Moda"Vogue" i czarna wołga. Pierwsza okładka polskiej edycji magazynu w ogniu krytyki

"Vogue" i czarna wołga. Pierwsza okładka polskiej edycji magazynu w ogniu krytyki

"Vogue" i czarna wołga. Pierwsza okładka polskiej edycji magazynu w ogniu krytyki
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Helena Łygas
13.02.2018 18:36, aktualizacja: 13.02.2018 21:40

Nie tak to miało wyglądać. Gdzie kolory? Gdzie Chanel i Dior? Gdzie biżuteria, Photoshop i - przede wszystkim - gdzie nam tu z tym Pałacem. Ujawniono okładkę pierwszego, historycznego numeru polskiej edycji magazynu "Vogue". Polakom się nie podoba.

I to dziwi akurat najmniej. Nie podobałaby się, niezależnie od tego, co by się na niej nie znalazło i komu powierzono by jej realizację. Juergen Teller, niemiecki fotograf, w którego portfolio znaleźć można zdjęcia robione dla większości liczących się modowych magazynów, wielkich domów mody (Marca Jacobsa, Céline, Yvesa Saint Laurenta czy Louis Vuittona – żeby wymienić tylko te najbardziej rozpoznawalne) nie podoba się m.in. dlatego, że nie jest Polakiem.

Z kolei gdyby okładkę zlecono polskiemu fotografowi, odezwałyby się głosy, że przecież można było wziąć kogoś znanego. Wówczas świat by się nami i naszym "Vogue'iem" zainteresował. Biłby brawo i przyjeżdżał do Warszawy. A bo to trudno posadzić, nawet i tę wychudzoną Anję Rubik w Łazienkach Królewskich w pięknej sukni, z kolczykami brylantowymi w uszach? Od razu byłoby "ładniej". Tyle tylko, że "ładnie" jest w świecie mody kategorią odrobinę wyświechtaną, zarezerwowaną głównie do reklam.

- Nawet tych wszystkich zawiedzionych pierwszym "Vogue'iem" rozumiem – mówi mi Michał Zaczyński, bloger i dziennikarz zajmujący się modą, związany obecnie z magazynem "Esquire".

- Ludzie czekali na polską edycję latami, miało być pięknie i luksusowo, a dostaliśmy rodzaj lusterka. I to takiego, w które wolelibyśmy nie spoglądać. Mamy ogromne kompleksy związane z tym, jak Zachód nas widzi i z własnymi projekcjami na ten temat, a tu nagle stylista i fotograf, obaj nie z Polski, robią taką sesję. Ja odczytuję tę okładkę też trochę jako komentarz do obecnej sytuacji politycznej i społecznej. Ciężko, ponuro, wstecznie. Mieliśmy być światowi i przebojowi, a tu zgrzebnie jak za Gomułki, chociaż wnikliwy obserwator zauważy i akcenty humorystyczne. Okładka, czy się podoba, czy nie, swoją funkcję bez wątpienia spełniła. Jest charakterystyczna, wzbudza dyskusje – mówi Zaczyński.

Okładka pierwszego numeru "Vogue'a" bardziej polska być nie mogła. Polskość wizualna, którą wszyscy znamy, to nie ubijająca masło panienka Donatana i łowickie wzory, ale raczej ponura aura przednówka. Z białym niebem, śniego-deszczem, a ostatnio i smogiem. Szarość polskich miast i ponure kapoty.

Kompozycja zdjęcia do złudzenia przypomina fotografię Romualda Broniarka wykonaną w 1960 roku na okładkę tygodnika "Przyjaźń". Tam modelka również pozowała na tle Pałacu Kultury, również na tle samochodu tej marki.

Inny był kontekst – Pałac i Wołga, te 58 lat temu, lśniły nowością, były powodem do dumy. Dziś, a już zwłaszcza wyeksponowane w tej formie, zdają się ponurymi eksponatami. To nie jest modny, podkoloryzowany PRL rodem z projektów marki Pan tu nie stał i komedii Barei, ale komuna pełną gębą. Ktoś nawet skomentował, że "tylko ojciec zrozumiałby to zdjęcie", odwołując się do faktu, że ojcem Filipa Niedenthala, redaktora naczelnego polskiego wydania magazynu jest Chris Niedenthal, fotograf, który w latach 80. był korespondentem magazynu "Time" w bloku wschodnim.

Zdjęcie Romualda Broniarka z 1960 wygląda podejrzanie znajomo

Obraz
© dwutygodnik.com | Romuald Broniarek

Z drugiej strony, trudno oprzeć się wrażeniu, że czarne auto to oko puszczane polskiemu czytelnikowi. Rodzaj zakamuflowanej gierki językowej – odmieniona nazwa czasopisma ("Vogue'a"), z której wymową mamy mały problem, jest wszak fonetyczną bliźniaczką marki samochodu. Być może to interpretacja zbyt daleko posunięta, ale sam fakt, że okładkę da się osadzić tak szeroko w kontekście i kulturowym i historycznym, dowodzi, że to zdjęcie, które podejmuje z odbiorcą dialog.

Zdjęcie Tellera z "krzywym Pałacem Kultury", z którego naśmiewają się Internauci ,widząc w nim raczej wypadek przy pracy, niż celowy zamysł, to jak wszystkie zdjęcia mody fotografii kreacyjna. Przy tym jednak, fotografia stylizowana na zdjęcie dokumentalne, robione byle jak, w pośpiechu, jak gdyby "z biodra". Przekrzywiony Pałac to element kompozycji, który dodatkowo dodaje całości dynamizmu. Nie jest równo, nie ma Photoshopa, a przynajmniej nie w wydaniu, do jakiego przyzwyczaiły nas kolorowe magazyny. Zdjęcia Jurgena Tellera nie mają się podobać, to antyfotografia.

Na zdjęciu znalazło się wszystko to, czego nie chcemy o sobie i o Warszawie myśleć. Odbiorca magazynu to wielkomiejski bywalec fajnych knajp, który modnie się ubiera i ładnie mieszka. A tu Bela i Rubik ze swoimi chudymi, nieretuszowanymi kolanami na tle PRL-owskiego reliktu przywodzą na myśli nie supermodelki, ale raczej ubogie krewne, zabiedzone dziewczyny ze Wschodu. Patrzysz na tę okładkę i gdzieś tam z tyłu głowy pojawia się myśl, że może sam, mimo wszystkich tych gadżetów i podróży, jesteś wciąż trochę ubogą krewną ze Wschodu.

- Kilka lat po zakończeniu wojny na Bałkanach byłem u znajomego Serba w Belgradzie. Miałem aparat i robiłem zdjęcia wszystkiemu, co mnie zainteresowało. Potem zobaczył je ten mój znajomy i widać było, że jest mu autentycznie przykro, bo fotografowałem kaskadowe blokowiska, stare zajezdnie trolejbusów, mozaiki z lat 70. Rzeczy, których on, jako mieszkaniec Belgradu, się wstydził. Dumny był z tego, co nowe, piękne i nowoczesne, ale mnie jako turysty to nie interesowało. Opera? No fajnie, ładna, ale nie było w niej nic niezwykłego. Myślę, że powinniśmy w podobny sposób podejść do tej okładki. Nam może przypominać to, czego w Polsce nie lubimy, wręcz eksponować wszystko to, co wypieramy, ale dla postronnego obserwatora jest czymś zupełnie innym. I wiele o nas mówi – opowiada Zaczyński.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (171)
Zobacz także