Kim jest "Brytol"?

Czyli co definiuje współczesnego Brytyjczyka, według samych zainteresowanych, lub inaczej - „w poszukiwaniu niemożliwego motto”.

Kim jest "Brytol"?

Czyli co definiuje współczesnego Brytyjczyka, według samych zainteresowanych, lub inaczej - „w poszukiwaniu niemożliwego motto”.

Przejażdżka po Londynie może przyprawić osobę nienawykłą do różnorodności – o zawrót głowy. Szok kulturowy mija lub nie, wygląda jednak na to, że gigantyczny melting pot kultur, miks tradycyjnej brytyjskości, unikalnej architektury z etnicznymi i narodowościowymi naleciałościami z całego świata nie przeszkadza naszym rodakom w klimatyzacji... Problemy z tożsamością zaczynają jednak mieć sami Brytyjczycy – kimkolwiek teraz są – którzy niedawno odbyli debatę o tym, co to znaczy być "Brytolem". Odpowiedzi zaskakują.

Pozycja rządu

Jak pisze New York Times „Idea była wzniosła: sformułować "zespół wartości" określający, co to znaczy być Brytyjczykiem – mniej więcej tak, jak Deklaracja Niepodległości wykłada ideały pomagające zrozumieć, co to znaczy być Amerykaninem.” Każdy kto poznał w życiu choć jednego Anglika wie, że ich tożsamość określa się raczej przez opozycję – między innymi przez to, że za wszelką cenę nie chcą mieć tego, co Amerykanie... Nie czuł tego jednak premier Gordon Brown, który ogłosił coś w rodzaju programu umacniania dumy z brytyjskości. „Co to znaczy być Brytyjczykiem?” – pytał.

New York Times pytał za to w imieniu wszystkich Brytoli: „Jak wyrazić to w kraju uważającym autopromocję za coś żenującego? I co zrobić, skoro specyficzną cechą narodu, który chcemy zdefiniować, jest jego zwyczaj wyśmiewania wartościowych propozycji rządu?”

No motto, no sex

Bardzo dobrze odzwierciedlały to hasła nadesłane na konkurs ogłoszony na łamach The Timesa. Chcąc znaleźć tożsamość, dumę z brytyjskości i hasło podobne do "liberté, égalité, fraternité" brytyjski rząd po raz kolejny przekonał się o przekorności swoich obywateli. Oraz o tym smutnym fakcie, że bardzo dobrze zdają sobie oni sprawę z tego, jak pokręconym tworem stał się ich kraj... Wszystko to doprawione brytyjską lakonicznością i specyficznym humorem który – czyli najlepszymi cechami wyspiarzy. „No Sex Please, We’re British” głosiło jedno. Inne mówiły: „Przepraszamy za niedogodności” oraz „Z matematycznego punktu widzenia, nadal powinniśmy się zakwalifikować”. Bardziej politycznie prześmiewcze były "In America we trust" czy bardzo brytyjskie "Przynajmniej nie jesteśmy Francuzami...” .

O mdłości przyprawiają "Great people, great country, Great Britain" czy „Spróbujcie napisać historię bez nas!”, „Miejsce narodzin Wolności” czy „Wolni, Tolerancyjni, Uczciwi i Prawi”. Wygrało „No Motto Please, We’re British” – genialne w swej prostocie, wyrażające niechęć do instytucji, szeregowania i szufladkowania. Cudownie autoironiczne.

Little Britain

Jednak najszerzej komentowanym było tajemnicze hasło „Dipso, Fatso, Asbo, Tesco”. Jak skomentował to blogger Michał Dzierża z UK.PL „Moim zdecydowanym faworytem – zwłaszcza po 30-minutowej jeździe w miniony piątek autobusem terroryzowanym przez 12-letnią hoodie – jest motto „Dipso, Fatso, Bingo, Asbo, Tesco”. W przepiękny sposób łączy niemal łacińskie brzmienie sentencji z dewizy heraldycznej, której nie powstydziłby się uniwersytet w Oksfordzie, ze smrodem oleju do smażenia frytek i wymiocin w centrum Nottingham w sobotnią noc.” Co oznacza owa maksyma? W największym uproszczeniu: Dipso to pijak, Fatso to grubas, Bingo jako...bingo, Asbo czyli anti-social behaviour order czyli antyspołeczne zachowanie, które może zostać ukarane (na liście asbo są min. hałas, drug dealing, prostytucja, zachowania rasistowskie, zastraszanie, werbalna agresja) a co do Tesco, nie trzeba tego chyba nikomu juz tłumaczyć.... Z kolei hoodie to osoba w bluzie z kapturkiem, jednak raczej stanowiąca pewnego rodzaju zagrożenie. Angela
McRobbie, genialna profesor od popkultury mówi, że taki kaptur, szczególnie w czasach, gdy służy głownie do ukrywania swej tożsamości przed wszędobylskimi kamerami CCTV – wyraża (oprócz nawiązań do kultury hiphopowej i sprzeciwu wobec wszechobecnego na Wyspie uniformu) anonimowość, tajemnicę i niepokój. Mimo, że McRobbie twierdzi inaczej, hoodie jest też symbolem klasy społecznej.

Nie siadać na oset

Cała narodową dyskusje „w poszukiwaniu niemożliwego motto” najlepiej komentuje dyskusja, która rozgorzała w Izbie Lordów – najbardziej archaicznym (oprócz Królowej...) tworze funkcjonującym w Wielkiej Brytanii. Otóż lord Hunt z ministerstwa sprawiedliwości oznajmił jednoznacznie, że nie planuje się niczego takiego jak uniwersalna dewiza dla Anglików, jednocześnie wznosząc debatę na jej temat.... Mnie szczególnie przypadło do gustu zdanie hrabiego Mar i Kellie, który zasugerował, że Brytyjczycy mogą posłużyć się szkockim mottem "Nemo me impune lacessit", co przełożył z łaciny jako "Nie siadać na oset" (a tak naprawdę znaczy ono "Nikt nie zaatakuje mnie bezkarnie") – definiując tym samym znaną brytyjską ignorancję dla nauki. Jak donosi New York Times później debata weszła już na metapoziom: „Lord Faulkner zaproponował linijkę z wiersza z epoki wiktoriańskiej, porównującego walkę na polu bitwy do gry w krykieta, a hrabia Ferrer powiedział, że gdyby znalezienie dewizy dla całej Brytanii okazało się za trudne,
Izba Lordów mogłaby korzystać z własnej: "Pytania i odpowiedzi powinny być krótkie".” Jestem za.

Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto z Londynu nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, robi doktorat z gender i queer studies. Zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…

ZOBACZ TEŻ

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)