"Wisłocka przewraca się w grobie". Seksuolog podsumowuje trzy dekady (nie)rewolucji w polskiej sypialni
- W polskiej seksuologii przez 30 lat niewiele się zmieniło. Wisłocka i Lew-Starowicz przewracają się w grobie — mówi dr Dariusz Pysz-Waberski, seksuolog i seksuolog sądowy. Podsumowuje trzy dekady (nie)rewolucji w polskiej sypialni: o braku edukacji, micie wyzwolenia seksualnego lat 90., cyfrowym seksie bez bliskości.
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Lata 90. – eksplozja wolności, kolorowych czasopism, kaset VHS z zachodnimi filmami erotycznymi. Mówi się, że wtedy Polska zachłysnęła się seksem. Czy tak właśnie było?
Dr n. med. Dariusz Pysz-Waberski, seksuolog i seksuolog sądowy ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach: Zdecydowanie tak. To był moment oddechu po dusznym PRL-u. Nagle wszystko, co zakazane – ciało, seks, nagość – stało się dostępne. Przez granice zaczęły przepływać nie tylko towary i pieniądze, ale też obrazy, wyobrażenia i fantazje. Seksualność przestała być jedynie tematem, o którym mówiono po cichu – zaczęła krzyczeć z okładek.
Ale czy to była prawdziwa emancypacja, czy tylko powierzchowny zachwyt nowością?
Niestety to była liberalizacja pozorów. Owszem, pozbyliśmy się cenzury i moralnego zamordyzmu PRL-u, ale nie stawiliśmy czoła temu, co było wcześniej – wstydowi, milczeniu i brakowi edukacji. Ekscytacja seksem była bardziej formą buntu niż dojrzałej rozmowy o bliskości, potrzebach czy zgodzie.
Trzy dekady temu wydawało się, że idziemy ku wolności. Czy to okres, w którym można już mówić o rewolucji?
Z jednej strony 30 lat seksuologii — zwłaszcza tej światowej — to czas ogromnego postępu: rozwoju neurobiologii seksualności, pojawienia się nowych leków, badań nad funkcjami mózgu, seksualnością osób w spektrum autyzmu, seniorów, osób z niepełnosprawnościami. Ale jeśli zawęzimy tę perspektywę do Polski... cóż, to już nie brzmi tak optymistycznie.
Konfrontując się z rzeczywistością, mam poczucie, że w polskiej seksuologii przez ostatnie 30 lat – a właściwie przez półtorej dekady – niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o kwestie społeczne i kulturowe. Mówię to z żalem i przykrością, bo uważam, że wielu wybitnych rewolucjonistów i badaczy, takich jak Michalina Wisłocka czy profesor Zbigniew Starowicz, dosłownie przewracają się w grobie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ekspert: Marihuana stała się dla nich seksualną protezą
Czyli nie było rewolucji?
Rewolucja może i miała miejsce, ale raczej w formie — nie w treści. Powstały podcasty, blogi, poradniki, seks stał się tematem bardziej obecnym w przestrzeni publicznej. Ale czy Polacy stali się bardziej kompetentni w tej dziedzinie? Z przykrością stwierdzam, że nie. Wciąż brakuje nam elementarnej wiedzy. Ludzie mylą erekcję z ejakulacją, orientację z preferencją, nie rozróżniają pojęć. Seksualność jest nadal obszarem pełnym wstydu, lęku i mitów.
Język, którym posługujemy się, aby mówić o seksie, nie ewoluował?
Niestety nie. Często mówimy o seksie albo bardzo frywolnie i wulgarnie, albo językiem "wydmuszkowym" — pełnym ogólników, pozbawionym konkretu. Brakuje nam języka, który byłby i medyczny, i ludzki. Wciąż nie potrafimy rozmawiać o seksie ze swoim partnerem, z dziećmi, z lekarzem. W gabinecie widzę, że poziom wiedzy seksualnej jest dramatycznie niski — niezależnie od wykształcenia czy miejsca zamieszkania.
A jednak powstały nowe kanały, poradniki, edukacyjne konta na Instagramie. Internet otworzył drzwi do seksualności.
To prawda, ale w tym też jest haczyk. Powstały też aplikacje randkowe, seks-kamerki, w sieci jest niezliczona ilość materiałów pornograficznych. Mamy więcej bodźców, ale mniej intymności. Technologia ułatwia szybki kontakt, ale utrudnia bliskość.
Młodzi ludzie wychowani cyfrowo uczą się relacji przez czaty i apki — łatwo się poznaje, łatwo porzuca. Brakuje im cierpliwości i wytrwałości, które są niezbędne w budowaniu dojrzałego, erotyczno-emocjonalnego związku. Z jednej strony – pornografia, media społecznościowe, wszechobecny erotyzm w reklamie i muzyce. Z drugiej – coraz mniej intymności, rozmów, kontaktu z własnym ciałem i z partnerem. Seks stał się łatwo dostępny, ale jednocześnie spłycony. Straciliśmy ciekawość.
Czyli mimo pozorów, dzisiejsi 20- i 30-latkowie mogą być mniej aktywni seksualnie niż ich rodzice?
I są. Badania, także międzynarodowe, pokazują, że tzw. "pokolenie Z" ma mniejsze zainteresowanie seksem niż poprzednie pokolenia. Są bardziej zestresowani, skupieni na karierze, finansach, bardzo obciążeni psychicznie. Seks wymaga uważności, spokoju, obecności. Tego wszystkiego często dziś brakuje.
A jednak mówi się, że młodsze pokolenia są bardziej otwarte — np. na gadżety erotyczne, eksperymenty, nowe pozycje.
Rzeczywiście, w niektórych związkach widać dziś większą otwartość na eksperymentowanie — gadżety, role-play, nowe przestrzenie. Ale ma to sens tylko wtedy, gdy seksualność traktowana jest z dojrzałością i jako integralna część relacji, a nie jako teatr dla pozorów. Dobrze, że są osoby, które potrafią łączyć fantazję z codziennością. Niestety, to wciąż wyjątek. Większość wciąż błądzi po omacku.
A co z pomocą specjalistyczną? Do gabinetu seksuologa zgłasza się coraz więcej osób?
Tak, i to jest wyraźna zmiana. Do gabinetów coraz częściej trafiają młodzi ludzie — także kobiety, co kiedyś było rzadkością. Kilkanaście lat temu dominowali mężczyźni w średnim wieku, często z zaburzeniami związanymi z chorobami przewlekłymi. Dziś przychodzą 20- i 30-latkowie z lękiem, brakiem pożądania, problemami z tożsamością seksualną czy uzależnieniem od pornografii.
Od 30 lat toczy się również dyskusja o edukacji seksualnej w szkołach. Efekty?
Niestety brak. Polska wciąż nie wprowadziła do szkół prawdziwej edukacji seksualnej. Dzieci uczą się o układzie rozrodczym, ale nie o relacjach, zgodzie, przyjemności czy emocjach. Nadal traktujemy ciało jak maszynę, a nie źródło przeżyć i potrzeb.
Czy tak przed laty wyobrażano sobie rewolucję seksualną w Polsce?
Myślę, że panowało przekonane, iż to dopiero początek rozkwitu. Że wchodzimy na ścieżkę dojrzałej, mądrej wolności. Że z czasem zbudujemy kulturę, w której seksualność nie będzie tematem tabu, tylko częścią życia – jak jedzenie, zdrowie czy emocje. Tymczasem przyszła fala konserwatywnego odwrotu: zakaz aborcji, seksualność wciąż pod lupą polityki i Kościoła, strach, lęk, mitologia.
Czyli zamiast emancypacji – rozczarowanie?
Tak, i to wielowymiarowe. Bo z jednej strony mamy przesyt bodźców, a z drugiej – nadal żyjemy w kraju, gdzie dominującą narrację o seksie kreują instytucje, które nie mają z nim nic wspólnego poza kontrolą. Religia i polityka wciąż wykorzystują seksualność do wzbudzania lęku. Seks to nie temat ciekawości – to temat zagrożenia.
A czy jest coś, co jednak się zmieniło na lepsze? Choćby w podejściu do zdrowia seksualnego?
Jest jeden promyk. Zaczęliśmy mówić o pozytywnych aspektach seksu: o wpływie na zdrowie, psychikę, relacje. Coraz częściej pojawia się narracja o seksualności jako źródle przyjemności, bliskości, samopoznania. Ale to wciąż niszowe. Taki głos nie dociera do szkół, nie przebija się w debacie publicznej. Nadal boimy się mówić na przykład o masturbacji.
W czasach wszechobecnej pornografii?
Ludzie czują dysonans. Z jednej strony – "wszyscy to robią", z drugiej – wstyd, że "to nie wypada", że "coś ze mną nie tak". Co więcej, wokół masturbacji narosło mnóstwo szkodliwych mitów: że uzależnia, że wpływa na potencję, że niszczy relacje. Tymczasem prawda jest dokładnie odwrotna. Masturbacja może być częścią zdrowego życia erotycznego – solo lub w parze.
Największe wyzwanie dzisiejszej seksuologii?
Zacząć wreszcie mówić o seksualności poważnie. Bez wstydu, bez histerii, bez sensacyjności. Zrozumieć, że seksualność to nie grzech ani zagrożenie – tylko naturalna część człowieka. I że bez rzetelnej wiedzy, bez edukacji, bez wsparcia – nie zbudujemy ani zdrowych relacji, ani szczęśliwego społeczeństwa.
Rozmawiała Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski