Karolina Michalczuk: "Boks skierował moją energię we właściwą stronę"
Na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Londynie będzie jedyną reprezentantką Polski w boksie. Wystartuje w kategorii do 51 kilogramów. Igrzyska to marzenie jej życia i zarazem jedyna szansa na sukces w tej imprezie sportowej. Za cztery lata w Rio de Janeiro przekroczy kategorię wiekową, dopuszczaną w boksie amatorskim (34 lata).
Na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Londynie będzie jedyną reprezentantką Polski w boksie. Wystartuje w kategorii do 51 kilogramów. Igrzyska to marzenie jej życia i zarazem jedyna szansa na sukces w tej imprezie sportowej. Za cztery lata, gdy olimpiada odbędzie się w Rio de Janeiro, Karolina Michalczuk przekroczy kategorię wiekową, dopuszczaną w boksie amatorskim (34 lata).
Ma na koncie 26 medali, w tym 17 złotych. Jest pierwszą i jedyną do tej pory Polką, której udało się zdobyć złoto w mistrzostwach świata. Było to cztery lata temu w Ningbo. Chiny są dla niej szczęśliwym krajem, bo dzięki brązowemu medalowi na tegorocznych mistrzostwach świata w Qinhuangdao zakwalifikowała się na igrzyska w Londynie.
Twierdzi, że zaczęła uprawiać boks w wieku, gdy kobieta powinna zajmować się rodzeniem dzieci. Sport uchronił ją w jakimś sensie przed zejściem na złą drogę. Wcześniej boksowała świetnie, tyle że na ulicy. Dorastała w małej wsi Brzezice w gminie Piaski na Lubelszczyźnie. Miejscowość liczy obecnie niespełna pół tysiąca mieszkańców. Harówka w gospodarstwie ją zahartowała, ukształtowała w dużym stopniu osobowość. Dziś - jak mówi jej trener Władysław Maciejewski - to właśnie charakter, a nieco mniej talent, przesądza o jej sukcesach.
Karolina wychowywała się z braćmi i długo sama zachowywała się jak chłopak. Kiedy wybuchała bójka, była pierwsza, żeby wziąć w niej udział. Niejednokrotnie się zdarzało, że spuściła komuś łomot kablem, złamała nos lub rękę.
Nosi się po męsku. Zero makijażu, krótkie włosy, dresowe spodnie. Tłumaczy, że tak jej wygodnie, a ze swoją kobiecością nie ma żadnego problemu. Włosy miała kiedyś długie, upinała je w warkocz, ale kiedy zaczęły przeszkadzać w treningach, ścięła je. Po maturze pracowała w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej Piaski. Stała przy taśmie w białym fartuchu i napełniała opakowania produktami mlecznymi.
Właśnie w tym okresie, pod swoją dawną szkołą Karolina spotkała nauczyciela wychowania fizycznego, który powiedział, że znalazł dla niej sport i trenera. Tak zaczęła się jej kariera w boksie. Przeciętny wiek na start w tej dyscyplinie to 10-12 lat, ona miała 20. Podśmiewali się z niej koledzy z Gwarku Łęczna - pierwszego klubu, w którym ćwiczyła. Początkowo nie wierzył w nią też trener. Umiała wymierzać ciosy, ale o prawdziwym boksowaniu, o technice, nie miała zielonego pojęcia.
Zanim zaczęła trenować, prowadziła tryb życia niegodny sportowca: popijała, paliła, sporo imprezowała. Wszystko zmienił boks. Rzuciła papierosy, a piwo pije okazjonalnie i w małych ilościach. O szalonych imprezach nie ma mowy.
Do walki na ringu stanęła po czterech miesiącach treningów. I wtedy zaczęła odnosić sukcesy. Od 2002 roku zdobywała jeden medal za drugim. Ma w swoim dorobku amatorskie tytuły mistrzyni świata (2008) i Europy (dwukrotnie: w 2005 i 2009). Ponadto jeden srebrny i dwa brązowe medale mistrzostw świata oraz po dwa srebrne i brązowe krążki mistrzostw Europy.
Po zdobyciu srebra na ME w Norwegii w 2005 roku, wraz z trenerem Maciejewskim, przeniosła się do klubu Paco Lublin. Tu trenuje do dziś. Ma stypendium, a naprzeciwko posesji swojego szkoleniowca postawiła dom. Karolina marzy o tym, żeby urodzić dziecko, mieć rodzinę. Jednak teraz wszystkie plany podporządkowuje olimpiadzie.
Wcześniej walczyła w kategorii koguciej (do 54 kilogramów), teraz musiała schudnąć, by zmieścić się w muszej (do 51 kg). Przy niewielkiej masie ciała strata nawet trzech, czterech kilogramów jest ogromnym wyzwaniem. Bez względu na pogodę ćwiczyła w dresie i czapce, bo tak spala się najwięcej.
Na trening poświęca codziennie około czterech godzin. Samo boksowanie to godzina - rano i po południu. Do tego jeszcze rozgrzewka, biegi, ćwiczenia siłowe.
Nawet podczas tegorocznych mistrzostw świata w Chinach nie zrezygnowała z reżimu, który sobie narzuciła. Podczas gdy część reprezentacji zwiedzała Mur Chiński, ona boksowała w bazie. Bała się, że taki wyjazd zakłóciłby jej cykl treningowy albo spowodował zmęczenie.
Na ringu też nigdy nie odpuszcza. W żadnej ze stoczonych do tej pory walk nie została jeszcze znokautowana. Twierdzi, że przed meczem każdy opracowuje sobie jakąś taktykę, ale po pierwszym gongu często trzeba ją zmienić. Jak pokazały jej liczne zwycięstwa, jest w tym bardzo skuteczna.
- Nieraz na zawodach podchodzą do trenera Maciejewskiego i przekonują, by mi wyperswadował, żebym podeszła luźniej do walki - mówi w wywiadzie udzielonym portalowi bokser.org. - Ale nie ma luźno. To jest boks, to nie są szachy. Ja podchodzę do walki, żeby wygrać.
Jest uparta i zdeterminowana. Kiedy jednak coś pójdzie nie tak, ma w sobie dużo pokory. Po przylocie do Polski z mistrzostw świata w Bridgetown, na których zdobyła brązowy medal, wyznała, że czuje wielki niedosyt i nie ma żadnego powodu do dumy. Zapytana, co przesądziło o przegranej z Rosjanką, odpowiedziała, że nie chce się tłumaczyć, usprawiedliwiać.
Nie obiecuje, że zdobędzie medal w Londynie, choć zwykle trafnie prognozujący dziennik „USA Today” wywróżył jej brązowy. A nieżyjący Jerzy Kulej miał kiedyś powiedzieć, że to właśnie Michalczuk ma szansę przełamać niemoc Polaków na igrzyskach olimpijskich. To będzie z pewnością start jej życia, coś, o czym marzyła od dawna i czemu od kilku lat podporządkowywała swoją karierę.
Po powrocie z Londynu chciałaby odpocząć jako zawodniczka. Ma do skończenia studia zaoczne na AWF w Białej Podlaskiej. O przejściu na boks zawodowy raczej nie myśli. Twierdzi, że nie różni się wiele od amatorskiego. Wolałaby skoncentrować się na rodzinie. Ma partnera, teraz wreszcie będzie dobry czas na dziecko.
Z boksu jednak zupełnie nie zrezygnuje. Jak mówi, ukierunkował jej energię w dobrą stronę i jest wdzięczna Bogu, że właśnie tak potoczyło się jej życie.
(ios)/(kg)