­kie pięk­ne ko­bie­ty tam cho­dzi­ły. (śmiech) Da­ła się po­znać ja­ko oso­ba, któ­ra jest mą­dra i zde­cy­do­wa­na. Od ra­zu się za­ko­cha­łem.

Chy­ba w ogó­le je­steś moc­no zwią­za­ny ze Ślą­skiem.

Pew­nie, że tak. Ka­to­wi­ce są cu­dow­nym mia­stem, tam są moi bli­scy, tu są mo­je ko­rze­nie, a w Pio­tro­wi­cach – dziel­ni­cy, w któ­rej miesz­kam – czu­ję się jak w do­mu. Nie chce­my z Aga­tą się stąd wy­pro­wa­dzać, mi­mo że nie­dłu­go bę­dzie nas na to stać. Na­sze dwu­po­ko­jowe, 51-me­tro­we miesz­ka­nie mie­ści się w zwy­kłym, nie­ocie­plo­nym jesz­cze blo­ku na osie­dlu z lat 70. Sam w nim kła­dłem po­sadz­kę, kle­iłem fu­gi. Du­ży po­kój w po­ło­wie wy­glą­da jak biu­ro, w po­ło­wie jak knaj­pa. Na­resz­cie mo­głem wy­ko­rzy­stać swo­je ma­nu­al­ne i elek­trycz­ne zdol­no­ści. Wszyst­ko u mnie jest zro­bio­ne ty­mi rącz­ka­mi. (śmiech) Dla­te­go tak­że tak do­brze mi się wra­ca do te­go do­mu. Są­sia­dów też ma­my su­per. Mar­twi mnie je­dy­nie, że ro­bi się tam „gru­ba” at­mos­fe­ra. Ostat­nio przy­szedł ja­kiś pod­pi­ty star­szy fa­cet, za­stu­kał do drzwi i mó­wi: „Fe­el, wpuść mnie”. Ja py­tam: „Kto tam?”. A on na to: „Swój”. Aga­ta go oczy­wi­ście prze­gna­ła. W blo­ku nie ma żad­nej
ochro­ny, więc przy­naj­mniej mu­szę za­in­sta­lo­wać w drzwiach „ku­klok”, czy­li wi­zjer.

Od­czu­łeś już ja­kieś ne­ga­tyw­ne kon­se­kwen­cje po­pu­lar­no­ści?

Na ra­zie nie. To pi­sa­nie, że je­ste­śmy gwiaz­dą jed­ne­go se­zo­nu, jest pew­ną tra­dy­cją dzien­ni­kar­stwa mu­zycz­ne­go i nie ma co się na to obu­rzać. Przy­szłość po­ka­że, ile je­ste­śmy war­ci.

W koń­cu śpie­wasz: „Po­każ, na co cię stać i to nie­je­den raz”.

I jesz­cze po­ka­że­my. Dzien­ni­ka­rzom zda­rza­ją się ma­łe wpad­ki co do fak­tów. Ktoś pod­pi­sał mo­je zdję­cie i me­ne­dżer­ki: „Piotr Ku­pi­cha z żo­­ną”, i Aga­cie zro­bi­ło się nie­mi­ło. Ale ge­ne­ral­nie me­dia są OK. Lu­dzie na uli­cy do­brze re­agu­ją. Ma­ma, jak wy­cho­dzi do skle­pu na za­ku­py, to sły­szy: „O, idzie Fe­elo­wa, ma­ma Fe­ela”.

Zna­jąc na­tu­rę mło­dych lu­dzi, część z nich okrzyk­nie was zdraj­ca­mi po tym, jak wy­stą­­pi­li­ście w re­kla­mieMil­le­nnium Bank.

Kre­dyt hi­po­tecz­ny bio­rą głów­nie mło­dzi lu­dzie, któ­rzy chcą pra­co­wać i chcą po­pra­wiać swój sta­tus. My gra­my i opo­wia­da­my o mło­dych, któ­rzy wła­śnie wcho­dzą w okres praw­dzi­wej doj­rza­ło­ści. Gra­my dla lu­dzi peł­nych ma­rzeń, ale któ­rzy jed­no­cze­śnie wie­dzą, że ten świat wca­le nie jest ta­ki ko­lo­ro­wy. Na­sza pły­ta jest wła­śnie o tym. Jest we­so­ło, jak w pio­sen­ce „Jest już ciem­no”. Jest utwór „To dłu­ga rze­ka” – o prze­mi­ja­niu, o tym, że nie za­wsze w ży­ciu jest tak pięk­nie, jak by nam się wy­da­wa­ło. Pio­sen­ka „Na­sze sło­wa, na­sze dni” mó­wi o naj­bliż­szych, o do­mu. O tym, że każ­dy chciał­­by ta­ki dom mieć, mi­mo że cza­sem się oszu­ku­je i wma­wia so­bie coś in­ne­go. No i jest słyn­ne „Po­każ, na co cię stać”. Każ­dy z nas mu­si to zro­bić.

Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:
Wybrane dla Ciebie
Jak umyć groby bez ciepłej wody? Są na to sposoby
Jak umyć groby bez ciepłej wody? Są na to sposoby
Wsyp do pralki i zapomnij o pleśni. Ten apteczny sposób działa błyskawicznie
Wsyp do pralki i zapomnij o pleśni. Ten apteczny sposób działa błyskawicznie
Jadowity ssak w ogrodach. Kiedy spotkasz, nigdy nie zabijaj
Jadowity ssak w ogrodach. Kiedy spotkasz, nigdy nie zabijaj
Po Lucy z "Rancza" nie został ślad. Tak wyglądała na premierze
Po Lucy z "Rancza" nie został ślad. Tak wyglądała na premierze
Wsyp do WC na noc. Rano będzie lśnić jak w hotelu
Wsyp do WC na noc. Rano będzie lśnić jak w hotelu
Niedługo skończy 82 lata. Otwarcie mówi o życiu intymnym
Niedługo skończy 82 lata. Otwarcie mówi o życiu intymnym
Musiała urodzić martwe dziecko. "Zabrakło wtedy tego serca"
Musiała urodzić martwe dziecko. "Zabrakło wtedy tego serca"
Wlej do czajnika zamiast octu. Kamień odpadnie całymi płatami
Wlej do czajnika zamiast octu. Kamień odpadnie całymi płatami
Postaw zamiast chryzantem. Będzie zdobić grób przez miesiące
Postaw zamiast chryzantem. Będzie zdobić grób przez miesiące
Wszystkie gwiazdy na gali #Wszechmocne. Oto jakie zaprezentowały kreacje
Wszystkie gwiazdy na gali #Wszechmocne. Oto jakie zaprezentowały kreacje
Mąż Błaszczyk po kolacji z przyjaciółmi wylądował w szpitalu. Już z niego nie wrócił
Mąż Błaszczyk po kolacji z przyjaciółmi wylądował w szpitalu. Już z niego nie wrócił
Ma dom na Sycylii. Nie ukrywa, skąd wzięła pieniądze
Ma dom na Sycylii. Nie ukrywa, skąd wzięła pieniądze