Jest streetworkerką. Mówi, jak wygląda praca z bezdomnymi
Kiedy kilkuletnia Natalia chowała się za szafę, żeby po raz kolejny nie dostać manta, adopcyjna matka wyciągała ją za włosy. Gdy dziewczynka płakała, była zamykana w wersalce. Pomagali jej obcy ludzie. Wyciągnęli do niej rękę także wtedy, kiedy popadła w tarapaty w dorosłym życiu. Teraz ona podaje rękę tym, którzy tego potrzebują.
Zygmunt siedem lat mieszkał na ulicy. Pod koniec 2023 r. podupadł na zdrowiu, groziła mu amputacja nóg. Natalia Dziąg, streetworkerka, która pomaga ludziom z problemem bezdomności w Łodzi, chciała go zawieźć do szpitala. Długo go na to namawiała. Przyjechała w umówione miejsce, ale ją wystawił, zapił. W styczniu zadzwonił, że jest trzeźwy i jednak się zdecydował na szpital. Było Trzech Króli, dzień wolny, ale mimo tego zdecydowała się z nim spotkać i mu pomóc.
- Po rozmowie z lekarzem okazało się, że jednak jest szansa, żeby uratować jego nogi. Znalazłam mu miejsce u sióstr Misjonarek Miłości. Trafił tam po wypisaniu ze szpitala. Bardzo dbały o jego nogi. Co drugi dzień na zmianę z jednym z wolontariuszy zawoziliśmy go na kontrolę. On sam też się starał – ograniczał alkohol, choć był uzależniony. Dzięki temu, ale też ze względu na stan jego zdrowia, udało się też szybko znaleźć miejsce w domu pomocy społecznej. Mieszka w nim już ponad rok – opowiada Natalia.
Niedawno z nim rozmawiała. Przyznał, że żyje i nie stracił nóg dzięki niej. Podziękował, że nie spisała go na straty, gdy nie przychodził na umówione spotkania, bo zapijał. Przeszedł terapię leczenia uzależnień od alkoholu. Chciałby odnowić relacje z byłą żoną i córką. Jest jeszcze za wcześnie, żeby całkiem się usamodzielnił. Boi się, że mógłby wrócić do nałogu, ale kiedyś ten moment nadejdzie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Hipercholesterolemia. Historia Katarzyny
"Moja praca polega na pomocy ludziom z problemem bezdomności"
- Takie sytuacje dodają mi skrzydeł, motywują. Choć nie jest łatwo. Często zdarza się, że się z kimś umówię, a nie przyjeżdża na spotkanie. Na początku mnie to irytowało. Teraz podchodzę do tego spokojniej. Z Basią jest tak ciągle. Już siedem razy umawiałam ją do lekarza i za każdym razem rezygnowała z wizyty. Ostatnio było mi już głupio przed recepcjonistką z przychodni, wybrałam numer i dałam Basi telefon, żeby sama się umówiła – przyznaje Natalia.
Nigdy nie wie, co będzie robiła następnego dnia, np. wczoraj umówiła się z Markiem, który miał pojechać z nią do lekarza. Zarezerwowała na to ponad godzinę. Nie przyjechał. Wsiadła więc na rower i postanowiła zrobić przejażdżkę po okolicy, z nadzieją, że może spotka jakiegoś innego podopiecznego. Napatoczyła się na pana, którego dawno nie widziała, bo był w więzieniu. Chwilę pogadali. Umówili się, że podjedzie z nim na detoks i pomoże mu napisać wniosek o przydział lokalu socjalnego.
- Moja praca polega na pomocy ludziom z problemem bezdomności. Kiedy spotykam kogoś pierwszy raz, przeprowadzam diagnozą sytuacji. Podstawą jest wyrobienie dowodu osobistego, którego wiele osób żyjących na ulicy nie ma. Zgubili albo im ktoś ukradł, albo poprzedni stracił ważność. Jeśli ktoś nie ma dowodu, kieruję go do Caritasu, żeby pozyskał skierowanie do fotografa za darmo, albo robię mu zdjęcie i wywołujemy u fotografa - opowiada o swojej pracy.
- Ważne są też sprawy zdrowotne. Jeśli ktoś ma np. amputowaną nogę, pytam, czy ma orzeczenie o niepełnosprawności, dzięki któremu może starać się o rentę lub jakiś zasiłek dla takich osób. Pomagam w załatwieniu formalności w ZUS-ie i innych instytucjach, pisaniu wniosków o lokal socjalny, kompletowaniu dokumentacji medycznej – wylicza Natalia.
Szuka miejsc w schroniskach, DPS-ach. Motywuje i towarzyszy w drodze do trzeźwości, bo wielu bezdomnych jest uzależnionych od alkoholu lub innych używek. Jeśli ktoś jest głodny lub nie ma odpowiednich ubrań, zabiera go w miejsca, gdzie może dostać coś do jedzenia lub odzież.
"Miałam 15 lat, gdy próbowałam się zabić"
Dlaczego dwudziestoparoletnia kobieta postanowiła zostać streetworkerką i pomagać ludziom żyjącym na ulicy?
- Mi też kiedyś ktoś pomógł. Wiem, jak to jest być w trudnej sytuacji – przyznaje i wspomina, że we wczesnym dzieciństwie trafiła do domu dziecka. Kiedy miała pięć lat, razem ze starszym bratem zostali adoptowani. Nie mieli szczęścia. Ich adopcyjny ojciec nadużywał alkoholu, a matka za najdrobniejsze przewinienie karała. Płakali, a wtedy zamykała ich w wersalce, na której siadała, żeby nie mogli się wydostać. Kiedy uciekając przed razami, chowali się za szafą, wyciągała ich za włosy.
- Miałam 15 lat, gdy próbowałam się zabić. Nałykałam się tabletek. Wylądowałam w szpitalu, a potem miałam trafić na oddział psychiatryczny, ale rodzice obiecali, że wszystko się zmieni. Ojciec wytrzeźwiał. Zarzekał się, że przestanie pić. Obydwoje z matką straszyli, że dostanę żółte papiery i nie będę mogła iść do wojska, co było moim marzeniem - opowiada.
Matka powtarzała też, że obydwoje z bratem wrócą do domu dziecka, który przedstawiała jako okropne miejsce. Mówiła, że zabierając ich stamtąd, uratowali im życie. Nastolatka powiedziała więc lekarzowi, że bolał ja brzuch i miała wziąć leki, ale pomyliła się i zażyła leki ojca. Wróciła do domu. Na jakiś czas sytuacja się poprawiła, a potem znów zaczęło się piekło.
"Wyciągnęli do mnie rękę"
- Kiedy poszłam do liceum i do listopada rodzice nie kupili mi książki do angielskiego, pękłam. Opowiedziałam o wszystkim nauczycielce, a ta pedagożce i ruszyła lawina. Rodzice adopcyjni dostali kuratora, a ja trafiłam do rodziny zastępczej. Wreszcie miałam spokój i większość potrzeb zaspokojonych. Ci ludzie bardzo mi pomogli – wspomina. Po maturze poszła na pedagogikę, ale przeniosła się na terapię zajęciową i znalazła pracę w zawodzie na oddziale psychiatryczno- rehabilitacyjnym dla dzieci i młodzieży w Warszawie.
Poczuła jednak, że w tym momencie to jest dla niej za trudne. - Już wcześniej wiedziałam, że jest coś takiego jak streetworking i chciałam spróbować pracy z bezdomnymi. Trzy razy składałam CV w Stowarzyszeniu Pomocy Interwencji Społecznej. I w końcu mnie przyjęli. Był 2021 r. Czas pandemii. Niestety, wkrótce zachorowałam na Covid-19. Siedziałam w domu i podłamałam się. Potem jeszcze zerwałam więzadła, musiałam przejść operację i nie mogłam pracować. Byłam zatrudniona na umowę – zlecenie, więc nie wystarczało mi pieniędzy – wspomina.
Żeby zapłacić za mieszkanie i mieć za co żyć, wzięła chwilówkę. Potem kolejną – na spłatę poprzedniej i następną. Wpadła w spiralę zadłużenia. Wstydziła się i była na siebie wściekła. Ona, którą ludzie oceniali jako taką silną, niezależną, dającą sobie świetnie radę po takich przeżyciach w dzieciństwie, dała taką plamę?
- Cały czas miałam kontakt z zaprzyjaźnioną rodziną, która mieszkała niedaleko moich rodziców adopcyjnych i czasem do niej uciekłam po awanturze w domu. Wiedziałam, że nie mogę i nie chcę jej okłamywać. Przyznałam się, że mam kłopoty. Wyciągnęli do mnie rękę. Spłacili moje długi, a potem oddawałam im w ratach – opowiada.
"Czasem bywa trudno"
Przyznaje, że dzięki swojej historii łatwiej jest jej zrozumieć ludzi w kryzysie, także młodych, zagrożonych wykluczeniem, bezdomnych – właśnie z myślą o nich jest w trakcie zakładania własnej Fundacji Niestereotypowi w Łodzi. Ponadto pracuje w Stowarzyszeniu Szczypta Dobra.
- Lubię to co robię, ale czasem bywa trudno. W lutym zmarły dwie osoby żyjące na ulicy, z którymi miałam kontakt. 25-letni chłopak, z problemami psychicznymi, który popełnił samobójstwo i 36-letni mężczyzna, który przez jakiś czas mieszkał w Niemczech. W takich sytuacjach możemy liczyć na wsparcie psychologiczne, bo choć to jest wpisane w naszą pracę, trudno przejść obojętnie obok śmierci człowieka, z którym się miało jakieś relacje – opowiada Natalia.
Edyta Urbaniak dla Wirtualnej Polski
Jeśli przeżywasz trudności i myślisz o odebraniu sobie życia lub chcesz pomóc osobie zagrożonej samobójstwem, pamiętaj, że możesz skorzystać z bezpłatnych numerów pomocowych: