Moda6 powodów dla których warto iść do kiosku po pierwszy w historii numer polskiego "Vogue'a"

6 powodów dla których warto iść do kiosku po pierwszy w historii numer polskiego "Vogue'a"

6 powodów dla których warto iść do kiosku po pierwszy w historii numer polskiego  "Vogue'a"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
13.02.2018 21:51, aktualizacja: 13.02.2018 22:20

Słowo stało się ciałem. "Vogue", pierworodne dziecię Condé Nast, wreszcie zawitał do Polski. Atmosferę wokół magazynu podgrzewano od miesięcy. My na zimno piszemy, dlaczego warto wysupłać 16,90, nawet jeśli w życiu nie słyszeliście o Juergenie Tellerze.

Nie trzeba być doktorem medioznawstwa, żeby domyślać się, że w magazynie, do którego przylgnęło określenie "Biblia Mody", znajdziemy oryginalne sesje zdjęciowe, a do tego pierwszorzędne modowe inspiracje i tonę reklam. Nie do pogardzenia jest też layout, który lata świetlne w tyle zostawia wszelkie makiety polskich magazynów o zbliżonej tematyce. Młodzi graficy pogwizdywać będą z uznaniem, a starsze panie zastanawiać się "gdzie to się zaczyna, a gdzie kończy". Jeśli nie kusi was szczególnie żadne z powyższych, jest jeszcze kilka innych rzeczy, które możecie odkryć w historycznym numerze czasopisma.

Kompleks wołgowski

Upubliczniona rano okładka, delikatnie mówiąc, nie została przyjęta najcieplej. My się tu bogacimy, kupujemy stylowe buty i mieszkania, a tu, w smogu w "Vogue'u", Anja Rubik i Małgosia Bela pozują jak ubogie krewne ze Wschodu. Kolana gołe, oblicza nieretuszowane.

I choć okładka zdaje się wbijać szpilę tym, którzy z naszą tożsamością estetyczną mają problem, przejrzenie całości nie pozostawia złudzeń, że redakcja "Vogue'a" nie ma kompleksów, a jedynie gra z konwencją. Polskie marki doczekały się miejsca obok światowych gigantów nie na prawach ciekawostki krajoznawczej, ale pojawiły się z nimi niejako ramię w ramię.

Wybrańcom dziękujemy

Magazyny modowe skierowane są zazwyczaj do publiki niezbyt eklektycznej. Na jednym biegunie znajdziemy tytuły super-hiper trendsetterskie pokroju "AnOther" czy "Kinfolka", o których istnieniu statystyczny śmiertelnik nie słyszał, a na drugim – "Avanti", Biblię faszynistek z Łomży. Polski "Vogue" przytula zarówno tych czytelników, którzy o modzie co nieco już wiedzą, a chcieliby więcej (vide artykuł Eweliny Dziewieli "Talent Show"), jak i tych, którzy nie są pewni z czym to się je (przekrojowy tekst o historii założonego w 1909 magazynu i tego jaką rolę odegrał w modzie, ale i kulturze). Brzmi to banalnie, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie, niezależnie od tego czy interesuje się modą, czy nie.

Kultura bezkonkurencyjna

Dla tych wszystkich, dla których moda jest osadzona w kulturze i to wcale nie mniej płytko niż taka, dajmy na to, opera. Zawsze, kiedy w innych polskich edycjach około-modowych czasopism, przebijam się przez te dwie na krzyż strony działu "Kultura" prycham sobie pod nosem. Raz, że rekomenduje się tam przeważnie tytuły infantylne, a dwa, że niczego nowego i niszowego się stamtąd dowiedzieć raczej nie sposób. Co innego w takim "Vogue'u". Jest tu miejsce dla Jagody Szelc, reżyserki-debiutantki, obsypanej nagrodami (Złote Lwy w Gdyni, Paszport "Polityki"), tekst o reportażu Łazarkiewicza o sprawie Gorgonowej, mężobójczyni, której sprawą w latach 30.żyła cała Polska. A to tylko wycinek z ponad 20 stron kulturze poświęconych.

Precz z "hollywoodzkim odj…m"

Kilka miesięcy temu głośno było o okładce magazynu "Viva" z duetem Majdan-Rozenek. Złoto, dużo złoto, Photoshop, dużo Photoshopa. W "Vogue'u", magazynie o renomie nieporównywalnie większej, niż "Viva", Juergen Teller fotografuje gwiazdy nieco lepszego sortu telefonem komórkowym. Co ciekawe, zaproszeni do sesji, jej efekty mieli zobaczyć, podobnie, jak czytelnicy, na kartach magazynu. Bez retuszu, bez kilograma tapety. Wśród sfotografowanych m.in.: Monika Brodka, Dorota Masłowska, Marek Raczkowski, Katarzyna Nosowska, Taco Hemingway czy Krystyna Janda. Perspektywa dość ożywcza. Niech żyje dystans.

Żadne tam wielkie halo

Ta cała moda. "Vogue" pokazuje ją wielowymiarowo i, wbrew poozorom, z olbrzymim dystansem. Tu Anja Rubik przewala się po podłodze w kiecce za kilka tysięcy i z workiem ziemniaków, obok "totalnie nie fashion" Krystian Lupa w kurtce z kapturem. Nie uświadczymy tu też chorego, a jednocześnie tak charakterystycznego dla pism poświęconych modzie hasełka "musisz to mieć". Tutaj nic nie musisz. Obok zestawienia połyskujących kombinezonów strona pokazująca różne wcielenia niezgrabnych dresów i tekst o tym, że współczesna moda nie jest wcale taka fajna – bo z jednej strony liberalizuje się co prawda za sprawą sieci, ale z drugiej jest produkowana coraz szybciej, wyciskając jak cytryny kolejnych "młodych kreatywnych".

Od ogółu do szczegółu

"Vogue" proponuje nam historie osób związanych nie tylko z branżą mody. Tekst "Igrzyska życia" to rozmowa z polską narciarką, Karoliną Riemen-Żerrebecką. Karolina była mistrzynią Polski w narciarstwie alpejskim. Trenowała do zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu, wtedy uległa wypadkowi, który okazał się dla niej nowym początkiem. Naszą uwagę zwróciła także świetna rozmowa Anny Wacławik-Orpik z krytyczką sztuki Andą Rottenberg i projektantką mody Barbarą Hoff o tym, jak w czasach PRL-u "robiły swoje". W czasach, kiedy moda i sztuka nie należały do artykułów pierwszej potrzeby, te dwie kobiety pokazywały Polkom i Polakom odrobinę świata, o którym można było marzyć. Czarne baleriny? Wystarczą trampki i farba kreślarska.

Źródło artykułu:WP Kobieta