Ewelina Serafin: "Nie mam poczucia, że muszę wszystko robić tak, jak wszyscy"

Ewelina Serafin: "Nie mam poczucia, że muszę wszystko robić tak, jak wszyscy"

Ewelina Serafin mówi o łączeniu pracy aktorki i nauczycielki
Ewelina Serafin mówi o łączeniu pracy aktorki i nauczycielki
Źródło zdjęć: © Instagram | ewelinaserafinn
13.10.2023 15:13

Od początku kariery aktorskiej równolegle spełniała się w "zwykłym" zawodzie. W sieci stawia na naturalność. Wprost odnosi się do upiększających zabiegów. - Współczuję tym osobom, które odczuwają presję bycia idealnym - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Ewelina Serafin.

Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Bez wątpienia rola pierwszej narzeczonej Marka Mostowiaka przyniosła pani sporą rozpoznawalność. Jak pani wspomina czas spędzony na planie?

Ewelina Serafin: "M jak miłość", gdzie zaliczyłam swój aktorski debiut, trafiło w serca widzów. Możliwość uczestniczenia w takim formacie to wielkie szczęście. Do tej pory mam papierową wersję scenariusza pierwszego odcinka, w którym pojawiła się Kasia. Co niesamowite, część serialu była nagrywana w miejscowości, gdzie obecnie mieszkam. Kilkanaście lat jeździłam tutaj na plan, a teraz spokojnie sobie spaceruję.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mimo zdobytej popularności raczej rzadko udzielała pani wywiadów i nieczęsto gościła na ściankach. Z jakiego powodu?

Totalnie tego nie czuję. Jak jest promocja serialu czy filmu, w którym występuję, to oczywiście warto się pokazać. Też dla dobra produkcji. Ale żeby korzystać z jakiś eventów na zaproszenie… To nie mój świat. Nie czuję potrzeby, aby "iść i się pokazać", pokazywania takiej próżności. A pewnie powinnam, czyli wychodzi na to, że nie mam wszystkich cech, które charakteryzują aktora. Bo powiedzmy szczerze: aktor zazwyczaj jest takim trochę egoistą.

Może to bardziej rola "celebrytów"? A dobry aktor skupia się jednak na tym, aby widzowie kojarzyli go dzięki odegranym rolom?

Ładnie to pani ujęła. Rzeczywiście jest tak, że wykonuję swoją pracę, którą bardzo lubię. Jak ktoś mnie zaprasza gdzieś, gdzie wiem, że spotkam ciekawych ludzi, to nie odmawiam, ale żeby pójść np. na prezentację żelazka… Nie wiem, po co w ogóle miałabym się znaleźć w takim miejscu. Wolę poczytać książkę, spędzić czas z rodziną.

Media sporo zmieniły się przez ostatnie 15-20 lat. Rozrósł się internet, pojawiły się portale plotkarskie. To wszystko sprawia, że łatwiej jest o hejt. Zdarzyło się go pani doświadczyć?

Mam wrażenie, że w internecie jest mnóstwo hejtu. Jak pojawia się jakieś zdjęcie z imprezy, zawsze są komentarze "brzydka", "głupia"; mało przyjemne określenia. Nie mam w zasadzie pozytywnych skojarzeń z internetem, w takich przypadkach, kiedy publikowane są fotografie z eventów. Zazwyczaj coś komuś nie pasuje. Może dzieje się tak, bo jestem bardzo naturalna? Zawsze starałam się przychodzić w stylizacjach, w których dobrze się czułam. Nie chodziłam po fryzjerach, kosmetyczkach czy makijażystkach, a na te imprezy trzeba się pewnie inaczej przygotować. Ale nie mam poczucia, że muszę wszystko robić tak, jak wszyscy. Chcę być sobą.

Na pani Instagramie jest wiele naturalnych zdjęć - bez makijażu, filtrów. Przerabianie fotografii w programach graficznych to plaga naszych czasów. Dlaczego i celebryci decydują się na takie praktyki?

Nigdy nie używam filtrów, dlaczego? Nie wiem, może mam to szczęście, bo akceptuję siebie? Jestem też kojarzona z naturalnością, bezpośredniością, nie chcę tego zmieniać, oczywiście podświadomie, to wychodzi samo z siebie. Wydaje mi się, że przerabianie zdjęć jest związane z presją dążenia do perfekcjonizmu. Może ludzie używający tych filtrów są od tej doskonałości uzależnieni? Każdy ma swoją historię, nigdy nie wiemy kto, przez co przeszedł. Może był krytykowany przez bliskich? Ma kompleksy, które sięgają dzieciństwa?

Przerabianie zdjęć to jedno, drugie - ingerowanie w swój wygląd z pomocą medycyny estetycznej...

Bałabym się takich ingerencji w swoją buzię. Przecież pracuję m.in. mimiką twarzy. Współczuję tym osobom, które odczuwają presję bycia idealnym. Kto ich do tego przekonuje? Weźmy na przykład Nicole Kidman. Tyle osiągnęła, grała wiele ciekawych ról. Przecież wiadomo, ile ma lat… Uważam, że wszystko skądś się bierze. Czasem ktoś z zewnątrz zaczyna nasz wygląd komentować. Jedna osoba się nie przejmie, inna jest bardziej wrażliwa na krytykę.

Podczas jednej z rozmów sprzed kilkunastu lat przyznała pani, że chce się nauczyć większej asertywności. Udało się?

Mnie to przyszło z wiekiem, choć niektórzy to mają od młodości - doceniam takich ludzi. Myślę, że w tym wszystkim, przewrotnie, pomogły media społecznościowe, dostępność webinarów. Sama uwielbiam się w ten sposób dokształcać. Uważam, że trzeba ciągle nad sobą pracować. Nie bez wpływu jest też fakt, że zostałam mamą. Wtedy przychodzi ta dojrzałość. Założenie rodziny sprawia, że uczymy się twardo stąpać ziemi, mówić "nie", kiedy trzeba.

Mam wrażenie, że w naszym świecie to właśnie kobiety przedstawia się jako te, które tej asertywności mają mniej. Może to też wpływa na to, jak same siebie postrzegamy?

Upłynie jeszcze sporo czasu, nim kobiety będą bardziej doceniane. Mimo że przecież bardzo dużo robimy. Wydaje mi się, że niektóre z nas boją się być asertywne. Mężczyźni mają potrzebę pokazania swojej siły. I choć my na co dzień ogarniamy tyle rzeczy, czasem im ustępujemy. Samo bycie w związku nie jest proste, wymaga kompromisów. Wchodzimy też ciągle w różne role: córki, żony, mamy, siostry. Czasem im ulegamy, a może warto spojrzeć np. na mamę jako człowieka równemu sobie? Asertywnie wyrazić własne zdanie? Wydaje mi się, że za często przytakujemy rodzicom, bo są starsi.

To są chyba problemy pokoleniowe, które od lat powielamy...

Może pokolenie naszych dzieci będzie inne, bardziej asertywne?

Sama jest pani szczęśliwą mamą. Czy pojawienie się dzieci na świecie zmieniło podejście do aktorstwa?

Nie, nie odczułam tego. Aktorstwo zawsze było i nadal jest moją pasją. Pojawienie się dzieci spowodowało jedynie, że czasami trzeba się nieco nagimnastykować. Co do samego grania - bycie mamą wręcz pomaga! Ma się wówczas większy wachlarz uczuć. Można bardziej się wzruszać, wyciągać głębsze emocje.

Opowiadała pani, że już jako pięcioletnia dziewczynka organizowała występy i teatrzyki dla rodziny. Czy dzieci również wykazują zainteresowanie aktorstwem?

Nawet własnoręcznie przygotowywałam bilety! (śmiech) Jeśli chodzi o moje dzieci, mogę opowiedzieć anegdotę. Mój Tadeusz dość późno zaczął mówić. Gdy poszedł do szkoły, zapisałam go na taki konkurs "Wierszyki łamiące języki". Zajął pierwsze miejsce. Pracowaliśmy razem nad interpretacją, tak mnie tym zaskoczył! Przepięknie mu to wyszło, ma do tego dryg. Natomiast Zosia wykazuje duże zdolności plastyczne i designerskie. Sama przerabia sobie spodnie, sukienki i koszulki. Może będzie stylistką? Ma też dużą wyobraźnię, lubi tańczyć i śpiewać.

Od dłuższego czasu łączy pani karierę aktorską z nauczaniem dzieci języka angielskiego. Jak udaje się pani to pogodzić? Czy aktorstwo nadal jest zawodowym priorytetem?

Od zawsze łączę te zawody, co doradzili mi rodzice. Mówili mi, żebym zachowała zdrowy rozsądek i zrobiła coś jeszcze. Swego czasu pracowałam w szkole, ale niestety na to jest za mało czasu. Później uczyłam dzieci w różnych przedszkolach w Warszawie, teraz skupiłam się na jednym, gdzie mamy świetną atmosferę i bardzo sobie to cenię. To ograniczenie pomogło pogodzić mi dwa zawody. Dzięki temu mam też kontakt z "normalnością". Grając, wchodzimy w wyimaginowany świat, udajemy kogoś. Druga praca jest dla mnie miejscem, gdzie nikogo nie udaję.

Wróćmy jeszcze do tego "nierzeczywistego" świata. Od pewnego czasu widzowie mogą śledzić losy odgrywanej przez Panią Sławki w "Barwach szczęścia".

Sławka, przez swoje życiowe perypetie, zrozumiała, że najważniejsza jest rodzina. Moja bohaterka jest dla mnie świetnym wyzwaniem. Pamiętam, gdy starałam się o tę rolę. Byłam wtedy po dwóch ciążach. Od ostatniego porodu minął niecały rok i nie myślałam wtedy tak intensywnie o powrocie do grania. Czułam się trochę zaniedbana, miałam jakieś nadprogramowe kilogramy, a scenarzyści szukali właśnie kogoś takiego. W sumie to fajnie powiedzieć, że dostałam tę rolę nie ze względu na to, jak pięknie wyglądałam, ale właśnie dlatego, że byłam sobą. Kobietą, która niedawno urodziła.

Można powiedzieć, że wraz z bohaterką przeszła pani metamorfozę.

Tak, choć z drugiej strony mogłam pokazać, że akceptuję siebie, dobrze czuję się w swojej skórze. Nie wszystko polega na pięknym, idealnym wyglądzie. Można być naturalną i po urodzeniu dzieci znaleźć pracę. Nie demonizujmy tego, że patrzy się wyłącznie na wygląd zewnętrzny. Dla mnie osoby z produkcji "Barw Szczęścia" udowodniły, że wcale tak nie jest. Nikt mi nie kazał schudnąć do roli.

Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta