GwiazdyJoanna Przetakiewicz: La Mania to moje czwarte dziecko

Joanna Przetakiewicz: La Mania to moje czwarte dziecko

Joanna Przetakiewicz: La Mania to moje czwarte dziecko
Źródło zdjęć: © Eastnews
Aleksandra Nagel
11.01.2016 16:01, aktualizacja: 18.01.2016 21:48

Ma zaledwie 5 lat, a mimo to jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek modowych na świecie. Jej ubrania można kupić w prestiżowym Harrodsie, a jej sukienki noszą największe sławy show-biznesu i sztuki. Zdecydowanie, La Mania to dom mody z prawdziwego zdarzenia, a stoi za nim Joanna Przetakiewicz - kobieta, która podkreśla, że aby odnieść sukces trzeba nie tylko kochać modę, ale również stąpać twardo po ziemi.

Ma zaledwie 5 lat, a mimo to jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek modowych na świecie. Jej ubrania można kupić w prestiżowym Harrodsie, a jej sukienki noszą największe sławy show-biznesu i sztuki. Zdecydowanie, La Mania to dom mody z prawdziwego zdarzenia, a stoi za nim Joanna Przetakiewicz - kobieta, która podkreśla, że aby odnieść sukces trzeba nie tylko kochać modę, ale również stąpać twardo po ziemi.

Aleksandra Nagel: Ma pani na koncie współpracę z wieloma gwiazdami polskiego i światowego show-biznesu. Z której współpracy jest pani najbardziej zadowolona?

Joanna Przetakiewicz:Każda klientka jest dla mnie tak samo ważna, bez względu na to czy jest znana, czy nie. Ubieranie wiernych i lojalnych klientek, które wracają po kolejne rzeczy jest największą przyjemnością i satysfakcją. Mamy oczywiście szczęście, że wiele znanych, wspaniałych kobiet wspiera La Manię od samego początku. Nigdy nie mieliśmy takich możliwości marketingowych ani budżetowych, jak dojrzałe światowe marki, ale nasz styl, filozofia i dbałość o jakość sprawiły, że gwiazdy międzynarodowego formatu chciały się z nami identyfikować. Przede wszystkim muszę wymienić Anję Rubik, która współpracuje z nami od samego początku. Pięć lat temu zaprezentowała na naszym pierwszym pokazie słynny biały dzwonek, małą białą. Anja jest mi bardzo bliska.

Gwiazdą, z którą ostatnio często pracuje jest Zaha Hadid. Jestem z tego bardzo dumna. To według mnie najlepszy architekt naszych czasów. Poznałam ją trzy lata temu podczas pierwszej międzynarodowej wystawy La Manii w Royal Academy of Art w Londynie. Sam fakt, że się u nas pojawiła był wielkim zaszczytem, bo rzadko udziela się towarzysko. Od tamtej pory widujemy się bardzo często. Ubieram ją na niektóre ważne dla niej okazje. Zaha jest światową ikoną perfekcyjnej konstrukcji, ma znakomity styl, świetny gust, kocha modę i oczywiście, co za tym idzie, jest szalenie wymagająca. Fakt ze nosi La Manię jest wielkim wyróżnieniem.

Gwiazdy polskiego show-biznesu, które ubieramy na niektóre okazje to: Agnieszka Szulim, Monika Olejnik, Małgosia Socha, Ania Lewandowska. Wszystkie są wielkimi fankami mody, więc to dla mnie czysta przyjemność.

AN: Kogo chciałaby Pani zobaczyć w swojej kreacji na oscarowym czerwonym dywanie?

JP: Gwyneth Paltrow lub Cameron Diaz

AN: Businesswoman czy projektantka mody – kim czuje się pani bardziej?

JP: I jednym i drugim - obecnie nie da się oddzielić tych dwóch rzeczy. Bycie dyrektor kreatywną to praca na wielu polach. Zaprojektowanie dobrej kolekcji to oczywiście najważniejszy i najbardziej czasochłonny etap.

AN: Co więc macie w najbliższych planach?

JP: Rozpoczynamy długoterminową współpracę z jednym z najlepszych europejskich showroomów To bardzo duży sukces, zwłaszcza, że bardzo selektywnie wybiera firmy, które reprezentuje. Wieloosobowy team analizuje historię marki, estetykę i jakość kolekcji, stabilność biznesową oraz potencjał na przyszłość. To szansa na światową ekspansję marki, ale też wielkie wyzwanie i odpowiedzialność.

Jednocześnie nie zapominamy o polskim rynku, który jest i zawsze będzie dla nas bardzo ważny. Tu są nasze korzenie i serce firmy. Przez ostatni rok poszerzyliśmy grupę naszych klientek. Rozwijamy dynamicznie bardziej dostępną cenowo cześć kolekcji, stworzoną z myślą o młodszych klientkach, bardziej sportową i na co dzień. Ostatnio zaczęliśmy tworzyć linię kosmetyczną. Pierwszym krokiem było wykreowanie świec zapachowych, przeznaczonych do masażu twarzy i ciała. To produkt w 100% naturalny intensywnie regenerujący i nawilżający skórę. Nie ma sobie równych jeśli chodzi o pielęgnację.

Niedawno miała też miejsce premiera perfum La Manii. To dla każdej marki w świecie mody bardzo ważny moment. Zapach podkreśla DNA firmy, charakteryzuje jej estetykę i co najważniejsze tworzy dopełnienie stylu jaki kreuje. To nie koniec. Za chwilę wprowadzimy kolejną bardzo ciekawą nowość związaną z makijażem. Ale dzisiaj nie chce jeszcze zdradzać szczegółów.

AN: Wasza biznesowa droga przypomina klasyczną drogę każdego większego domu mody. Ubrania, dodatki, a potem perfumy i makijaż…

JP: Własne perfumy to bardzo ważny element strategii wielu domów mody. Poza tym, chciałam stworzyć produkty, które będą dopełnieniem naszego wizerunku oraz wizerunku naszej klientki. Ubrania, akcesoria, a także perfumy kreują osobisty styl kobiety. To naturalny proces rozwoju oraz tworzenia kompleksowej oferty. To drobiazgi, które kobieta może kupić sobie sama lub dostać w prezencie. Przede wszystkim nie trzeba ich mierzyć ;)

Wykreowanie własnych perfum to również spełnienie mojego marzenia. Przez wiele lat nie mogłam znaleźć idealnego zapachu i mieszałam nawet trzy różne zapachy jednocześnie. Postanowiłam więc, ze stworzę ten jedyny, charakterystyczny i mocny.

AN: Perfumy z temperamentem…?

JP: To idealne określenie. Dokładnie tak je nazywam. Ten zapach ma moc! Powstawały ponad rok w Grasse, we francuskiej stolicy perfumiarstwa. Mieliśmy do dyspozycji najlepsze esencje dostępne na świecie. Na początku zasugerowałam moje ulubione nuty zapachowe, kwiaty, owoce oraz miejsca które przywołują najpiękniejsze wspomnienia. Specjaliści z Grasse przygotowywali odpowiednie mieszanki, które zmieniałam i udoskonalali, aż powstała kompozycja doskonała.

AN: Jak wygląda praca nad perfumami? Co dzieje się, gdy projektant przychodzi do takiego miejsca i mówi: „Chcę stworzyć perfumy do mojego domu mody”?

JP: To ogromne laboratorium, miliony ampułek z nutami zapachowymi, olejkami. Prawdziwa biblioteka wonności. Perfumy La Manii to trzy silne akordy. Pierwszy świeży i soczysty - grejpfrut i pomarańcz. Potem delikatność i kobiecość - biała róża i kompozycja białych kwiatów. Na koniec najważniejszy i najmocniejszy - najbardziej zmysłowy i erotyczny, bardzo trwały - piżmo, drzewo sandałowe, wanilia i paczuli. To zapach pewnej siebie kobiety, która uwodzi, prowokuje i budzi skryte pożądanie u mężczyzn. Delikatnie słodki, zmysłowy i ekstrawagancki. To 100% kobiecości.

AN: Który z tych akordów polubiła pani najbardziej?

JP: Paczuli. To kultowy w latach 90-tych olejek. Wyrazisty, zmysłowy zapach pożądania.

AN: Podkreśla pani, że jest to bardzo zmysłowy zapach. Czemu nie modne perfumy unisex?

JP: Moje perfumy to totalne przeciwieństwo unisex. Nie ma zapachu dla wszystkich. Nie wierzę w to. Owszem, na męskich półkach stoją perfumy, które wybierają kobiety, ale są to zwykle te same flakony, które mężczyźni omijają szerokim łukiem. Prawdziwa kobieta uwodzi otoczenie zupełnie innym zapachem, niż mężczyzna.

Uwielbiam kobiecość, nie przepadam za androgenicznym stylem, kocham zmysłowość, a jeśli decyduję się na minimalizm musi on być również kobiecy. Styl minimalistyczny powinien dodatkowo podkreślać naszą siłę.

AN: Skoro wykreowała Pani własny zapach, oznacza to, że jest on dla pani ważny. Jak pachniało pani dzieciństwo? Czy są w pani w głowie takie zapachy, które kojarzą się z czasami dzieciństwa, młodości?

JP: Perfumy to jeden z najważniejszych kobiecych akcesoriów. Często tylko one ubierają kobietę. W nieświadomy dla otoczenia sposób podkreślają nasz charakter i osobowość. Powinny być idealnie zsynchronizowane z naszą energią i temperamentem. Perfumy La Mani są jak afrodyzjak. To kompozycja bardzo charakterystyczna, nie daje o sobie łatwo zapomnieć otoczeniu.

Zapachy dzieciństwa pamiętam bardzo dobrze. Zostały ze mną na zawsze. To kruche rogaliki z różą, które często piekła ‎moja babcia i francuskie perfumy „Samsara", których używała moja mama. Kojarzyły mi się z luksusowym, kolorowym, niedostępnym wówczas światem.

AN: Pani pierwsze perfumy? Co to było?

JP: Kultowe „Opium" Yves Saint Laurent, które dostałam od swojego chłopaka na gwiazdkę. ‎Mocne i seksowne.

AN: La Mania skończyła niedawno pięć lat. Czy to jest dużo czy mało dla modowej marki?

JP: Ani dużo, ani mało. Oczywiście w porównaniu z doświadczeniem i pozycją czołowych światowych marek jesteśmy wciąż na początku drogi, ale z drugiej strony kierunek, który obraliśmy i to co udało nam się już w tym czasie osiągnąć, dowodzi pewnej dojrzałości. Można więc powiedzieć, że La Mania jest osiemnastolatką, która właśnie zdała maturę. Porównując się z innymi markami z naszej branży możemy jednak mówić o dużym sukcesie.

AN: Osiemnastolatka czyli hormony buzują?

JP: Buzują hormony i chcemy coraz więcej. Coraz bardziej jesteśmy świadomi własnych zalet, ciekawi świata i coraz więcej pracujemy. Jesteśmy też coraz bardziej odpowiedzialni. Ja sama wiem czego chcę i staram się podążać wybraną przez siebie drogą.

**

AN: A więc, czego chce Joanna Przetakiewicz?**

JP: Przede wszystkim szczęścia moich bliskich. Dopiero potem rozwoju firmy, którą traktuje trochę jak swoje czwarte dziecko. Miałam marzenie, aby polska marka znalazła się pod szyldem jednego z największych i najbardziej szanowanych domów towarowych na świecie, konkurując z najlepszymi. To się spełniło prawie trzy lata temu, od kiedy jesteśmy w Harrodsie. W ciągu siedmiu sezonów obecności La Manii pod ich dachem sprzedaż naszych kolekcji nieustannie rośnie. Efektem tego było przyznanie nam własnej powierzchni handlowej, tzw. „shop in shop" wśród najbardziej znanych międzynarodowych brandów. Ma to wielki wpływ na międzynarodowy wizerunek i prestiż marki. Otwarcie już w marcu. W moim odczuciu to sukces, z którego korzysta nie tylko La Mania…

AN: Co ma pani na myśli?

JP: Przecieramy szlaki polskiej myśli w świecie mody. Projekty La Manii – nie tylko w butikach, ale też w sklepach internetowych, takich jak np. na Matchesfashion.com, sprzedają się coraz lepiej. Jesteśmy w stanie konkurować z międzynarodowymi markami. Wspomnę tu również o naszym udziale w tzw. „pop-up sale" w Josephie, najbardziej trendsetterskim butiku w Wielkiej Brytanii, gdzie w ciągu zaledwie trzech miesięcy nasza marka sprzedała się najlepiej w historii tego miejsca. To uświadomiło mi, że możemy bez kompleksów iść do przodu, tak samo jak każdy zdolny polski projektant. Program TVN „Project Runway”, w którym biorę udział jako członek jury, stworzył do tego idealną platformę. Możemy w nim głośno mówić na ten temat, dodając odwagi początkującym.

AN: Czy to oznacza, że zachodni rynek nasycił się już tym, co miał, szuka czegoś świeżego i trafia na Polskę?

JP: Dziś świat jest dużo bardziej otwarty niż 10 czy nawet 5 lat temu. Konkurencja stale rośnie, proporcjonalnie do wymagań odbiorców. Coraz trudniej spełnić oczekiwania rynku , ale jednocześnie pojawia się szansa dla marek mniej znanych. Dziennikarze mody czy główni selekcjonerzy chcą zaskoczyć i poszukują nowości. Przyczynił się do tego zwłaszcza rozwój social mediów, do zmiany całego rynku mody, który stał się dużo bardziej demokratyczny i dostępny. Nie twierdzę, że świat mody przyjmuje nas z otwartymi ramionami i że jest łatwo, ale szansa na odniesienie sukcesu istnieje. Ważne aby zainteresować swoich odbiorców.

AN: Czy styliści największych gwiazd show-biznesu również szukają takich nowości?

JP: Styliści poszukują rzeczy, których nikt inny wcześniej nie nosił. W związku z tym, o ile nie jest to kontrakt z konkretnym domem mody, szukają rzeczy, które są wyjątkowe i nikomu nieznane.

AN: Kilka miesięcy temu jedna z najsłynniejszych hollywoodzkich stylistek przyznała, że domy mody płacą wielotysięczne wynagrodzenia gwiazdom, które noszą ich kreacje. Co Pani sądzi o takiej współpracy? Czy to jest pozytywne czy negatywne, jeśli chodzi o branżę modową? Czy takie układy istnieją w polskim show-biznesie?

JP: To jest jak najbardziej normalne – takie są reguły show-biznesu. Obie strony na tym bardzo korzystają. Od lat analizy wykazały, że taka forma reklamy jest bardzo skuteczna. Gwiazdy inspirują innych bardziej niż bezduszne wystawy czy reklamy w gazetach. W Polsce również.

AN: Wspomina pani o nowym miejscu w Harrodsie. Będzie tam wiele różnych światowych marek. Którą z nich i za co ceni pani najbardziej?

JP: Valentino za piękno kolekcji, niewiarygodną dbałość o szczegóły i bardzo wysoką jakość oraz Chanel, która jest domem mody numer jeden XXI wieku.

AN: Czy myślicie o otworzeniu butiku na Bliskim Wschodzie? Mówi się, że jest to rynek wzrastający. Czy estetyka La Manii pasuje do tego, co mają w garderobach tamtejsze kobiety?

JP: Wbrew pozorom one poszukują tego typu minimalistycznej, wyrafinowanej estetyki. Z wyników sprzedaży wynika, że nasza klientka jest bardzo międzynarodowa. Kupują nas mieszkanki Europy i Bliskiego Wschodu, Indii czy Rosji. Nie jest więc prawdą, że kobiety z Bliskiego Wschodu poszukują tylko haftowanych, przedekorowanych ubrań. Jednak na ten moment nie planujemy otwierania butiku w Dubaju. Póki co wysyłamy tam wiele projektów tzw. semi couture na specjalne zamówienia, dzięki czemu budujemy rozpoznawalność marki na tamtym rynku.

AN: Co powiedziałaby pani młodemu projektantowi, którzy marzy o sukcesie podobnym do tego, który odniosła La Mania? Czy bez większych pieniędzy taki sukces jest w ogóle możliwy?

JP: To zależy oczywiście od sektora mody, w którym taki projektant chce działać. Jeśli jest to streetwear, nie są do tego potrzebne wielkie pieniądze. Wystarczy mieć dobrą konstruktorkę, choćby raz w tygodniu, dobrą krawcową i oczywiście dostęp do materiałów. Jeśli jednak ktoś chce znaleźć się w sektorze mody luksusowej, to nie jest to już takie proste. Urządzenie pracowni, zatrudnienie zespołu wykonawców, tkaniny, technolodzy, kontrolerzy jakości, współpraca z fabrykami luksusowych materiałów – to jest już spora inwestycja.

AN: Czy takie pieniądze mogą się kiedyś zwrócić?

JP: Inwestycja w sektorze mody jest bardzo trudna i wrażliwa. Wymaga nie tylko pieniędzy. Przede wszystkim wielkiego serca, energii oraz czasu. To inwestycja długoterminowa. Trzeba nią kierować bardzo mądrze, z czułością i cierpliwością. Nie dać się uwieść bajkom czy oczekiwaniom innych, bo wszystkich nie jesteśmy w stanie spełnić. Jak to w życiu - trzeba marzyć precyzyjnie.

AN: Kiedy pierwszy raz pomyślała pani: „Zostanę projektantką”?

JP: Od najmłodszych lat o tym marzyłam. Moje dzieciństwo przypadło na lata PRL-u, gdy dominującym kolorem był szary. Tęskniłam więc za kolorowym światem, który kojarzyłam tylko z zagranicznych czasopism, przysyłanych nam przez rodzinę ze Szwecji i Nowego Jorku. W mojej rodzinie wszystkie kobiety kochały modę. Babcia wspaniale szyła, haftowała, robiła naprawdę piękne rzeczy. Miałyśmy też tajną broń w postaci znajomej krawcowej. Spędzałam u niej mnóstwo czasu i wiele się od niej nauczyłam. Mimo to, najpierw zostałam radcą prawnym, w międzyczasie jeszcze na studiach założyłam razem ze wspólniczką sieć klinik stomatologicznych oraz restauracji. Aż wreszcie przyszedł czas na zrealizowanie marzenia i poświęcenie się modzie.

**

AN: Czy pamięta pani pierwszą sukienkę, którą pani zaprojektowała?**

JP: Tak. Miałam dokładnie dziewięć lat. To był projekt bez okazji. Po prostu chciałam ją mieć. Pamiętam też swój pierwszy pokaz, który zorganizowałam w pierwszej klasie liceum. Koleżanki z klasy były modelkami. To był szał! Szkoda, że nie było wtedy Instagrama.

AN: Gdy patrzy pani na dzisiejszą Polskę, z pewnością odbiega ona od tego, jak wyglądała w czasach dzieciństwa. Jednak są rzeczy, których wciąż u nas nie ma, na przykład polskiego wydania Vogue’a.

JP: Właśnie dziś była u nas szefowa Conde Nast, aby zobaczyć naszą prezentację kolekcji na sezon Wiosna/Lato 2016 oraz butik. Moim zdaniem mamy szansę, aby wreszcie wydany został Vogue Poland. Mam wielką nadzieję, że to się niedługo stanie, bo w Polsce bardzo brakuje takiego tytułu. Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że drogie gazety sprzedają się coraz trudniej, więc cena takiego magazynu musiałaby być adekwatna do polskich realiów. Dla polskiego świata mody to byłaby ogromna promocja. Wierzę, że nadszedł już ten moment. Tym bardziej, że Polki kochają modę, są świadome swojej urody.

AN: Co będzie robić Joanna Przetakiewicz za pięć lat?

JP: Na pewno nie będę się nudzić. Poza La Manią biorę udział w różnych projektach na polu mody i sztuki współczesnej. W Londynie jestem członkinią British Fashion Council Trust Founders, sędzią na PAD wystawie art &design oraz angażuję się w prace Serpentine Gallery, jednej z najciekawszych galerii sztuki w Europie. W USA jestem konsultantem w funduszu mody. Mamy swoje oddziały w Nowym Jorku oraz Los Angeles i niedługo planujemy ekspansję w Europie. Dla mnie to niesamowita przygoda, satysfakcja, edukacja i wyróżnienie w jednym. To platforma zrzeszająca czterdzieści osób, w ramach której konsultantami są m.in. ikony świata designu jak Tom Ford oraz top fashion managementu jak Domenico Del Sole, były wieloletni CEO GUCCI. Mam wielkie szczęście, że mogę z nimi współpracować i uczyć się od najlepszych.

Generalnie uważam, że powinniśmy do wszystkich nowych projektów podchodzić z wielką pokorą i uczyć się non stop. Dlatego też trzy lata temu skończyłam podyplomowe studia we Florencji, w międzynarodowym instytucie mody.

AN: Własny dom mody, perfumy, różnego rodzaju modowe inicjatywy i nie tylko. Jak zaczyna Pani dzień? I czy bycie sobie samej szefową jest trudne?

JP: Jestem wobec siebie bardzo wymagająca, więc czasem bywa to trudne. Lubię mieć wszystko idealnie dopracowane. Dzień zaczynam od sprawdzenia wiadomości nagromadzonych w nocy w obu moich telefonach. Maile, wiadomości przychodzą również w nocy, przede wszystkim z USA gdzie jest inna strefa czasowa. Potem przez chwilę siedzę w łóżku i odpisuję. Następnie sprawdzam swój plan na kolejne godziny i jeśli jestem w Warszawie to pędzę do pracy, do pracowni La Manii. Najważniejsze to pracować z ludźmi, których się lubi. Mam wspaniały team współpracowników. Dzięki temu do pracy jadę jak na skrzydłach!

AN: Wielu moich znajomych, którzy prowadzą własny biznes, pracuje tak naprawdę 24 godziny na dobę. Żartują, że ich szef (oni sami) nie daje im urlopów. Jakim jest pani szefem dla ludzi w swoim zespole i dla siebie samej?

AN: Skąd ja to znam? (śmiech) Kiedy coś się nie udaje, najczęściej mam pretensje do siebie. Uważam, że problemy najefektywniej rozwiązuje się na zasadzie burzy mózgów, traktując zespół po partnersku. Obserwując nas z zewnątrz, ludzie odnoszą wrażenie, że nasza praca to cudowna zabawa. W rzeczywistości, jak już wspominałam, świat mody wymaga bardzo ciężkiej pracy. To jedna z najbardziej wrażliwych, konkurencyjnych i wymagających branży, gdzie liczy się nie tylko kreatywność, ale dobre przygotowanie i biznesowe zaplecze, także urlop rzeczywiście nie jest nigdy priorytetem.

AN: Jaki ma Pani sposób na relaks?

JP: Przyjaciele. Nasze rozmowy, śmiechy czasami wspólne weekendy lub dłuższe wyjazdy dają mi mnóstwo relaksu. Dodatkowo, jestem uzależniona od masażu. To mój ważny rytuał raz w tygodniu -‎ pozwala mi się odprężyć po ciężkim tygodniu. Stąd pomysł na stworzenie specjalnej pielęgnacyjnej świecy‎. Rozgrzane naturalne olejki wmasowane w skórę dają cudowny efekt. Potem czuje się jak nowonarodzona.

AN: Obserwując pani stylizacje na czerwonym dywanie, mam wrażenie, że nie lubi pani zmian, że ma pani własny styl, który raczej dopracowuje, aniżeli zmienia z miesiąca na miesiąc. Jednak czy są takie trendy, którym uległa pani w ostatnim czasie? Czy lubi Pani eksperymentować?

JP: Nie rzucam się na wszystkie trendy, które i tak zmieniają się jak w szalonym kalejdoskopie. Nie jestem typem fashion victim - w sezonie wybieram rzeczy, które dopełnią moją garderobę lub podkręcą sylwetkę. Lubię zabawne, czasem ekstrawaganckie akcesoria w postaci torebek - ten mały dodatek potrafi zmienić całą stylizację. Drugim ważnym dla mnie elementem są buty. Ostatnio ulubioną moją marką są projekty Edgardo Osorio czyli marki Aquazurra. Zadziorne, niektóre śmieszne, ale zawsze bardzo kobiece i co rzadko się zdarza przy bardzo wysokich obcasach, wygodne.

AN: Stworzyła pani markę wybitnie dla kobiet. Jaka jest współczesna polska kobieta? Czy różni się od tej, którą pamięta pani sprzed 5 lat i z okresu własnej młodości?

JP: Bardzo się różni. Najważniejsze, że bardzo na korzyść. Przez ostatnie kilka lat pozycja kobiety w świecie polityki, nauki, biznesu spektakularnie wzrosła. Jesteśmy coraz lepiej wykształcone i ambitne. Coraz więcej pracujemy i coraz więcej chcemy czerpać z życia. To oczywiście bywa bardzo trudne, szczególnie kiedy kobiety muszą pogodzić życie rodzinne z zawodowym. Jednak wiem z własnego doświadczenia, że jesteśmy świetnie zorganizowane, więc dajemy sobie radę. Coraz lepiej i lepiej.

AN: Polska marka, produkująca ubrania w Polsce. Czy to robi wrażenie za granicą, bo wiele nawet największych domów mody produkuje swoje ubrania w Azji?

JP: Rzeczywiście, w Europie kolekcje produkują tylko najlepsi. Za każdym razem kiedy jestem za granicą - np. na zebraniach British Fashion Council - mówię o polskiej wieloletniej tradycji krawiectwa, koronczarstwa oraz szeroko pojętego rękodzieła. Powinniśmy zacząć wreszcie monetyzować nasze dziedzictwo narodowe w tej dziedzinie. To duża część przychodu narodowego w innych krajach.

AN: Co robiłaby pani, gdyby nie była właścicielką La Manii?

JP: Na pewno nie wróciłabym już do zawodu radcy prawnego ani bycia czynną właścicielką klinik czy restauracji. Może zajmowałabym się architekturą wnętrz, ale to mało prawdopodobne bo moda to moja ogromna pasja i na pewno znalazłabym inną możliwość kreatywnego rozwoju w tej dziedzinie.

AN: Czy czymś różni się prowadzenie kobiecego biznesu od biznesu męskiego?

JP: Mężczyźni znacznie bardziej konkurują miedzy sobą niż kobiety. Pracuję od drugiego roku studiów, zawsze na własny rachunek. Nigdy nie chciałam przynależeć do korporacji ani raportować do nikogo. To niewątpliwie wiele zmienia i to jest największą różnicą w kwestii prowadzenia biznesu. Presja odpowiedzialności jest spora ale smak niezależności, szczególnie gdy się jest mamą trojga dzieci - nie do przecenienia.

AN: Myśli pani o męskiej kolekcji. Ma pani w końcu trzech synów!

JP: Kolekcja męska to zupełnie inny świat. Mam trzech synów, których kocham najbardziej na świecie, ale to co robimy w tym momencie to duże, poważne przedsięwzięcie i chcemy skupić się na dalszym rozwoju. Najstarszy syn Aleksander został prezesem zarządu La Manii w zeszłym roku i od tamtej pory pracuje mi się o niebo łatwiej. Taka pomoc jest nieoceniona. Biznes w świecie mody to szalenie trudna, wymagająca i często kapryśna praca. Na szczęście jednocześnie wspaniała przygoda i ciągła kreacja. Takie pozytywne perpetuum mobile.

AN: Mamy początek roku 2016. Czy ma Pani jakąś radę dla polskich kobiet na kolejne 12 miesięcy?

JP: Dbajmy o siebie i uczmy się jak najwięcej. Przez całe życie. Nie trzeba od razu pisać doktoratu. Ostatnio moja przyjaciółka nauczyła się włoskiego w ciągu jednego roku. Bez niczyjej pomocy, korzystając jedynie z komputera. Takie osiągnięcia to również wielka satysfakcja.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (47)
Zobacz także