Przetrzymywał córkę w zamknięciu przez 13 lat
Nie potrafiła mówić, normalnie się poruszać, nawet nie wiedziała, jak przeżuwa się jedzenie. Ojciec zadbał o to, by przypominała bardziej zwierzę niż człowieka. Od dziecka jej świat ograniczał się do niewielkiego pokoju z oknami zasłoniętymi folią aluminiową i klatki, w której spała. Genie Wiley przeszła w dzieciństwie przez piekło i nigdy nie odzyskała normalnego życia.
15.07.2016 | aktual.: 18.07.2016 22:12
Opieka społeczna nigdy by się o tym nie dowiedziała. Zadecydował jednak przypadek, ślepy los i to dosłownie. W październiku 1970 roku Irene Wiley przyszła razem z córką do ośrodka pomocowego w Los Angeles. Dziewczynka wyglądała na może 6-7 lat, nie poruszała się jak normalne dziecko. Rączki trzymała jak królik, ledwo stała na nogach. Kobieta z kolei praktycznie nic nie widziała. Miała zaawansowaną zaćmę. Próbowały dostać się do kogoś, kto pomaga niewidomym.
Przez przypadek weszły do innego pokoju. Tam siedzieli pracownicy opieki społecznej.
Byli przekonani, że dziewczynka ma autyzm. Jak wyjaśnić to, że mała nie mówi i tak dziwnie się porusza? Pracownicy podeszli więc do sprawy medycznie. Potem zauważyli, że dziewczynka ma problemy z zębami, nie wiedziała, jak połyka się jedzenie, nie potrafiła rozciągnąć rączek ani nóżek. Ważyła tylko 26 kg. Wyglądała na 6 lat, a w rzeczywistości miała 13.
Zanim jej historia przedostała się do mediów i została okrzyknięta najokrutniejszym przypadkiem znęcania się nad dzieckiem, dziewczynka przeszła przez piekło.
„Król”
Genie, jak nazwali ją później naukowcy, urodziła się w 1957 roku w niewielkiej Arkadii w stanie Kalifornia. Miała najgorszy start w życie, jaki tylko można sobie wyobrazić.
Jej ojciec, Clark Wiley, większość swojego dzieciństwa spędził w domach zastępczych. Jego matka prowadziła domy publiczne w Los Angeles i nie miała czasu zajmować się synem. Kiedy dorósł, zatrudnił się w wojsku jako mechanik. Po wojnie ożenił się z Irene. Dzieci nie chciał mieć. Najbardziej przeszkadzało mu to, że robiły wokół siebie mnóstwo hałasu. Sama niechęć to jednak nie wszystko. Niedługo później Irene urodziła pierwszą córkę. Clark owinął małą w bawełniany kocyk i zamknął w szafce w garażu. Drugie dziecko zmarło przy porodzie, trzecie – John, przeżyło. Pięć lat później urodziła się Genie.
Któregoś dnia pijany kierowca zabił matkę Clarka. Mężczyzna wpadł w paranoję. Terroryzował syna i córeczkę. Miała tylko 20 miesięcy, kiedy zamknął ją po raz pierwszy w niewielkim pomieszczeniu. W ciągu dnia przywiązywał ją do krzesełka, by nie mogła się ruszać. Okna zasłaniał folią aluminiową, więc przez cały czas żyła w ciemności. W nocy spała w prowizorycznym łóżeczku zrobionym z kilku drutów.
Tak Genie spędziła 13 lat. Nikt nie nauczył jej mówić ani normalnie jeść. Ojciec albo zmuszony do tego John, karmił ją tylko mlekiem. Kiedy próbowała się odezwać, warczał na nią jak pies.
Clark terroryzował także pozostałych członków rodziny. Lubił trzymać broń na kolanach, by ich zastraszać.
„Nikt tego nie zrozumie”
Irene bała się męża i tego, że wkrótce całkowicie straci wzrok. Uciekła, a sprawą zajęli się pracownicy socjalni. Do domu Wileyów wezwano policję.
To, co tam zastali, wyglądało jak horror. Łóżeczko dziewczynki otoczone było drutem, którego używa się na farmach. Na wszystkich drzwiach były dodatkowe kłódki. Sprawą zajmował się m.in. oficer Linley, który potem stwierdził, że Clark był psychopatą, który w swoim okrucieństwie przewyższał Hitlera.
Obojgu rodzicom postawiono zarzuty nadużywania władzy rodzicielskiej. W mediach rozpętała się burza. Niedługo później wyznaczono termin rozprawy. Dzień przed jej rozpoczęciem Clark zastrzelił się. Jego syn stał wtedy przed domem ze znajomym. Clark zostawił na łóżku obok 400 dolarów dla syna i notkę. W liście napisał: „nikt by tego nie zrozumiał”.
Życie Genie przeniosło się z brudnego, czarnego pokoju, do szpitala i to nie jednego. Naukowcy kłócili się o to, kto będzie zajmował się jej przypadkiem. Każdy chciał ją zbadać. Dziewczynka była fenomenem dla psychologów, lingwistów i całej masy specjalistów. Sprawą zajęła się najpierw Susan Curtiss. Drobnymi krokami wprowadzała Genie w świat. Nauczyła ją kilku słów, przeżuwania pokarmów. Po jakimś czasie dziewczynka potrafiła ułożyć obrazki tak, by tworzyły prostą historię. Związały się ze sobą i kiedy wszyscy myśleli, że mała wyjdzie na prostą, inni naukowcy postanowili zaprotestować.
Jean Buttler, rehabilitantka, chciała ograniczyć kontakty innych opiekunów z Genie. Wystąpiła nawet z wnioskiem o przyznanie prawnej opieki nad dzieckiem. Od tej pory lekarze i badacze przerzucali sobie Genie z rąk do rąk. Każdy chciał ugrać coś dla siebie na tej sprawie.
Wreszcie w 1974 roku National Institute of Mental Health przerwał finansowanie badania rozwoju Genie. Argumentowano, że prace nie przebiegają profesjonalnie i nie ma z nich żadnego naukowego pożytku. Dziewczyna wróciła do matki, która dostała zgodę sądu na opiekowanie się swoim dzieckiem. Nic nie byłoby w tym złego, gdyby Irene nie zabrała córki do rodzinnego domu. Jej stan się pogorszył, więc znów zajęli się nią pracownicy socjalni.
Genie jeszcze przez lata mieszkała u różnych rodzin zastępczych. Niektórzy ich członkowie zachowywali się nie lepiej niż jej ojciec. Jedna para biła ją za każdym razem, gdy wymiotowała. Inni znęcali się nad nią psychicznie.
Życie dziewczyny uspokoiło się dopiero wtedy, gdy na dobre trafiła do zamkniętego ośrodka. Wielu studentów psychologii próbowało ustalić, gdzie właściwie przebywa. Niedawno ABC News poinformowało, że Genie znajduje się w ośrodku dla umysłowo chorych w Południowej Kalifornii. Posługuje się tylko kilkoma słowami, głównie językiem migowym.
„Gorzej niż w obozie”
Historia Genie wciąż nie daje spokoju naukowcom. Po ponad 60 latach wciąż pozostaje zagadką. Część tej zagadki postanowił odkryć brat dziewczyny, John.
Jak przyznaje w ostatnim wywiadzie, życie w rodzinnym domu wyglądało „gorzej niż w obozie koncentracyjnym”, a ojciec uważał się za króla, który może wszystko. Choć media i badacze skupili się tylko na historii jego siostry, on też przeszedł traumę.
Clark zmuszał go do krzywdzenia Genie. Gdy jego siostra była zamknięta w swoim pokoju, on przebywał razem z rodzicami. Ojciec spał na łóżku, matka na krześle, a on na podłodze. Kiedy z biegiem lat zaczął dojrzewać jako mężczyzna, Clark wiązał mu nogi pod kolanami grubym sznurem. Bił go kijem po genitaliach, a potem wypisywał zwolenienia z zajęć fizycznych, żeby w szatni żaden kolega nie zauważył siniaków.
John uciekł z domu wtedy, kiedy policja dowiedziała się o tym, co dzieje się u Wileyów. Pracował na budowach, w fabrykach, spędził kilka miesięcy w więzieniu za kradzież samochodu, niewiele dłużej zabawił w wojsku.
– Chciałem nauczyć się czegoś o życiu i to z dala od rodziny – opowiada.
Osiedlił się na jakiś czas w Ohio, gdzie założył rodzinę. Tak jak ojciec, nie chciał mieć dzieci. Tylko powody były inne. – Bałem się, że nie będę potrafił ich wychować po tym, co przeszedłem – opowiada.
John doczekał się ostatecznie córki. Jednak po latach jego małżeństwo rozpadło się, a dziewczyna skończyła jako narkomanka. Teraz mężczyzna próbuje utrzymać się z malowania domów, jest już po jednym zawale.
– Nie byłem w stanie zablokować przeszłości. Mówi się, że dzieci powinny ufać swoim rodzicom, to oni są najważniejsi w ich życiu. Ja zaufałem złym ludziom – opowiada.