Blisko ludziPrezenty na koniec roku szkolnego. "Trzeba uważać, bo to śliska sprawa"

Prezenty na koniec roku szkolnego. "Trzeba uważać, bo to śliska sprawa"

Prezenty na koniec roku szkolnego. "Trzeba uważać, bo to śliska sprawa"
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Paczos
04.06.2018 17:42, aktualizacja: 04.06.2018 19:10

Biżuteria wyglądała jak złota, więc przeraziła się i mówi, że nie przyjmie. - A rodzice biorą mnie na bok i tłumaczą: że to nie jest złoto, tylko tak wygląda, że nie wyszło im wiele drożej niż składka na lepsze czekoladki i bukiet kwiatów... - opowiada nauczycielka.

Dzwonię do nauczyciela historii, dwóch anglistek i rusycystki.
– Jaki był najdroższy prezent od rodziców na koniec roku? – pytam każdego.
Historyk: – Torba, na oko 300 zł.
Anglistka pierwsza: – Komplet biżuterii. W pierwszej chwili myślałam, że ze złota.
Anglistka druga: – Filiżanka, za 30 zł, w porywach. O tabletach to czytałam wyłączne na forach internetowych.
– Prezent? – uśmiecha się rusycystka. - Osobiście od 10 lat żadnego nie dostałam.

Dobrowolne składki klasowe?

Rusycystka Magda Tulska uczestniczyła w pracach nad szkolnym kodeksem etycznym: – Prezenty od rodziców powyżej 100 zł trzeba zgłaszać do dyrekcji.

- I co się z nimi dalej dzieje? – dopytuję, a ona wzrusza ramionami, bo nie wie. Takich powyżej 100 zł nie dostaje się w warszawskim Technikum Mechatronicznym nr 1. Tam uczniowie składają się na jeden wielki kosz z cukierkami, kawą, czekoladkami dla całego grona pedagogicznego i to są wszystkie końcoworoczne prezenty. – I uważam, że to bardzo dobry pomysł – komentuje Tulska. – Dawanie prezentów nauczycielom to jest śliska sprawa. Zwykle polega to na tym, że jeden czy dwóch rodziców zmusza do składki, a pozostałym głupio odmówić.

Magda Tulska zaczęła uczyć jeszcze w latach 80. Wtedy było inaczej, dostawała kosze kwiatów. – Bo ceniono etos pracy nauczyciela – wyjaśnia. – A teraz traktuje się nas dużo gorzej, często z lekceważeniem.

Pytam, czy słyszała, że teraz nauczycielom kupuje się tablety, vouchery do spa, do kina, czasem rodzice proponują wychowawcy napisanie listy prezentów, jak na wesele. – Dla mnie to jest niesmaczne do kwadratu – komentuje. – Ja oczekuję, że uczeń mi na koniec roku podziękuje, na co mi czekoladki? Niestety zauważyłam nowy trend: zamiast dzieci dziękują rodzice, że ich syn czy córka skończyli szkołę – mówi. – Osiem lat temu prowadziłam klasę eksperymentalną, mieli pięć godzin rosyjskiego w tygodniu. Na koniec roku szkolnego uczniowie wprowadzili mnie do sali lekcyjnej i zdębiałam: całą udekorowali w papierowe matrioszki. Kosztowało to kilka złotych, a prezent pamiętam do dziś.

Torba, biżuteria i spa

Warszawskie Technikum Mechatroniczne jest wyjątkowe, w większości szkół rodzice wciąż uważają, że prezent dla nauczyciela na koniec roku to sprawa oczywista.

Michał Robak od 9 lat jest wychowawcą i historykiem w jednej z warszawskich podstawówek. – Stanęła kiedyś przed moim biurkiem delegacja, w ręce trzymają torbę. Otwieram, a w środku druga torba, na oko skórzana. Zastanawiałem się, czy nie powinienem tego zgłosić do jakiegoś urzędu – mówi.

Torba okazała się ze skóry ekologicznej (na oko wycenia ją na jakieś 300 zł), poza tym dostaje: karty upominkowe do księgarni na 50 zł; kwiaty cięte (które daje żonie); kwiaty doniczkowe (problematyczne, bo w większych ilościach zawalają mieszkanie); usztywnianą torbo-skrzynkę na laptopa (kupiona prawdopodobnie na przecenie i nie za bardzo wie, co ma z nią zrobić); książki (powtarza uczniom, że to idealny prezent dla historyka); karnety do kina; słodycze, kawy, herbaty.

– Z tymi voucherami do spa to prawda, koleżanki czasem dostają. Ja nie lubię drogich prezentów od rodziców, źle się z tym czuję – mówi. – Człowiek jest zażenowany, trochę nie wiadomo, jak zareagować, co ten prezent właściwie oznacza. Bo na świadectwo przecież nie ma wpływu.

– Wierzę, że intencje są dobre, ale nauczyciele mają z tym spory kłopot – zgadza się Patrycja Banasik. W warszawskiej Szkole Podstawowej nr 237 im. Juliana Tuwima była anglistką, uczyła też prywatnej szkole angielskiego Early Stage. Tam od rodziców na koniec roku dostała komplet biżuterii. – Wyglądała jak złota. Przeraziłam się i mówię, że przepraszam, ale nie przyjmę. A rodzice biorą mnie na bok i tłumaczą: że to nie jest złoto, tylko sztuczna biżuteria, że nie wyszło im wiele drożej niż składka na lepsze czekoladki i bukiet kwiatów. Przekonują: „a myśleliśmy, że to będzie milej, że prezent praktyczny, że dzięki temu zapamiętam pani dzieci na dłużej” – opowiada mi. – Byłam skrępowana, dopiero zaczynałam pracę w zawodzie. A my mamy kulturowo zakorzenione, że to jest jakaś forma przekupstwa, podlizania się, że to w końcu wręczanie prezentu urzędnikowi państwowemu – tłumaczy. Koniec końców biżuterię wzięła – rodzice się nie pomylili, klasę pamięta do dziś. – Głównie dlatego, że były w niej supermądre dzieci. Bo dla mnie największym wyrazem docenienia są zawsze prezenty robione ręcznie.

W biednej czekoladki, w bogatej nic?

Iga Pokora nie miała nigdy okazji do zażenowania. – A gdybym dostała tablet? Nie wiem, co bym zrobiła. Jeśli to byłaby forma podziękowania za to, że jestem świetnym nauczycielem – może bym przyjęła. Wybór prezentu leży w gestii dającego – wyjaśnia swój punkt widzenia. – Nie oczekuję ich i nie jestem obrażona, jeśli nic nie dostanę, ale to po prostu miłe.

Pokora uczyła wcześniej języka angielskiego w warszawskim gimnazjum w Śródmieściu. – Tam jest generalnie biednie, więc kwiatki i czekoladki, raz może dostałam filiżankę – wymienia. Teraz pracuje w prywatnej szkole, ale na Dzień Nauczyciela prezentów nie było w ogóle. – Więc to nie jest reguła, że jak bogata szkoła, to rodzice więcej dają – mówi. – Może mają poczucie, że płacą już spore czesne i z tego to wynika? – zastanawia się.

Jest jeszcze jedna kwestia: ekstra czekoladki lub bukiety. Mimo, że cała klasa się składa, niektórzy rodzice chcą jeszcze dodać coś od siebie. – A my i tak zapominamy, które czekoladki były od kogo, ja mniej więcej po dwóch dniach – mówi Michał Robak. Teraz uczy historii w dziesięciu klasach. – Wyjątkowa jest tylko moja, ta, którą wychowuję. Gdybym od nich nie dostał upominku, czułbym się dziwnie – przyznaje. – Oczywiście nie stoję z torbą przed uczniami i nie czekam na prezenty, ale to dla mnie forma docenienia za rok obciążenia psychicznego – tłumaczy. – Nie zapomnę, gdy kiedyś podszedł do mnie uczeń i powiedział wprost: „nie będę obwijał w bawełnę, jaką pan najbardziej lubi czekoladę?”. Kolejnego dnia dostałem moją ulubioną, z orzechami! Właśnie takich prezentów się nie zapomina.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl