Zmuszono mnie do aborcji
Na świecie nie ustaje dyskusja na temat etycznych kwestii związanych z aborcją. W wielu krajach prawo kobiet do usunięcia ciąży jest ograniczone, co spotyka się z dużą krytyką ruchu pro-choice, propagującego całkowicie wolny wybór w tej kwestii. Gdzie indziej, np. w Stanach Zjednoczonych, ustawodawstwo dotyczące aborcji jest bardzo liberalne. Czy jednak takie podejście do kwestii usuwania ciąży zawsze łączy się z korzyściami dla kobiet?
Na świecie nie ustaje dyskusja na temat etycznych kwestii związanych z aborcją. W wielu krajach prawo kobiet do usunięcia ciąży jest ograniczone, co spotyka się z dużą krytyką ruchu pro-choice, propagującego całkowicie wolny wybór w tej kwestii. Gdzie indziej, np. w Stanach Zjednoczonych, ustawodawstwo dotyczące aborcji jest bardzo liberalne. Czy jednak takie podejście do kwestii usuwania ciąży zawsze łączy się z korzyściami dla kobiet?
Sarah Ivens, na łamach strony internetowej Marieclaire.com, opowiada swoją dramatyczną historię. 35-latka, pochodząca z Wielkiej Brytanii, a obecnie mieszkająca w USA w stanie Kentucky, zawsze marzyła o macierzyństwie. Kiedy w końcu wraz z mężem Russelem zdecydowali się na potomka, przez całe 12 miesięcy starali się o dziecko. – Pamiętam, że powiedziałam małżonkowi, żeby to on sprawdził wynik testu ciążowego – wspomina Sarah. – Okres spóźniał mi się co prawda tylko dwa dni, jednak nie chciałam dłużej czekać. Kiedy Russel wyszedł z łazienki, z jego twarzy od razu wyczytałam, że będę mamą!
Kobieta była niezwykle szczęśliwa. W końcu udało jej się spełnić marzenie swojego życia. – Czytałam mnóstwo książek dotyczących macierzyństwa – opowiada. – Czułam się jak część elitarnego klubu. Tak cieszyłam się, że z pełnego stresów Nowego Jorku przenieśliśmy się z mężem do spokojnego Kentucky. To był najlepszy moment!
Jako że Sarah miała już 35 lat, uznano jej ciążę za obciążoną dużym ryzykiem zaburzeń genetycznych. Kobieta musiała więc poddać się testom prenatalnym. – Pobrano mi krew, robiono USG i wiele innych badań – wspomina kobieta. – Gdy zobaczyłam miny personelu, od razu wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Powiedziano mi, że wokół główki i szyi dziecka zbiera się zbyt dużo płynu. Wszystko, co pamiętam, to sugestia, że mam jak najszybciej skontaktować się ze specjalistą.
Trzy dni później Sarah i Russel poszli na wizytę do doktora, który miał powiedzieć im więcej na temat stanu ich dziecka. – Lekarz stwierdzi, że płód ma zerowe szanse na przeżycie – opowiada kobieta. – Przy czym nie przeprowadził dodatkowych testów, które mogłyby nam dostarczyć większej ilości informacji. Powiedziano mi, że płyn zbiera się wokół główki i szyi płodu, w dodatku serce jest zdeformowane. Lekarz stwierdził, iż dziecko umrze we mnie w ciągu paru tygodni. Zalecił natychmiastową aborcję.
Sarah wspomina, jak wielką tragedią była dla niej ta wiadomość. – Aborcja? Czy moją jedyną opcją jest usunąć tę małą istotę, którą tak pokochałam? Zawsze byłam zwolennikiem ruchu pro-choice, a idea aborcji nigdy nie wywoływała u mnie oporów moralnych. Zawsze uważałam, że kobiety powinny móc decydować o swoim ciele, dlatego zabezpieczałam się przed niechcianą ciążą. Jednak w tym momencie nie czułam, żeby ktoś dał mi jakikolwiek wybór!
Kobieta w końcu zdecydowała się na zabieg, po namowie przyjaciółki, która twierdziła, że urodzenie martwego dziecka to największy koszmar, jaki można sobie wyobrazić. Choć ta decyzja wydawała się Sarah racjonalna, nie mogła pogodzić się z faktem, że musi poddać się aborcji. - Podczas zabiegu anestezjolog musiał dać mi znieczulenie, ponieważ płakałam tak rzewnie, że łzy spływały mi po policzkach i szyi. Mąż zadzwonił do mojej rodziny w Londynie, żeby poinformować ich, że wszystko jest w porządku. Słyszałam, jak łamał mu się głos – wspomina Sarah.
- Pamiętam rozmowę z pielęgniarką – opowiada dalej kobieta. – Bardzo współczuła mi, że moja najbliższa rodzina mieszka za granicą. Zdradziłam jej, jak bardzo chcieliśmy tego dziecka. Tamtego roku umarł mój przybrany ojciec i myślałam, że to swojego rodzaju znak. Pielęgniarka stwierdziła, że w takiej sytuacji jedyną rzeczą, jaką można zrobić, jest modlitwa. Gdy leki uspokajające zaczęły działać i mój oddech uspokajał się, dodała: „Lepiej zacznij modlić się o swoją duszę”.
Po wszystkim Sarah wpadła w głęboką depresję. – Byłam wypruta mentalnie i fizycznie. Piersi zaczęły maleć, ale ból pozostał. Mój mąż już nie całował mojego brzucha przed wyjściem do pracy. Wszędzie widziałam kobiety w ciąży, jednak nie byłam już jedną z tych szczęściar. Nie mogłam skoncentrować się na nauce ani na niczym innym – wspomina.
Do dziś Sarah i Russel przechowują pamiątki po swoim nienarodzonym dziecku: test ciążowy, książeczki dla dzieci, płytę CD z nagraniem bicia serca 10-tygodniowego płodu, zdjęcia USG. – Termin urodzenia maleństwa miał przypadać na Boże Narodzenie. Wątpię, żeby to święto było jeszcze kiedykolwiek takie samo, jak kiedyś – mówi Sarah.
W całej dyskusji na temat aborcji często zapomina się o samych zainteresowanych: kobietach, które zdecydowały się na usunięcie ciąży lub tych, które mimo wszystko postanowiły urodzić. W obu przypadkach panie potrzebują przede wszystkim wsparcia psychologicznego i medycznego, ale także pomocnej dłoni ze strony rodziny i przyjaciół. Ciężko samej poradzić sobie w sytuacji, kiedy jedna decyzja może zaważyć na całym życiu człowieka. Tymczasem niewielu uświadamia sobie, jak wielki dramat przeżywają kobiety, które dowiadują się, że dziecko posiada wrodzone, nieuleczalne wady.
(Sr)